Życie i śmierć w mocy języka? Czy to nie przesada?
Kilka dni temu słuchałam dramatycznej historii niesłusznie oskarżonego i skazanego człowieka. Odsiedział kilka lat, bo ktoś coś powiedział. Rozpadło się jego życie, odeszli przyjaciele, kilka lat, kilkaset tygodni... Ktoś powiedział coś, czego nawet nie był do końca pewien i co okazało się nieprawdą.
Wczoraj na spacerze w parku słyszałam rozmowę kilkuletniego dziecka z tatą. Mały coś przeskrobał i rozmawiali. Nie wiem co zrobił i w sumie nie wiem jak potoczyła się rozmowa, ale mały był przejęty. Poruszyło mnie pytanie młodego mężczyzny - "no, ale powiedziałeś o tym mamie?", a w zasadzie poruszająca była dopiero odpowiedź chłopca: - "nie, nie powiedziałem, bo się boję".
Jakieś mnóstwo lat temu pewien przystojny facet zapytał czy zostanę jego żoną. Odpowiedziałam, że tak.
Kocham Cię
Jesteś cudowna.
Wyjdź.
Odchodzę.
Oj, słowa mają moc. Ogromną.
Pewnie, że powinny (za tymi dobrymi) iść czyny, ale same słowa też mogą bardzo wiele. I nawet całkiem dobre czyny można złymi słowami kompletnie zepsuć...
W zasadzie to właśnie nasze słowa budują między nami atmosferę i albo jest to zaufanie i pokój, albo wręcz przeciwnie. To słowami podtrzymujemy na duchu, dodajemy odwagi, pocieszamy. I słowami potrafimy niszczyć, podcinać skrzydła, odbierać nadzieję. To słowami opisujemy naszą dumę ale też nimi wyrażamy pychę, a to całkiem co innego...
Używamy też słów, by pisać bloga :)
Podobno to trochę jak w statku - w sumie bardzo niewielki ster, a jednak to on kieruje nim całym; i tak ten, kto potrafi panować nad swoim językiem jest bliski doskonałości i zwykle w ogóle potrafi panować nad całą resztą siebie.
I chodzi w tym nie tyle o ilość słów, chociaż i to ma znaczenie, co raczej o to jakie to są słowa. Po co i jak ich używamy. Coś w tym jest prawda?
Dotyczy to przecież wszystkich relacji w jakich żyjemy. I tych najbliższych - w dużej mierze to słowa tę bliskość przecież utrzymują, i tych dalszych, które też są tak bardzo zależne od tego "kiedy się do mnie wreszcie odezwiesz".
Ciekawa sprawa - czasem wcale nie największy i najsilniejszy posiada rzeczywistą siłę, ale właśnie ten, kto panuje nad językiem. To nim wydaje on przecież rozkazy.
Nawet w tak błahej w sumie sprawie jak pogoda za oknem - ileż można usłyszeć. I zaraz widać, a raczej słychać, jak z tym panowaniem nad językiem u mijanych osób jest.
"Tak mi się wyrwało"... Jasne...
Tymi samymi ustami wyznajemy miłość i nienawiść, klepiemy bez sensu i dajemy dobre, pełne miłości rady, straszymy, grozimy i zapewniamy o naszej lojalności i chęci pomocy. Coś tu chyba czasem jest nie tak, prawda? Może warto się postarać i dawać jednoznaczne komunikaty?
Tak, żeby nikt z naszych bliskich nie bał się przyznać do tego, co przeskrobał.
Tak, żeby można było ufać naszym słowom, i aby przynosiły one pokój, radość, bezpieczeństwo i ciepło, chociaż pogoda... taka sobie.
Warto zacząć już teraz.
Fajny wpis!
OdpowiedzUsuń"Kilka dni temu słuchałam historii niesłusznie oskarżonego i skazanego człowieka. Odsiedział kilka lat, bo ktoś coś powiedział." - przy tym zdaniu przypomniała mi się książka "Hrabia Monte Christo". Książka w której bohater spędził kilka lat w więziennych murach zamku If, tylko dlatego, że ktoś coś powiedział.
Kawał literatury. Fakt, że historia w sumie od tego się zaczyna. Świetnie się czyta, ale jak się przyjrzeć bliżej to nikt historii Edmunda Dantesa przeżyć by nie chciał. Słowa...
Usuń