Dostałam już dzisiaj SMSa z zaleceniem nie poddawania się mimo wszystko, a w ostatnim tygodniu atakowało mnie, z siłą wartą większej sprawy, całe mnóstwo reklam i postów sponsorowanych o tym jak jednak jeszcze mogę stać się najlepszą wersją siebie, jak rozpisać grafik czytania żeby jednak wyrobić się z przeczytaniem 52 książek w 2020 roku, nawet jeśli jestem już 3 "w plecy" no i oczywiście drugie tyle diet i cudownych sposobów na zdrowie. Nawet mój kot może stać się "kotem jutra" już dziś dzięki super nowoczesnej bieżni dla kotów. Wczorajsze koty muszą w ogóle zmienić się w koty jutra. Serio. No sama bym tego nie wymyśliła.
Bądź wydajniejsza, lepiej wykorzystuj czas, lepiej gospodaruj energią, doskonale zarządzaj domem, zrób wreszcie porządek z papierami, wyglądaj jeszcze piękniej, regularnie wygładzaj zmarszczki naszym serum, dbaj o zdrowie i planetę, segreguj śmieci w szesnastu różnych pojemnikach, sama produkuj kompost, schudnij 10 kg w dwa tygodnie i popraw swoją sprawność fizyczną, naucz się jednej nowej rzeczy w każdym miesiącu, pamiętaj o suplementach, dbaj o skórę, włosy i paznokcie, no i te książki. 52, koniecznie. No i bądź doskonałą mama, żoną i pracownikiem roku.
No to ja się dziwię, że Blue Monday nie wypada co tydzień...
To zadziwiające jak w świecie, w którym mamy tyle ułatwień w postaci pralek, zmywarek, suszarek, samochodów, supermarketów, medycyny, i tak dalej, zamiast z tego korzystać i ułatwiać sobie i innym życie w zasadzie ciągle zwiększamy presję na siebie i innych. Muszę to zrobić, muszę to mieć, muszę to osiągnąć. No nie muszę. Fajnie by było, ale naprawdę nie muszę.
I to nie jest wcale taki znowu nowy problem. W VIII wieku p n.e. pewien prorok pisał "biada tym, którzy przyłączają dom do domu i dołączają pole do pola tak, że nie ma już miejsca (...) nic nie rozumieją"*. No cóż, ludzie zawsze chcieli więcej i więcej, i zwykle są z tego same kłopoty.
Absolutnie nie chodzi o to by nie mieć celów, nie planować i się nie rozwijać. Jedynie o to, żeby nie zapomnieć, że realizowanie kolejnych celów i bycie nawet nie wiem jak bardzo produktywnym to jednak za mało na cel życia. Warto korzystając z najgorszego dnia w roku zatrzymać się na chwilę i bardzo poważnie zastanowić się nad tym czy to, do czego dążę naprawdę jest tym czego chcę? I czy przypadkiem cena jaką przyjdzie mi zapłacić nie jest zbyt wysoka. Mamy coraz więcej i coraz mniej nas to cieszy. To w sumie słabo, prawda?
Pamiętam jak kilka lat temu pojechaliśmy na wycieczkę życia do Włoch. Po zwiedzeniu Wenecji, Werony, Padwy, Pizy, Arezzo i kilku mniejszych miasteczek znaleźliśmy się w Sienie. Włoskie klimaty, sztuka, dosłownie już nas przenikały. A tutaj kolejne muzea - pamiętam jak po chwili bicia się z myślami postanowiliśmy dać sobie spokój. Nie zobaczyliśmy wtedy nieukończonej z powodu dżumy nowej nawy katedry z pięknymi posadzkami, marmurowej ambony Pisaniego, rzeźb Donatella, Querciego i wielu innych pięknych rzeczy, o których istnieniu może nawet nie wiemy. Łaziliśmy po sieneńskich uliczkach wokół Piazza del Campo całe popołudnie, znaleźliśmy niemal pusty dziedziniec miejskiego zamku Palazzo Chigi-Saracini i przesiedzieliśmy tam co najmniej godzinę słuchając muzyki, trochę się pogubiliśmy i wyszliśmy inną bramą, więc mieliśmy okazję podziwiać miejskie mury. Cudowny dzień, piękne wspomnienia. Chciałabym wrócić tam jeszcze kiedyś. Zrozumiałam wtedy co to znaczy, że czasem mniej znaczy więcej, a pewien niedosyt, rodzaj pragnienia, które pozostało mi po dniu w Sienie jest całkiem dobrym poczuciem. W zasadzie nawet przyjemnym.
"nasz " dziedziniec Palazzo Chigi -Saracini |
Z okazji Blue Monday życzę nam wszystkim właśnie tego zatrzymania, zwolnienia i zastanowienia się za czym pędzimy i czy na pewno warto. Może szczególnie dziś warto sobie odpuścić i spędzić przyjemnie wieczór.
Jak to mowia: Welcome back :-)
OdpowiedzUsuńA.