Obrazek z parku. Przyjemna knajpka z piwem, stoliki na zewnątrz, kilka w środku, wczesne popołudnie, cieplutko. Dość dużo ludzi, ale bez przesady. Jeden z klientów to mężczyzna, jakieś 35, może 40 lat. Siedzi sobie, przegląda coś w komórce i pije piwo. Podjeżdża do niego może dwunastoletni chłopiec. Słyszy, że ma pojeździć sobie i nie przeszkadzać. Historia powtarza się jakieś dwieście razy, bo siedzimy wszyscy koło godziny. Młody naprawdę szaleje usiłując zwrócić na siebie uwagę taty. Robi kolejne kółka wokół pobliskiego placyku w dość szalonym tempie, staje na ramie roweru - widać, że jest w tym naprawdę dobry i... nic. Tata nadal przyspawany do telefonu. W końcu, ponaglany przez syna, dopija piwo i z "no dobra, wracamy", wstaje od stolika, siada na swój rower i jadą. Prawdopodobnie do domu.
Inny obrazek, inny dzień. Nad jeziorem dzieciak szaleje przy samej wodzie. "Patrz nam mnie, mamo, patrz!" Mama z kilkoma innymi osobami siedzi w pobliskiej kafejce. Jakieś 100 metrów od brzegu jeziorka. "Baw się grzecznie" usłyszał Mały. Skacze, fika, pryska wodą, robi całe fontanny. "Mamo, patrz!". "Nagraj, to, nagraj!" Nic. W końcu wpadł cały do wody. Dalej nic! W końcu mokry i znudzony wrócił, usiadł z dorosłymi i dostał jakiś sok czy inną colę. "No i po co ty tak głupiejesz, teraz cały mokry jesteś" (przypominam o panujących obecnie upałach).
W końcu trzecia historia - rozmowa z młodym człowiekiem, któremu się już nie chce. Nie będzie kolejny raz rozmawiać, wyjaśniać, walczyć. Nie chce się starać, bo to wszystko jest za trudne. Nie jest tak, jak miało być, więc trudno, nie będzie wcale. Konkretna, przemyślana decyzja.
I tak sobie myślę, że najgorsze, co może się nam przydarzyć to obojętność. Żadna kłótnia, żadne trudne chwile czy sytuacje nie niszczą naszych relacji tak bardzo jak obojętność. I chyba nigdy nie czujemy się gorzej niż wtedy, gdy nasze starania napotykają mur obojętności. Zresztą, gdyby to zechciał być mur... To raczej rozpływająca się nicość, jakiś rodzaj mgły, z którą nie wiadomo jak walczyć, bo nawet nie do końca jest z czym.
W życiu, każdym chyba, jest dość dużo niezrozumienia, niewygody, bycia "jak zawsze", nie udanych rozmów, nie podjętych kroków, zdenerwowania, złości i wszyscy dość często chcielibyśmy mieć święty spokój od skaczących i krzyczących na całego dzieci. Jasne, że tak. Ale szkoda życia na wygodę. Ani my ani nasze dzieci nie będziemy nigdy wspominać z rozrzewnieniem chwil, w których nic się nie działo. Nasze najnudniejsze wakacje, podczas których każdy miał wystarczająco dużo czasu by zająć się sobą, nie są naszymi najlepszymi. Tacy już jesteśmy.
Warto podjąć trud, warto się odwrócić i docenić szalone pomysły dzieci albo nawet bawić się z nimi, warto zauważyć, może nawet nagrać na komórkę jakieś ich wygłupy. Dzieci zadowolone, my - dobrzy rodzice, wracamy do przerwanej na 30 sekund rozmowy.
Warto zająć się nawet trudną relacją, nie odpuszczać, nie pozwolić sobie na obojętność.
Augustyn podobno twierdził, że "dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą". Fajnie brzmi, ale nie wiem, czy zawsze tak właśnie jest. To prawda, że czasem o coś walczymy i wcale nie jesteśmy zwycięzcami, a już na pewno nie tak się czujemy. Ale tylko kiedy nam na czymś zależy, kiedy budujemy nasze więzi, kiedy jesteśmy blisko nie tylko w sensie odległości wyrażonej w centymetrach, tylko wtedy naprawdę żyjemy.
I dlatego warto zostawić swój święty spokój, i zająć się prawdziwie bliskimi. Spędzić z nimi czas, ale z nimi a nie obok nich. Wykorzystać trochę wolniejszy czas wakacji. Została jeszcze połowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz