czwartek, 17 maja 2018

Jak gadać, żeby się dogadać? - rada pierwsza


Dzisiaj będzie post na zamówienie. Dokładniej rzecz ujmując, będzie to pierwszy post  z dłuższego cyklu, bo i temat ważki. Dla jasności - nie chodzi o "artykuł sponsorowany", tylko o odpowiedź na ostatnio kilka razy zadawane nam pytanie. Jakie? Otóż chodzi o to jak ze sobą rozmawiać; a jeszcze konkretniej - jak zwracać uwagę, prosić o zmianę w jakiejś dziedzinie lub dawać feedback:
  • a) Jemu, w taki sposób, aby nie poczuł się nieszanowany i pozbawiany autorytetu
  • b) Jej, w taki sposób, aby nie poczuła się dotknięta i niekochana
Zestawiając te dwa pytania razem już udzielam pewnej odpowiedzi, a w każdym razie mam takie wrażenie. Jakoś jest tak z nami wszystkimi, że bardzo trudno nam pozbyć się reakcji obronnych nawet wobec osób, do których mamy uzasadnione zaufanie. I w zasadzie wiemy, że troszczą się o nas i chcą dla nas dobrze. W efekcie nasze rozmowy zamiast przypominać pełen miłości i zrozumienia prawdziwy, głęboki dialog, są podobne raczej do walki dwojga gladiatorów. Nierzadko na śmierć i życie. A nie tak przecież miało być. Co przedziwne i niezrozumiałe - często jest na dodatek tak, że o poważnych, trudnych tematach jeszcze jakoś potrafimy rozmawiać, ale kiedy nadchodzi codzienność wraz z nie-tak-umytym kubkiem, nie-tak-powieszonym czy złożonym praniem, nie-tak-posmarowaną kromką chleba i jakimś miliardem różnych innych nie-tak, zaczynamy się czasem zastanawiać czy w ogóle jest jeszcze jakaś miłość między nami.
I zawsze, a przynajmniej do takich wniosków prowadzi mnie obserwacja małżeństwa własnego i wielu innych, a nawet więzi między rodzeństwem czy po prostu przyjaźni, zawsze ta druga osoba nie dość, że sama się czepia, to jeszcze nie potrafi przyjąć jakiejkolwiek uwagi na własny temat. No i jesteśmy w kropce, a dokładniej to w dwóch kropkach. 
Jak rozmawiać z Nim i jak rozmawiać z Nią?
Po tym przydługim wstępie muszę Was, i siebie niestety też, bardzo rozczarować - nie ma jednego jasnego sposobu. No bo jakby to miało działać? 
1. Wchodzisz do dużego pokoju a tam na stole dwa flakoniki lakieru do paznokci, zmywacz, jakieś patyczki, watki i naprawdę nie masz pojęcia co jeszcze. Używasz jakiegoś specjalnego tonu głosu albo gestu i Twoja Żona zamiast przypominać ci co i ile razy to ty zostawiłeś w zeszłym tygodniu, uśmiecha się, zabiera swoje rzeczy i pyta czy zrobić ci herbatę. I naprawdę nie jest jej przykro ani nic takiego. 
2. Patrzysz na to jak Twój Mąż ubrał się do pracy, używasz wzorem Harrego Pottera zaklęcia "Imperio" i już tylko przyglądasz się jak Twój Ukochany przygląda się w lustrze swojej ulubionej koszulce, którą zakupił w ostatniej klasie podstawówki i postanawia na dobre się jej pozbyć. Przebiera się dokładnie tak jak sobie wymarzyłaś, uśmiecha się do ciebie i wychodzi do pracy żegnając cię słodkim całusem. 
3.  Jedziecie samochodem - jedno z Was robi coś kardynalnie głupiego, drugie mówi "Abrakadabra" i to, co akurat ciśnie mu/ lub jej się na usta. Wtedy to pierwsze natychmiast koryguje to, co akurat robi i mówi na przykład "Ojej, przepraszam. Dziękuję, że dbasz o to jak jeżdżę. Kocham Cię".  Poboczem przechodzi lekkim kłusem stadko jednorożców.
No więc tak to nie działa. Niestety.

Pierwszą moją radą w tym temacie będzie więc pogodzenie się z rzeczywistością. 
Warto pamiętać, że sami nawet w najbliższej relacji wcale aż tak chętnie nie spuszczamy gardy i bronimy się dość zaciekle kiedy tylko dostrzegamy cień braku szacunku, poważnego traktowania, akceptacji i bezwarunkowej miłości. 
Często tym ostrzej atakujemy, im bardziej widzimy, że ten Drugi ma rację... Inna sprawa, że czasem nawet nie wie jak boleśnie zostaliśmy dotknięci. Nie ma pojęcia, że dotyka rany, która jeszcze ciągle krwawi, albo łapie nas na kolejnej nieudanej próbie i nie dostrzega, że w ogóle próbujemy. A to boli prawdziwie. Więc się bronimy. 
Warto pamiętać, że Drugi robi dokładnie to samo. Bywa naprawdę dotknięty, niezrozumiany, nieakceptowany, niekochany, a w każdym razie tak własnie naprawdę się czuje. I nie burczy, obraża się, podnosi głos czy zamyka w sobie, bo lubi, a tylko dlatego, że jest zraniony i czuje się mniej więcej tak, jak ty się czujesz, kiedy to On zrani ciebie.
I to nie oznacza ani tego, że się prawdziwie nie kochamy, ani tego, że jedno z nas jest niewrażliwe i nieczułe. Musimy po prostu jeszcze wiele się nauczyć a to jest praca na całe życie. Krok po kroku zdobywamy nawzajem swoje zaufanie i uczymy się rozmawiać z miłością. Póki co, jesteśmy w podróży. 





4 komentarze:

  1. dzięki! z niecierpliwością czekam na dalsze odcinki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam wrazenie ze kluczem tutaj jest zwrot "reakcja obronna". Wszyscy je mamy, kazdy w innym miejscu, w zaleznosci od posiadanego bagazu doswiadczen wyniesionego z klimatu w ktorym sie wychowalismy. Niektorzy byli tak sponiewierani przez zycie ze oprocz reakcji obronnych nie maja juz nic innego. Chrzescijanie, w naszych polskich warunkach, bardzo czesto maja za soba mniej lub bardziej skomplikowane emocjonalnie dziecinstwo, przez co te reakcje obronne sa w chrzescijanstwie dosc powszechne. Oduczenie sie reagowania w sposob obronny zajmuje duzo czasu, proporcjonalnie do tego ile czasu zajelo wypracowanie tych obronnych reakcji. To nie znika tylko dlatego ze czlowiek sie nawraca, trzeba nad tym popracowac, nad soba :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, ogólnie ludzie tak mają, że przeszłość dość często odbija swoje piętno na ich życiu. I nawet niekoniecznie musi się za tym kryć traumatyczne dzieciństwo. Każdy z czymś musi sobie radzić. Na całe szczęście jest to możliwe.

      Usuń