piątek, 21 sierpnia 2015

Upalna historia


       W ostatnich dniach upałów Małżonek zarządził wypad nad jezioro. A nawet kilka wypadów, konkretnie trzy. Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że miałam inne plany. Jakie? Otóż, ponieważ postanowiłam ostatnio wykonać kolejne podejście do zostania wzorową panią domu, miałam zamiar zabrać się za porządki. Fascynująca alternatywa - powiedzą niektórzy, ale jestem głęboko przekonana, że niektóre osoby, zwłaszcza Panie, dobrze mnie zrozumieją. Jest przecież taki moment, w którym TRZEBA koniecznie posprzątać i w ogóle ogarnąć. Tym bardziej, że kiedy misterny plan porządkowy raz się posypie, to koniec. Bałagan będzie królował jeszcze kilka dodatkowych dni.
A tu taki pomysł. 
"Choć, pojedziemy, ten upał nie będzie trwał wiecznie, trzeba to ciepełko dobrze wykorzystać." 
"Na robienie porządków znajdziemy czas kiedy indziej, zawsze to można zrobić, a taka pogoda za kilka dni się skończy"
No i pojechaliśmy. I potem znowu. I jeszcze raz. 
Test białej rękawiczki poszedł się bujać. 
Ale, ale! Bardzo już dawno temu ustaliliśmy zasadę, że "jadę z Tobą, ale żałuję i wolałabym/wolałbym robić teraz co innego" się kompletnie nie liczy. Jadę, idę, robię, albo nie. Jak się zdecyduję - nie ma marudzenia.
(swoją drogą bardzo przydatna zasada - oszczędza mnóstwo frustracji i energii. Jak się ją już opanuje, a trzeba przyznać, że trochę czasu to jednak zajmuje, daje dużo satysfakcji i poprawia relacje międzyludzkie w rodzinie :)
Było f a n t a s t y c z n i e. Wprost przeciwnie do tego jak bardzo nie chciało mi się jechać, albo nawet lepiej. Dobrze wybrałam.
Popływałam sobie w chłodnej wodzie (no dobra, taka całkiem zimna wcale nie była, ale jednak zasadniczo chłodniejsza niż lejący się z nieba żar).
Lekko się opaliłam.
Pogadaliśmy jak dawno nie było okazji.
Mąż zadowolony.
Kolejny raz nie zostałam wzorową panią domu. Ale udało mi się spędzić fajny czas z Małżonkiem i On twierdzi, że jestem super. To ja już chyba wolę mieć trochę bałaganu w domu i zadowolonego w nim osobistego faceta niż dostać medal, czy co się tam za tą wzorową panią domu dostaje, i siedzieć zmęczona w pustej chacie. Albo ze zmierzłym Mężem, który chciał pojechać nad wodę a ja mu kazałam odkurzać.
Kwestia priorytetów.
A porządek... cóż trochę poczeka. Z nim ślubu nie brałam. 

czwartek, 13 sierpnia 2015

Nadchodzą zmiany. Niektóre już nadeszły

VTT Technical Research Centre - to oni zrobili DRZEWKO

Przedstawiam Wam DRZEWKO. Jest to DRZEWKO dość specyficzne. Jego gałązki nie drgają na wietrze  a jego korzonki nie pobierają z ziemi życiodajnej wody. Prawdę mówiąc DRZEWKO wcale nie ma korzeni a i gałązki... No cóż. Patrząc na nie, bardzo szybko można się zorientować , że nie są to raczej gałązki, które tej wiosny wyrosły na jakimś drzewku w lesie ani czyimś ogródku. DRZEWKO ma całkiem inną historię. Raczej ktoś je zrobił.
Kto i po co?
Przyglądając się bliżej, możemy dość szybko wydedukować, że nie obeszło się tutaj bez człowieka od design'u. Jakiś artysta musiał to DRZEWKO zaprojektować i teraz ktoś inny może sobie takie DRZEWKO kupić, postawić na półeczce i podziwiać. Sztuka.
No i ok.
Ale w przedstawianym właśnie DRZEWKU nie do końca o to chodzi. Otóż jest to drzewko wydrukowane. Dokładnie tak. Wydrukowano je na drukarce 3D.
Jeśli o mnie chodzi, pamiętam jaką frajdę zrobiła nam nasza własna drukarka w domu. Oczywiście zwykła drukarka, ale kolorowa! Mogliśmy drukować sobie na kartkach A4 w domu to, co napisaliśmy na komputerze, dzieci drukowały sobie obrazki i prace domowe w ramach nauki. Było super. Nadal mamy drukarkę. Kolejną. Razem z ksero i skanerem. Przydaje się w naszej pracy. Jest codziennością. Drukarka w domu jest w zasadzie potrzebna. A już w biurze? Wręcz konieczna. Ciekawe kiedy drukarki 3D staną się nam "potrzebne". Na razie kosztują dość dużo, ale zawsze można sobie wydrukować coś na zamówienie przez internet a firma dostarczy nam produkt przez kuriera. Serio, serio.
Wracajmy jednak do naszego DRZEWKA. DRZEWKO ma listki w kształcie podobno wzorowanym na liściach buku. No niech będzie, że to buk - dla mnie raczej osika, ale to nie ja projektowałam, więc mogę się mylić. Każdy z elastycznych listków jest pokryty specjalnymi substancjami a jego ogonek... no właśnie z tym ogonkiem jest coś dziwnego, bo kończy się on czymś w rodzaju mikro USB i wtyka się go w gałązkę. Samo DRZEWKO "kończy się" innym USB ponieważ jest to DRZEWKO do robienia prądu. I to USB na końcu służy do tego, alby na przykład naładować sobie komórkę. A co?
Przecież baterie w naszych komórkach nie wytrzymują już nawet dwóch dni! A wszechogarniający upał aż się prosi o zagospodarowanie energii.
A wspomniałam już, że kiedy spotykałam się z moim Mężem, który występował wówczas w roli Mojego Chłopaka nie mieliśmy telefonów? Wcale, nie że komórkowych, bo te wprawdzie były już wymyślone, ale póki co ważyły koło kilograma, wyglądały jak cegłówka, kosztowały majątek a nawet dwa majątki no i nie miały żadnych dodatkowych funkcji. Nawet SMSa nie potrafiły wysłać. Pierwszy SMS na świecie został wysłany gdy my mieliśmy już dwoje dzieci.
Wszystko to prowadzi do wniosku:
Nadchodzą zmiany. A niektóre nawet już nadeszły. 
A to z kolei prowadzi do pytania - to dobrze czy źle?
Takie DRZEWKO na przykład. Jeśli zaczną rozdawać - biorę! Podoba mi się. I słoneczko się nie marnuje, i komórka naładowana i wygląd całkiem całkiem.
Ale to, oczywiście, drobnostka. Pojawiają się wokół nas całkiem nowe pytania, których nie znamy. Nikt przed nami nie musiał się nad nimi zastanawiać. I to bywają bardzo poważne pytania. Bo nie chodzi przecież o to, że wszystkie zmiany są złe i należy je powstrzymać wszelkimi możliwymi sposobami. Jest to jakaś opcja, przeciwnicy koła też zapewne mieli swoje uzasadnione obawy. Rzeczywistość jest jednak taka, że jeśli nie będziemy tych zmian brali pod uwagę, udamy, że nas nie dotyczą, to one dokonają się i tak. Bez naszego udziału i bez naszego wpływu. Jakieś przykłady?
Czytałam kiedyś o obawach ludzi przed poruszaniem się samochodami - dowodzono, że ludzkie komórki nie będą w stanie zachować swoich funkcji przy  przekraczaniu prędkości iluśtam kilometrów na godzinę. Radcy niedalekiego Bytomia tylko trochę ponad 100 lat temu nie zgodzili się na wprowadzenie kolei do miasta dowodząc, że transport węgla wozami zaprzężonymi w konie jest dużo lepszy.
Obecnie Google podaje, że ich samochody w systemie self-drive przejechały bez udziału a nawet i obecności kierowcy  już ponad 1 mln 200 tys. kilometrów. I dalej się uczą. A Nissan prezentuje samochód, który sam się czyści. I takie to są zmiany.
Głowa boli na samą myśl o tym jak nasz świat będzie wyglądał za 10 lat! A za 20?
Śmiejemy się z dzieci, które zamykają oczy i myślą, że się schowały. Jak często sami tak robimy w sprawach, które się nam nie podobają, których jesteśmy niepewni? Zamykanie oczu nie zwalnia nas z odpowiedzialności. Niestety.
Inny przykład - podobno około 10% dzieci, które nie chodzą jeszcze do szkoły jest uzależniona od tabletów i komórek. Wierzę. Ich rodzice coś zaniedbali. Zamknęli oczy. Jak te dzieci będą żyły? Jakich wyborów dokonają?
Dziś decydujemy czy świat za 10, 20 lat będzie jeszcze naszym światem.




czwartek, 6 sierpnia 2015

Widzisz tak, jak patrzysz

Jakiś czas temu natknęłam się na fantastyczne grafiki Erika Johanssona. Artysta w niezwykły dla mnie sposób łączy fikcję z rzeczywistością. Patrząc na jego prace nie można odróżnić gdzie zaczyna się a gdzie kończy zdjęcie, które stało się podstawą grafiki. Fantastyczne pomysły i fantastyczny warsztat.
Ale oczywiście nie chodzi mi jedynie o reklamę artysty i jego dzieł :)
Erik Johansson The architect
Kiedy patrzę na architekta - człowieka siedzącego przy biurku nad jakimiś papierami - nie wiem czy siedzi on wewnątrz czy na zewnątrz budynku. Patrzę i patrzę, oczy wybałuszam, okulary to ściągam, to zakładam i... dalej nie wiem. Raz siedzi w środku a raz na tarasie. Poza tymi momentami, w których wyraźnie przecież widzę, że siedzi POD budynkiem. Jakoś tak na bok. Szaleństwo!
Jak bardzo potrafią mnie zwieść moje własne oczy...
I ponieważ jakoś tak wszystko przekłada mi się w głowie na życie, to zaraz myślę sobie - jak często dokładnie tak samo jest w moim życiu. Jak często gubię się w mnogości interpretacji tego, co widzę, czego doświadczam, a nawet co czuję. Radość podszyta strachem, ciekawość pomieszana z niepokojem.
To jak to ze mną jest?
W ostatnich dniach, trochę ze względu na wspominaną wielokrotnie Rocznicę (25 lat to jednak nie jest byle co), dwie bliskie osoby zadały mi prawie to samo pytanie. Prawie.
Jedna zapytała, czy mój Mąż zmienił się przez te lata, a druga - jak zmieniło się moje na Niego patrzenie. No i niejako od razu pomyślałam o tych obrazach - zdjęciach Erika Johanssena i stąd to całe pisanie.
Spróbuję odpowiedzieć na te pytania:
No cóż, mój Mąż zmienił się bardzo - pamiętam jak wąs mu się sypał, a teraz sypie się siwizna, był chłopcem a jest mężczyzną, podejmuje wyzwania i prowadzi ludzi, a kiedyś sam potrzebował prowadzenia. To zupełnie inny facet. Ale z drugiej strony... jest tym samym szalonym, wrażliwym na innych chłopakiem z wadami, które od zawsze mnie wkurzają i tak samo on wkurza się na moją niepunktualność, tak samo nie lubi zmian, ale jednak podejmuje ich ryzyko, bo jeszcze bardziej nie lubi tkwić w miejscu, no i te zielone oczy.... Ech...
A moje na niego patrzenie?
Pewnie nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, że i ono ma dwie strony. No bo patrzę inaczej. Pewnie, że tak. Serce mi nie zamiera, ani nie podskakuje do gardła kiedy tylko ujrzę z oddali znajomą sylwetkę. Nie ma w moim patrzeniu na Ukochanego tyle drżenia, niepokoju, niepewności ani też uniesienia i egzaltacji. Pojawiło się zaufanie, zgoda na niektóre rzeczy, i spokojna radość, pewność. Kiedyś ich nie było. A teraz są.
No ale z drugiej strony...

I tak to jakoś jest niemal ze wszystkim na co patrzymy. Wydaje się nam, że jest tak. Ale z drugiej strony...

Można przy tym wszystkim zacząć roztrząsać życie zamiast je przeżywać - myślę, że nie warto.
Ale chyba nie warto również przeżywać go zupełnie bez refleksji. No ja w każdym razie bym nie mogła. A kiedy te refleksje mnie już opanowały, dokonałam odkrycia.
Odkrycie to polega na tym, że w moim życiu to ja wybieram sposób w jaki chcę patrzeć na świat, który mnie otacza i na samą siebie. To ja decyduję jak patrzę!
Pan Johanssen nawet to namalował.

Erik Johanssen Self-actualization