Święta, Święta i po Świętach...
Przed świętami byłam w kraju Weihnachtsmarkt'ów. Nigdy wcześniej tego nie widziałam i, przyznaję, było moim marzeniem pojechać i zobaczyć. No więc byłam, widziałam. I... mam raczej mieszane uczucia. Impreza, jeśli można to tak nazwać, naprawdę fajna. Mnóstwo ludzi spotyka się tam by bawić się, kupować świąteczne prezenty przy gorącym glühweinie; ładnie, kolorowo. Fajnie. Renifery, misie, kotki, pieski, miód, mydło, powidło. Ok. Jarmark.
Tylko zdarzyła mi się jedna mała przygoda. Chciałam znaleźć wejście do kościoła. Nie było to całkiem proste, ponieważ całą ulicę zajmowały budki i stragany. W końcu znalazłam wąskie przejście pomiędzy nimi i weszłam za ich linię. Znalazłam. Przy schodach do kościoła znajdowała się budka WC postawiona tam na potrzeby jarmarku. Wejście było niemal dokładnie za nią. Weszłam do kościoła w poszukiwaniu ciszy i może jednak mniej jarmarcznego, a bardziej bożonarodzeniowego nastroju - wyproszono mnie, ponieważ odbywała się próba wieczornego koncertu. No i jakoś tak średnio.
Naoglądałam się w życiu wielu świątecznych filmów. Nawet w autokarze, w którym jechałam ostatnio dość długo, puszczono film o Świętach. Piękny. Wszystkie te filmy są piękne. Dziewczynka w czapeczce w śniegowe gwiazdki znajduje kochających rodziców, młody (oczywiście przystojny), bardzo nieśmiały mężczyzna znajduje w sobie odwagę, a w pracy miłość swojego życia, starszy pan po wielu latach wreszcie rozmawia z synem i poznaje wnuki, renifer ratuje choinkę, a Kevin godzi się z rodziną i nie jest już sam (w domu). Magia Świąt (???) powoduje nawet, że zły i podstępny Grinch okazuje się jednak dobry i w końcu wszyscy się kochają i śpiewają kolędy. No pierniczki z lukrem po prostu. Magia Świąt.
Siedzę sobie w domu. Mąż w pracy. Jest już po wspomnianych wyżej świętach. Choinka jeszcze stoi, świąteczne zapachy również nadal królują w kuchni, ale nastał już czas porządków poświątecznych: chowania świątecznych talerzy, prania i odkładania obrusów, dojadania karpia i odsmażania uszek. Dobry czas. Można przemyśleć już na spokojnie, bo raczej trudno o to pomiędzy barszczem, karpiem a makówkami, o co chodziło w te Święta. Były dobre. Spokojne, zgodnie z wieloma życzeniami, i szczęśliwe. Rodzina, niewielka ale razem. Świętowanie Bożego Narodzenia. Bóg się narodził. I to wszystko zmienia.
I nie jest wcale najistotniejsze, że akurat w tym roku było nieco dziwnie, bo ktoś musiał iść do pracy i zaczęliśmy później, ani to, że postawione na parapecie ciasto trochę się rozpłynęło i trzeba je było jeść łyżeczką. Nie o to przecież chodziło w te święta. Spędziliśmy wspaniały, świąteczny wieczór, a potem kolejne dni. Był z nami syn, przyjechała nasza córka, były obie babcie. Świętowaliśmy.
Nie było magicznej atmosfery, aniołki nie latały nam nad głowami i nie ogarniała nas powalająca miłość do wszystkiego. Jakoś nie.
Magia Świąt do nas nie zawitała. Na całe szczęście. Bo Magia Świąt niczego nie zmienia. Nie jest prawdziwa. Prawdziwe jest życie, i to, że zawsze możemy w nim coś zrobić.
Uwielbiam Święta Bożego Narodzenia, jak i wiele innych. W ogóle lubię świętowanie. Ale żeby było ono udane nie jest potrzebna żadna magia tylko miłość i troska na co dzień. Przez cały rok.
Święta niczego nie zmieniają. Ja mogę zmienić wiele.
Każdy może.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz