czwartek, 23 lutego 2017

Tłusty czwartek - jeść czy nie jeść?


Tłusty czwartek. To dziś. Dla niektórych dzień objadania się pączkami, dla innych dzień zgrozy. Przyglądam się temu szaleństwu z pozycji zjedzonych dwóch pączków (po dwóch godzinach na basenie :) z lekkim niedowierzaniem. Potrafimy się ostro kłócić nawet o... pączki. Które lepsze, jak smażyć, a może piec?, co dodawać, a czego absolutnie nie, nie wspominając już z bezsilności o tym czy pączki w ogóle wolno jeść, a jeśli tak to jakie - czy dozwolone są tylko z batatów, bez cukru i bez tłuszczu, i bez jajek, i laktozy, i w ogóle bez pączków, czy można jeść wszystkie, nawet te ze znanych sieci handlowych pakowane po 10 tysięcy sztuk za 5 zł?
No i to są ważne pytania. Bez odpowiedzi na nie nie wiadomo jak przeżyć dzisiejszy dzień.
Tylko czy aby na pewno jest to temat, o który warto kruszyć kopie? 
Jak zwykle doradzałabym dużą dozę zdrowego rozsądku - jeśli masz cukrzycę, nie szalej! Jeśli alergię na gluten - odpuść, albo znajdź przepis na bezglutenowe (ewentualnie cukiernię, które takie oferuje :). Podobnie jeśli nie trawisz laktozy czy czegokolwiek innego. Nie zjadaj również dzisiaj raczej stu dwudziestu czterech pączków, ani nawet czternastu. Osiem to też za dużo. My zdecydowaliśmy się na dwa pączki w zestawie z dwugodzinnym pobytem na basenie. Tak, również pływaliśmy :P
Jak ktoś lubi pączki z marmoladą, smażone na smalcu, a ty jadasz tylko z budyniem/advocatem/serem/konfiturąróżaną/czym-tam-jeszcze i tylko smażone na oleju/pieczone w piekarniku - weź głęboki oddech i daj drugiemu człowiekowi żyć. Nawet jeśli to Twój Mąż. Albo dziecko. 
Niech zje tego pączka. Albo niech nie je. Albo zje dwa. Dobra, trzy. Sama też zjedz. Albo nie. Ale pamiętaj, że z powodu zjadania pączków do tej pory nie zanotowano gwałtownych zgonów w Tłuste Czwartki ani dzień po. Również osoby, które nie zjadają żadnego, lub zjadają, ale taki z batatów bez cukru i bez tłuszczu i w ogóle bez, wcale gwałtownie nie głupieją od tego do reszty, nie są również głęboko nieszczęśliwe-z-powodu-niezjedzenia-pączka-dzisiaj. Czy nie możemy po prostu sobie odpuścić. I innym? 
Są w naszym życiu rzeczy, o które warto walczyć. Za niektóre warto nawet oddać życie. Ale jeśli zamiast skupić się na tych najważniejszych będziemy walczyć o pączki i rzeczy im podobne, może się okazać, że kiedy przyjdzie mierzyć się z tymi naprawdę ważnymi, nie będziemy mieli już siły na kolejną potyczkę. Człowiek nie jest w stanie walczyć o wszystko. Zwłaszcza o wszystko na raz. Wycofuje się w końcu i przestaje walczyć o cokolwiek. Z drugiej strony, jeśli walczymy o każdą głupotę, nie możemy też mieć pretensji, kiedy ten drugi nas nie słucha kiedy mówimy, walczymy o coś ważnego. Naprawdę ważnego. Skąd niby ma wiedzieć, że akurat to jest ważne? Przyzwyczaił się (albo przyzwyczaiła) do ciągłego marudzenia i wytworzył obronną reakcję - nie słucha cię. To jedyny sposób. Ale sposób niszczący związek. 
Warto zrozumieć, że nasi bliscy naprawdę mogą lubić inne pączki niż my. Albo w ogóle nie lubić pączków. I mnóstwa innych rzeczy. I mimo to, możemy być razem i cieszyć się bliskością. 
Ale trzeba o tym rozmawiać z życzliwością i przestrzenią na tę inność:
"- nie obraź się, ale twój pączek smakuje jak trociny...
- a twój jak przepracowany olej samochodowy 
-- nie szkodzi, właśnie takie pączki lubię najbardziej" :)

Życzymy udanego Tłustego Czwartku i udanych rozmów o tym co lubicie robić/jeść inaczej.




czwartek, 16 lutego 2017

Tryb niskiego zużycia baterii


No i ...nadal zima. Gdybym miała wskaźnik zużycia baterii, to zdecydowanie pulsowałby rytmicznie, a obok pojawiłby się komunikat o konieczności ładowania. Tak, wiem, że ostatnie kilka dni jest trochę lepsze, ale...
Wiosny!!!
Ale, ale... to przecież nie jest blog meteorologiczny, prawda? 
Tyle, że w naszych bliskich relacjach również możemy zaobserwować coś podobnego do pór roku. Pory te, podobnie jak te w przyrodzie przeplatają się na zmianę i następują po sobie. Może nie jest to aż tak cykliczne, ale i w naturze zdarza się czasem rok bez prawdziwej zimy czy lata. Bywa. 
W naszych związkach jest trochę podobnie. Miewamy wiosnę - to wtedy kiedy się zakochujemy - kwitną kwiatki, świeci słonko, podskakujemy radośnie w rytm naszych serc, wszystko jest najwspanialsze na świecie i entuzjastyczne. Mija jakiś czas i kwiatki przekwitają. Pojawiają się liście, owoce, inne kwiatki, czasem pada deszcz, ale ciepły. Świeci słońce i czasem aż nas lekko przypala. Częściej jesteśmy zmęczeni. Jest wspaniale, ale jednak mniej entuzjastycznie - napawamy się, ale już spokojniej :)
Mija znowu jakiś czas - nadchodzi jesień. Słońce ogrzewa ale raczej ciepłym spokojnym blaskiem, kwiatki zmieniają się w owoce; taki owocujący sad jest super. Wieczory są już dłuższe, możemy sobie razem posiedzieć, ale wcale nie musimy. Zdecydowanie nie jest już tak gorąco jak było wcześniej. Zdarzają się nawet przymrozki. Ale w ciągu dnia robi się cieplej i ogólnie jest fajnie. Tylko trochę obawiamy się przyszłości, bo jak się zrobi naprawdę zimno?...
Potem jest zima. Huhuha - zima zła. Ale też bywa ładna. Jest zimno, ale płatki śniegu są piękne. Spokojnie siedzimy przy kominku, pijemy gorącą herbatę. Nie chce nam się wstawać co chwilę, więc zrobiliśmy duży dzbanek herbaty i przykryliśmy go specjalnym pokrowcem żeby nie stygła. Trzymamy ciepłe kubeczki w dłoniach i patrzymy na siebie. Nikt nie obiecywał wiecznej wiosny, ani lata. Jesieni też nie. Ale jest w porządku. Może i zimno, ale spokojnie. Cicho. 
I pięknie. Niestety czasem trzeba wyjść, a na zewnątrz jest strasznie zimno.
W końcu się dłuży. Szkoda nam minionej jesieni, tęsknimy za latem, marzymy o wiośnie...
Prawda jest taka, że przedwiośnie, chociaż niesie z sobą nadzieję, jest najbrzydszą porą roku. Jeszcze jest zimno, słońce, jeśli świeci, to słabo i nie grzeje prawie wcale, a topniejący śnieg, który nawet sam w sobie nie wygląda dobrze, odkrywa na dodatek połamane gałązki i śmieci, które nazbierały się jakoś tak same. I nigdzie nie widać jeszcze nawet malutkich pączków. Wtedy naprawdę jest trudno. I w sensie meteorologicznym i, nawet bardziej, życiowym. Wszystko jest nie tak jak powinno, wydaje nam się, że wiosna nigdy tu już nie przyjdzie, a nawet jak zaświeci słońce, to widzimy tylko szarą burość i suche badyle. Jest po prostu okropnie i znikąd nadziei. Jak w takich warunkach w ogóle wierzyć w wiosnę???
Jak się przez takie kółko przejdzie kilka razy w życiu, trochę łatwiej o spokój. Wiemy już, że tak to jest: wiosna - lato - jesień - zima - wiosna - lato....
Trudno, naprawdę trudno jeśli człowiek myślał, że wiosna będzie trwała całe życie. Jeszcze trudniej, gdy już nawet i wie, że nie, ale z całym zapałem i wiarą w czary pędzi za wiosną całe swoje życie. Albo usiłuje.
Życie to życie i rok potrzebuje wszystkich swoich pór. Prawdziwy związek też.
Ale też trzeba umieć sobie z nimi radzić. Podobnie jak w różny sposób przygotowujemy się do kolejnych pór roku, powinniśmy przygotować się na te dotyczące naszej relacji. Na jakimkolwiek etapie jesteś - będzie następny. A jeśli masz przygotowane kąpielówki, plażowy ręcznik i klapeczki a tu idzie zima - będzie słabo. Po jesieni spodziewaj się jednak raczej zimy i przygotuj gruby sweter, ciepłe buty i kocyk.
A tymczasem... przedwiośnie w całej pełni. Jak sobie radzić? Jak wytrzymać do upragnionej wiosny?
Jedna podpowiedź, która sprawdza się u nas podczas każdorazowego przedwiośnia (jeśli rozumiecie, co mam na myśli ;)
To coś, co mają nasze smartfony. Zwykle  jednym z rogów ekranu komórki jest pasek zużycia baterii. Tak, ten, który u mnie pulsuje od jakiegoś czasu. Właśnie o to pulsowanie chodzi. Zwróć na nie uwagę kiedy tylko się zaczyna, bo potem może być za późno.  Z jednej strony komunikat "zostało tylko 20% baterii" pojawia się zdecydowanie za wcześnie. Przecież  20% to naprawdę całkiem sporo! Dużo jeszcze można zrobić. No niby tak, ale zbyt wiele razy moja komórka padła w niewygodnym dla mnie momencie, żebym bardzo się upierała przy tym, że 20 % to za wcześnie. I przekonałam się ostatnimi czasy do używania nowej funkcji. Otóż jest w mojej komórce coś takiego jak "tryb niskiego zużycia baterii". I on się przydaje. W życiu baterii, ale i moim własnym. Kiedy pojawia się ten denerwujący komunikat, przechodzę na ten tryb. Komunikat może mieć różne formy, zwłaszcza jeśli właśnie zaczęło się przedwiośnie. Łatwo się denerwujemy,  irytują nas rzeczy, do których dawno już powinniśmy się przyzwyczaić (i to już samo w sobie nas irytuje), nic nam nie wychodzi, wszystkie szklanki, które do tej pory było w połowie pełne, stają się puste w tej drugiej połowie, ludzie wokół zaczynają się nas czepiać i wymagać za dużo, i nie w porę, a w ogóle to boli mnie głowa i dajcie mi wszyscy święty spokój - to znak, i to wyraźny, że należy przejść w tryb niskiego zużycia energii. To jedyny sposób aby przetrwać do wiosny, to znaczy do następnego ładowania.
Tak czy siak jesteśmy w takim czasie zdecydowanie mniej wydajni więc warto mieć to pod kontrolą. Nie chodzi o to, żeby wycofać się, gdzieś schować i po prostu przeczekać. To kuszące, ale zwykle całkiem zwyczajnie niemożliwe. Zachowując kontrolę i resztki sił przejrzyjmy nasze "ustawienia" i sprawdźmy z czego na razie możemy zrezygnować. Warto zatrzymać automatyczne pobieranie maili czy odświeżanie w tle całego mnóstwa aplikacji. Zostaw tylko te najważniejsze. To nie jest dobry czas na podejmowanie decyzji, angażowanie się w nowe pomysły; generalnie na nic, co wymaga poświęcenia energii. Poczekajmy z tymi rzeczami do wiosny, a tymczasem uzbrójmy się w cierpliwość.






czwartek, 9 lutego 2017

Zima to nie jest nasza ulubiona pora roku

Kto trochę czyta naszego bloga, ten zorientował się już, że zima to nie jest nasza ulubiona pora roku. No nie jest. W dodatku tegoroczna jest wyjątkowo ponura, a to nie pomaga. Ciągnie się już prawie pół roku. Mam coraz częściej poczucie, że już nie wytrzymam. Ale wytrzymam, bo wiem, że wiosna jednak przyjdzie. Może nawet cały 2017 ty będzie ponury, deszczowy i zimny, ale ciepło w końcu się zrobi. No to muszę być na ten czas gotowa :)
Zdjęcie jest dowodem na to, że bywa i lato. Odłożyłam okulary i patrzę sobie :)
Akurat następujące po sobie pory roku, nasłonecznienie i temperatura, to nie jest coś na co mam wpływ, ale i w życiu, przynajmniej tym prawdziwym, są rzeczy, które łączą w doskonały duet te dwie cechy: 1. nie podobają mi się i 2. nie mam na nie wpływu. Taki "duet" potrafi przycisnąć mnie skutecznie do poziomu podłogi. Zdarza się też, szczerze mówiąc tak, że ta podłoga to szczyt, na który musiałabym się chyba wdrapać.
Wtedy trzeba przetrwać zły, ponury czas. Jakoś to wytrzymać i z nadzieją oczekiwać na odwilż, pierwszą jaskółkę, która wprawdzie wiosny jeszcze nie czyni, ale jednak jest jaskółką i cieszy.
Oprócz zimy, mrozu i ponurości jest takich rzeczy niestety więcej. Czasem ktoś ma zły dzień, czasem coś nie idzie w pracy, czasem się pokłócimy, ktoś jest zmęczony, a ktoś powie coś, czego nie powinien. Albo coś będzie nie w porę. Bywa.
Zwykle nie warto marnować energii na walkę z wiatrakami, czy inną zimą. Nie ma co się złościć, wściekać i "niewytrzymywać". Lepiej zrobić sobie gorące kakao/herbatkę czy co kto lubi, postarać się aby było w miarę przyjemnie i przeczekać trudniejsze chwile. Nie ma też co siać paniki kiedy nadchodzą. Są częścią życia. Przynajmniej tego prawdziwego :)
Ale i tak wolę wiosnę.



czwartek, 2 lutego 2017

Udane małżeństwo - między teorią a praktyką

 
   W jednej z książek, które wpadły ostatnio w moje ręce, przeczytałam coś, co sprowokowało mnie do myślenia. Zimą nie jest to takie oczywiste, ponieważ jestem nastawiona na przetrwanie, ale udało się. Pan Autor twierdził, że podział na teorię i praktykę to pomyłka, a dokładniej - bardzo niefortunny zakręt w historii myśli. Nie jestem specjalistą od historii myśli, ale chyba się zgadzam, że to ogólnie raczej nietrafiony pomysł. Kuszący, ale nietrafiony. Dlaczego kuszący? Bo ściąga z nas odpowiedzialność - zarówno za myśli, bo zawsze możemy sobie myśleć "czysto teoretycznie", jak i za czyny, "bo w teorii to znacznie lepiej wyglądało". Nie będę się kłóciła czy czysto teoretyczne rozważania są złe czy dobre, na pewno mogą być przydatne jako ćwiczenie dla mózgu jak ktoś ma i chce ćwiczyć, ale kiedy przechodzimy do życia, to ten podział na serio jest słaby. Zresztą właśnie praktyką, zgodnością z rzeczywistością, ocenia się słuszność teorii. Bo jak coś teoretycznie jest właściwe, dobre i słuszne, to praktycznie... też.
Działamy w taki sposób, że robimy zawsze to, w co wierzymy, że jest dobre i właściwie. Jest teoria (że to właściwe) i podąża za tym praktyka - robię to.
I zasadniczo nie można od tego uciec. Kiedy dzielimy nasze życie na teorię i praktykę - mamy straszny bałagan w głowie i w sercu, i już sami nie wiemy czym się kierujemy.
Teoretycznie wierzymy w cośtam, ale praktyka za tym nie idzie... To jak to w końcu jest?
Nie znaczy to nic innego jak to, że nie wierzymy ani praktycznie, ani teoretycznie.
Jak to działa? Otóż czasem niby wiem (teoretycznie :), że coś nie jest dobre, ale i tak to robię. Dlaczego? Bo tak naprawdę wierzę, że jednak jest. Całkiem po prostu. Na przykład taka wieczorna czekolada na gorąco z bitą śmietaną i ciasteczkiem. Po kolacji...
Każdy (teoretycznie :) wie, że to nie jest nic dobrego. Ale jest taka pyszna, cieplutka, pachnąca i w ogóle, że wierzę, że jednak jest dobra (poprawi mi humor, łatwiej zasnę, rozgrzeję się) i ją piję. Żeby to jednak zrobić, zawsze muszę, choć na chwilkę, zmienić teorię. Nie da się inaczej! Nawet kiedy jest to działanie na granicy (albo i za nią) biernej agresji - właśnie, że będę pić gorącą czekoladę, będę gruba i dostanę cukrzycy. O! 
Coś chcę osiągnąć. I swój cel teoretyczny realizuję w praktyce. 
Jak się to ma do udanego małżeństwa? Ano tak, jak do życia w ogóle. Jeśli mam jakieś teoretyczne przekonania - są one odzwierciedlane przez praktykę mojej codzienności. Jeśli wierzę, że małżeństwo to trudna, ale niezwykle satysfakcjonująca robota, którą warto wykonać - robię to. Dbam, czasem odpuszczam, staram się rozumieć, czasem robię coś tylko ze względu na współmałżonka. Teoria prowadzi mnie do praktyki.
Jeśli nie prowadzi - jest teorią "fasadową", taką w którą wcale nie wierzę. Dbam tylko o siebie, staram się wytargać z naszego związku jak najwięcej dla siebie, bo przecież mi się należy? Właśnie w to wierzę, niezależnie od, najbardziej nawet wzruszających deklaracji...
Gdzie jak gdzie, ale w relacjach MIĘDZY teorią a praktyką nie ma zupełnie nic.