W zeszłym tygodniu pojechaliśmy z
grupą znajomych na wycieczkę. Była przygotowywana od dawna, a termin
ustaliliśmy jeszcze w lutym. Piękne miejsce – kilkadziesiąt kilometrów za
Wiedniem, początek Alp, fantastyczne góry. Dość wymagające, ale ciągle „do
zrobienia” jeśli chodzi o nasze możliwości fizyczne. Prognoza pogody była
raczej niezbyt pomyślna, ale postanowiliśmy jechać. I pojechaliśmy.
Poniedziałek rano zapowiadał się
raczej paskudnie, ale rozpogodziło się kiedy tylko wyszliśmy na szlak. Szliśmy
pięknym wąwozem, a padający wcześniej deszcz był przyczyną spływających
wszędzie potoczków i kapiącej z każdego miejsca wody. Słońce, które ukazywało
się raz po raz rozświetlało każdą kroplę. Fantastyczny widok, który na długo
pozostanie w mojej pamięci. Wtorek, jeśli chodzi o pogodę, był trochę gorszy, choć
zapowiadał się lepiej. Bywa. Trochę padało, trochę świeciło. Chwilami nie widzieliśmy
zbyt wiele, chwilami szaroburo waciane kłębki chmur rozwiewały się ukazując
fantastyczny krajobraz. Na koniec szlaku, już w drodze powrotnej kozica
przecięła naszą ścieżkę. Wieczorem rozpogodziło się na tyle, że mogliśmy
jeszcze zrobić grillowaną kolację, posiedzieć i pogadać trochę i... zerwał się
wiatr.
Byliśmy już w namiotach, kiedy
zaczęło padać. Nigdy jeszcze w namiocie nie przeżyłam takiego deszczu. Gwałtowne
porywy wiatru niemal kładły namiot na ziemię, co oczywiście sprowadzało się do
tego, że co chwilę budził nas mokry materiał przyklejony do naszych twarzy.
Śpiwory były w zasadzie zupełnie mokre (ale nie przemoczone!), a temperatura
oscylowała wokół +5 stopni... Rano, po przekonaniu się, że teraz tak pogoda ma
już być co najmniej kilka dni a na otaczających nas szczytach leży dość gruba
warstwa śniegu, postanowiliśmy wrócić 3 dni wcześniej. Tak też zrobiliśmy.
Jakoś wśród gwałtownego wiatru i deszczu udało się nam zrobić (i zjeść)
śniadanie i pojechaliśmy w drogę powrotną. Po drodze, podczas chwilowego
rozpogodzenia, zwiedziliśmy jeszcze Brno – okazało się naprawdę ciekawym miastem,
i wróciliśmy do domu.
W tym tygodniu pogoda jest
piękna...
Możemy żałować, być źli – przecież gdybyśmy
pojechali w tym tygodniu moglibyśmy spędzić w tamtym miejscu cały tydzień tak, jak
planowaliśmy. Możemy pamiętać, ten wyjazd w zupełnie inny sposób.
Przyjechaliśmy na pole namiotowe,
kiedy było już ciemno i po ciemku, i „na mokro” rozbiliśmy namiot. Rano
wprawdzie trochę się rozpogodziło kiedy wyszliśmy w góry, ale wieczorem znowu
było wietrznie i zimno. Kolejnego dnia wyszliśmy w góry ale zmokliśmy i wieczorem
byliśmy bardzo zmęczeni. Po koszmarnej nocy, podczas której mało nie utopiliśmy
się we własnym namiocie wróciliśmy do domu. Zatrzymaliśmy się jeszcze na kawie
w Brnie, ale tam prawie tak jak u nas, połowa miasta jest w remoncie. Koniec.
Jak wiele jest w moim życiu
wydarzeń, historii, które wyobrażałam sobie zupełnie inaczej? Jak wiele spraw
wcale nie miało się tak potoczyć?
I co z tym robię? Cieszę się z tego
co jednak jest, co daje mi doświadczenie, wspomnienia, staram się wyciągać
wnioski, czy pielęgnuję rozczarowanie i złość?
Asia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz