czwartek, 3 września 2015

Dzień Maksimum Wydajności

Koniec wakacji. Niby od dawna już moje życie nie dzieje się w tym rytmie, ale jednak ciągle jest coś na rzeczy. Na dodatek jak nożem uciął skończyły się upały. Wracamy do rzeczywistości. Do dzieła!
No i tutaj zaczyna się problem. Jakoś wyjątkowo trudno mi do tego życia wrócić. Jeszcze kilka dni temu miałam wymówkę - są wakacje i wszyscy żyją wolniej, niewiele się dzieje. Taaa...
No ale, jak już wspomniałam, wakacje się skończyły a u mnie jakoś ani śladu gwałtownego przypływu animuszu. No nic zupełnie. Staram się nasłuchiwać, rozglądać - gdzie się ta moja werwa podziała i... nic. Nie ma. Ani śladu.
Nie żebym wcześniej była jakimś wulkanem energii, ale jednak. Dzisiaj wypiłam dwie kawy, żeby w ogóle się obudzić. Udało się i już nie śpię. W każdym razie się nie przewracam. I zdaje się w miarę logicznie myślę. Chyba. Ale ja zasadniczo piję dwie lub trzy kawy w tygodniu a nie dziennie.
No i nie, nie jestem chora, nie czuję się źle, nic mnie nie boli. Po prostu mi się jakoś strasznie nie chce chcieć. Zupełnie. Czuję się jak Śnieżka (nie, nie królewna, góra taka) na jednym z moich starych zdjęć. Ledwo ją na nim widać i mnie chyba dzisiaj też ledwo widać. Tak się w każdym razie czuję.
Śnieżka - ledwo ją widać. Też nigdy nie była (wbrew pozorom i obiegowym opiniom) wulkanem,
ale czasem widać ją lepiej.
Ale...
Bywa. Przecież chyba nikt nie jest zawsze zwarty i gotowy. No to ja może też wcale nie muszę? Co się stanie jeśli zrobię to, co muszę zrobić bez radosnej ekscytacji? Ogłosiłam dzisiaj Dzień Maksimum Wydajności - możliwie największy efekt przy możliwie najniższym zużyciu energii. Zrobiłam dziś absolutnie wyłącznie to, co MUSIAŁAM zrobić. Nic więcej. Ten wpis też będzie krótki.
No i dlatego na obiad był ryż a nie kartofle i do tego odgrzany kawałek mięska (bo to jednak obiad a nie deser, przynajmniej, jeśli chodzi o szacownego Małżonka :). Za ukłon w stronę zdrowego stylu życia (takie malutkie skinienie w zasadzie) robiła sałata i dwa pomidory. Tadam!
Teraz hymn pochwalny na cześć zmywarki i tego, kto ją wymyślił:
O, jakżeś wspaniałym jest sprzętem domowym,
który za mnie zmywa naczynia! 
I jakże mądrym był ów gość,
który skonstruował cię był! 
Tralala!
(w takim dniu, jak dziś, absolutnie nie należy się po mnie spodziewać rymowanej pieśni).
No i taki to jest dzisiaj dzień. Bywa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz