czwartek, 30 kwietnia 2015

Bardzo po-ważna zasada


Bardzo się dzisiaj uśmiałam. Jeszcze przed południem przeczytałam na Facebook'u (no i wszyscy już wiedzą od czego zaczęłam dzień :) ) zdanie księdza Twardowskiego. Błogosławieństwo w zasadzie:
"Błogosławieni, którzy potrafią śmiać się z własnej głupoty,
albowiem będą mieć ubaw do końca życia."
Amen.

No i się uśmiałam. Bo jest coś na rzeczy, prawda? Może to i nie jest aż tak bardzo dobra wiadomość, ale jeśli będę umiała śmiać się z siebie, ze swojej głupoty (no bo czasami bywam głupia; serio), ze swoich pomyłek czy nadęcia, śmiech, a jak wiadomo śmiech to zdrowie, mam rzeczywiście zapewniony do ostatnich dni. I zaraz pomyślałam sobie o tym, że takie podejście bardzo pomaga w życiu, a już najbardziej w małżeństwie. Raczej trudno o relację, w której bardziej czy częściej widać naszą głupotę i nadęcie... Z jakiegoś powodu to właśnie mąż i żona najlepiej wiedzą jak to z nami naprawdę jest. Może dlatego, że są najbliżej, codziennie i w różnorodnych sytuacjach. W każdym razie u nas tak to działa - nikt inny nie widział tylu moich wpadek, co Szacowny Małżonek - a uwierzcie, proszę MNIE nie wszystkie wydawały się tak zabawne jak Jemu - i nikt inny nie ma tak mało złudzeń na mój temat jak On; zwłaszcza po prawie 25 latach małżeństwa. Ale do rzeczy:
Zaraz potem przypomniałam sobie historię, którą kiedyś słyszałam, a potem czytałam:

Premierzy dwóch państw siedzą w gabinecie, omawiając sprawy międzynarodowe. Nagle wpada jakiś człowiek; z gniewu jest bliski apopleksji, krzyczy, tupie i bije pięścią w biurko. Premier gospodarz upomina go: "Peter, uprzejmie przypominam ci zasadę numer 6" - po czym Peter natychmiast powraca do zupełnego spokoju, przeprasza i wycofuje się. Politycy powracają do rozmowy, ale po dwudziestu minutach znów im ktoś przerywa: tym razem jest to histeryzująca kobieta, która dziko gestykuluje z rozwianymi włosami. Znów padają słowa: "Marie, proszę pamiętać o zasadzie numer 6" - i raz jeszcze powraca zupełny spokój, a kobieta wycofuje się, kłaniając się i przepraszając. Kiedy podobna scena powtórzyła się po raz trzeci, zagraniczny premier zwraca się do swego gospodarza: "Drogi przyjacielu, wiele w życiu widziałem, ale nic równie godnego uwagi. Czy zechciałbyś zdradzić mi sekret zasady numer 6?". 
"To bardzo proste - pada odpowiedź. -Zasada numer 6 mówi: Nie bierz siebie tak cholernie poważnie". „Ach tak -mówi gość - to wspaniała zasada". Po chwili namysłu dopytuje się jednak: „A jakie, jeśli wolno mi spytać, są pozostałe?". 
"Nie ma żadnych innych ". *
Kurtyna :)
Zasada numer 6 powinna być, moim zdaniem, jedną z podstawowych zasad obowiązujących ludzi na świecie, a do tego Pan Bóg powinien zrobić z niej jedenaste przykazanie (kiedyś planuję Go zapytać dlaczego tego nie zrobił).
Poczucie humoru, dystans do siebie, trochę luzu, no właśnie traktowanie siebie odrobinę mniej poważnie na prawdę często jest najlepszym lekarstwem na małżeńskie nieporozumienia. Zresztą nie tylko na małżeńskie; w sumie jakiekolwiek, ale w małżeństwie z jakiegoś powodu wyraźniej to widać. No ale o tym już pisałam. No więc tak sobie myślę czy nie chodzi zbyt często w naszych kłótniach, byciu obrażonym, dotkniętym, zranionym, niezrozumianym, niedocenianym  itd, itd,  (wszędzie można zamiast "ym" wstawić "ą") o to właśnie, że jak taki ktoś jak ona (czy on) śmiał Mojemu Najwyższemu, Doskonałemu i Śmiertelnie Poważnemu Majestatowi tak a tak powiedzieć! Albo tak czy tak zrobić! Albo w ogóle o tym pomyśleć! Trzeba go (czy ją) natychmiast surowo ukarać!
No nie wiem. Może jestem jakimś wyjątkiem. Ale nawet dzisiaj miałam takie właśnie myśli.
A było to tak: Wczoraj rano rozmawialiśmy o planowaniu dzisiejszego dnia. Dzień musiał być dość dobrze zaplanowany, bo dużo spraw w nim się miało pomieścić. I Szacowny Małżonek wczoraj miał też zrobić zakupy. No wyobraźcie sobie (Osoby o słabych nerwach może lepiej niech przestaną czytać. Tak dla własnego bezpieczeństwa), że zrobił NIE DOKŁADNIE TAKIE, JAKIE JA CHCIAŁAM!!!!!!!
NA DODATEK NIE PYTAJĄC MNIE KUPIŁ COŚTAM, A JA CHCIAŁAM TO KUPIĆ DOPIERO DZISIAJ I W INNYM SKLEPIE!!!!
Jak śmiał? Nie słuchał MNIE wczoraj dokładnie! W ogóle wszystko zrobił źle! Każdy chyba to rozumie.
Jak mógł MI to zrobić?
Proszę o spokój; zapewniam, że dowiedział się jaki straszny błąd popełnił i oboje mamy nadzieję, że już nigdy, przenigdy takiego błędu nie popełni.
Szczególnie wnikliwym napiszę, że cośtam okazało się dokładnie identyczne z tym, które zamierzałam kupić ja...

No więc kończąc, życzę wszystkim: "nie bierzmy siebie tak cholernie poważnie" :)

PS. Nie chodzi w tym o to, żeby mówić innym, żeby nie traktowali siebie zbyt poważnie, tylko o to, żebyśmy sami tego nie robili. Bo to my jesteśmy tacy strasznie po-ważni. I sami siebie tak traktujemy. Z innymi idzie nam zwykle nieco lepiej. Znaczy aż tak poważnie ich nie traktujemy.


PS.1 Przepraszam wszystkich, których słowo "cholernie" może drażnić. Nie znalazłam innego.
PS.3. * Zasada numer 6 pochodzi z książki: R. Stone Zander, B. Zander, Sztuka możliwości
- jak przekształcić życie zawodowe i osobiste, MT Biznes, Warszawa, bd. str. 49


czwartek, 23 kwietnia 2015

Wiosna, wiosna, wiosna, ach, to Ty!


Wszędzie wokół coraz bardziej zielono. Zajaśniało, zapachniało...
Jeszcze kilka dni temu szare, suche gałęzie, teraz miękną, zielenieją i puszczają pąki, kwitną. Każdy badyl, który tylko poczuje odrobinę więcej światła i ciepła budzi się ze snu. Kolejny raz okazuje się, że zieleń ma milion odcieni i dostrzegają to nawet mężczyźni :). Szarzy ludzie ubierają się bardziej kolorowo i wystawiają twarze do słońca. Powietrze pachnie, ptaszki śpiewają (polecam pobudkę w środku nocy, mniej więcej w czasie wschodu słońca – niezapomniane przeżycia można mieć nawet w centrum Chorzowa).
Wiosna.

Oklepana do bólu metafora odnawiającego się życia, budzenia się na nowo po długim śnie, jak co roku, znów ciśnie się na usta. Bo chyba trudno inaczej. Patrząc na budzący się, znów rozkwitający świat, trudno nie myśleć o ludzkim życiu.
Bo czasem nasze życie naprawdę wygląda jak świat zimą. A i to taką raczej bez śniegu. I w mieście. Zimno, szaro, smutno, wiatr hula i mróz przejmuje nasze serce i głowę. Bywa. I tak samo bywa w związkach, w których żyjemy. Czasem po prostu jest zima. Jeśli się da, można pojeździć na nartach, porzucać się śnieżkami, czy zrobić bałwana (na przykład z siebie), ale bywa i taki rodzaj zimy, który trzeba po prostu przetrwać. Tylko i aż przetrwać. Doczekać wiosny. I obudzić się do życia gdy tylko pojawią się pierwsze, pojedyncze promienie słońca, kiedy tylko poczujemy, że coś się zmieniło, że ziąb nie jest już aż tak przenikliwy. Wtedy jest czas, żeby zrobić wiosenne porządki, przewietrzyć i zacząć od nowa.
Czasem wtedy wydaje się, że nic już nie ma sensu. Ale warto pamiętać, że najbrzydszą porą roku jest przedwiośnie. Nie ma już mrozu ani białego puchu. Nie ma też wprawdzie tego brązowego czegoś, co zamiast śniegu zdarza się w naszych miastach, ale nic jeszcze nie wskazuje na nadchodzącą nową porę roku. Zeschnięta trawa, kikuty zeszłorocznych kwiatów, martwe gałęzie w ogóle nie wyglądają zachęcająco. Było, minęło.
A jednak gdzieś tam tli się ta iskierka, która może dać nową siłę. Rozniecić coś, co dawno już przygasło. Naprawdę warto wziąć się do pracy i na nowo zawalczyć o nasze szczęście. Może jeszcze nie jest za późno.
Pewnie, że czasem sama wiosna nie wystarczy. Tak samo jak z ogrodem – są takie lata, w których pracy jest trochę więcej. Zwłaszcza, jeśli coś zaniedbało się w poprzednich. Trzeba poświęcić dodatkowy czas i siły, może coś zmienić zupełnie, czy naprawić, jeśli coś się niechcący, czy nawet z premedytacją, zepsuło. I wspaniale będzie efekty tej pracy oglądać za kilka tygodni, miesięcy, może nawet lat.
Można też wtedy właśnie dostrzec, że innym jakoś łatwiej to przychodzi, że „trawa w ogródku sąsiada jest bardziej zielona”. Co to znaczy? Ano najwyraźniej najwyższy czas wziąć się za podlewanie własnego ogródka!
Nie ma co marzyć o wspaniałym ogrodzie latem i pełnym owoców jesienią, jeśli tej pracy się nie wykona.
Powodzenia!


„Opatrzność ma tysiące sposobów, aby podnieść schylonych i pomóc wstać leżącym. Czasami nasz los wygląda jak drzewko owocowe zimą: widząc jego smutny wygląd, któż pomyślałby, że te zdrętwiałe konary i widlaste gałęzie będą się znowu zielenić, rozkwitać a potem wydadzą nawet owoce!
A jednak wierzymy w to..." Johann Wolfgang Goethe

czwartek, 9 kwietnia 2015

Kiedy niebo spada nam na głowę

Czasami w naszym życiu zdarzają się rzeczy, które nigdy, ale to nigdy nie powinny się wydarzyć. Nigdy, nigdzie i nikomu. Mówimy wtedy, że cały świat usuwa się nam spod nóg, niebo spada nam na głowę albo coś podobnego. I rzeczywiście tak to właśnie jest. Tak się czujemy. Świat wokół zamiera a my, z jakiegoś niezrozumiałego powodu ciągle oddychamy. I tak właśnie było. Stoi człowiek ze słuchawką telefonu w ręku, gapi się szeroko otwartymi oczami w ścianę i ... ciągle oddycha. Wdech - wydech, wdech - wydech. A świat wokół  - zamarły a jednak ciągle biegnący do przodu - nie do końca przebija się przez  niezrozumienie i ból.
Nie wiadomo co powiedzieć, nie wiadomo do kogo.
Niedowierzanie, przerażenie, strach i całe mnóstwo innych, niekoniecznie nazwanych, emocji.
To jak? Moja siostra? Zmarła? Jak to? Dlaczego? I nie będzie już dzwoniła? Nie odwiedzi mnie? I nie pojadę do Niej w maju? Stoję w odrętwieniu i kompletnie nie wiem co robić.

Po chwili dzwonek domofonu. Dobrze znajomy głos, sam dobrze znający taki ból, pyta: "Jesteśmy na dole, możemy wejść? Przyniosłyśmy zupę pocieszenia, ale jak nie chcesz to pójdziemy sobie".
Przyjaźń to na prawdę jest coś niezwykłego.
I takiej przyjaźni, troski, zainteresowania doświadczyłam w ostatnich dniach bardzo, bardzo wiele. Ktoś dzwonił, ktoś spędził ze mną popołudnie, ktoś zajął się mamą, ktoś napisał list a z iluś propozycji pomocy nawet nie skorzystałam. Jedni bliżej, inni dalej. Przyjaciele byli i nadal są ze mną. Nie wiem, czy poradziłabym sobie bez tego. Dobrze, że nie muszę.