czwartek, 12 maja 2016

Lepiej późno niż... za późno. A jeszcze lepiej w samą porę.

Do mojej kolekcji zdjęć rentgenowskich dołączyło ostatnio kolejne. Wypasione, że hej. Zgodnie z duchem czasów jest bardzo nowoczesne, i tak naprawdę, wcale nie jest zdjęciem rentgenowskim, tylko wynikiem z rezonansu magnetycznego. Jest na płytce, mogę je sobie oglądnąć na komputerze, poobracać i w ogóle. Jakie czasy - takie zdjęcia. No ale niestety pokazuje ono wyraźnie, że z moim kręgosłupem dobrze nie jest. A nawet jest źle i to bardzo. No więc jak tylko dostałam to zdjęcie, opisane dziwnym medyczno-niezrozumiałym językiem, poczytałam, popytałam i zrozumiałam o co tam chodzi. Zabrałam się wreszcie konkretnie za siebie w sensie ćwiczenia, diety i takich tam. Zabrałam się konkretnie i jak na razie skutecznie (trwa to już 3 tygodnie). Wtedy się zabrałam. Zaraz następnego dnia. I ani chwili...wcześniej. To znaczy wcześniej też o siebie dbałam. Starałam się, a jakże! Ale jakoś tak wychodziło, że nie miałam czasu. Nie przesadzam, serio. Tu przygotowanie czegoś, tam spotkanie, potem byłam chora; jak wyzdrowiałam - musiałam odrobić zaległości. "Jak to i to skończę, to zaraz zacznę regularnie ćwiczyć". Skończyłam. No i zaczęłam coś nowego. Bez przesady, jakoś to będzie. Sama staram się tępić to jakośtambycie gdzie tylko mogę, ale jak się okazuje, bez winy też niestety nie jestem. No i masz babo placek, a raczej kłopoty. I dopiero te kłopoty mnie tak na serio zmobilizowały. Mam nadzieję, że nie okaże się, że już za późno i uda mi się wywinąć spod noża neurochirurga. Brrr! Przy okazji - bardzo proszę o modlitwę tych, którzy się modlą :)

No i zastanawiam się teraz nad sobą i ludzkością w ogóle. Co z nami jest nie tak? Dlaczego dopiero kiedy coś się stanie otrzepujemy się i bierzemy do roboty? Albo nawet i wtedy nie...
Leniwcze! Jak długo będziesz leżał? Kiedy podniesiesz się ze snu?
Jeszcze trochę pospać, trochę podrzemać, jeszcze trochę założyć ręce, aby odpocząć.
Tak zaskoczy cię ubóstwo jak zbójca i niedostatek, jak mąż zbrojny.
Przypowieści Salomona
Jest coś na rzeczy, prawda? Póki nie dzieje się nic dramatycznego jesteśmy dziwnie chętni "jeszcze trochę pospać". I tak dokładnie się dzieje. Nagle okazuje się, że mamy kłopoty. Ale czy naprawdę nagle?

Od jakiegoś czasu rozmawiam dość często z bardziej i mniej znajomymi w moim wieku, czyli niekoniecznie nastolatkami. Z rozmów wychodzi mi historia jak z popularnych ostatnio filmów. Po czterdziestce zorientowała się, że jej życie donikąd nie zmierza, dzieci wyprowadziły się na studia, a jej relacja z mężem, "to już nie to samo". Rozwiodła się z wielkim hukiem, zmieniła fryzurę, styl, figurę (schudła ponad 30 kilo) i pracę; wszystko na lepsze i zaczęła żyć na maxa, "bo wcale nie tak wiele mi tego życia zostało". Właśnie minęły 3 lata (2, 5, 7 - do wyboru) od rozwodu i w sumie to wcale tak różowo nie jest. Była w bliskiej relacji z dwoma lub trzema mężczyznami, ale w tym wieku, to człowiek jednak potrzebuje stabilizacji. Kiedy odpowiedziałam twierdząco, na pytanie o trwałość mojego małżeństwa usłyszałam nie jeden raz: "i trzymaj się tego, dziewczyno, bo nie wiesz co masz." 
Kiedy rozmawia się z facetami, jest bardzo podobnie. Miało być wspaniale, ale wyszło jak zawsze. Przestaliśmy się kochać, przestało nam zależeć, no i poszukaliśmy gdzie indziej. 
Szukamy do tej pory.

Zdarzają się w życiu takie momenty, kiedy orientujemy się, że coś jest nie tak, że już nie jest tak, jak było kiedyś. Te zmiany nie następują nagle i wcale, wbrew pozorom, niełatwo jest je dostrzec. Dzieje się to dość podstępnie. Kiedyś widziałam program o monstrualnie otyłych ludziach. Nie zobaczyłam całego, ale wystarczy to, co widziałam. Kilka z tych osób od lat nie wychodziło z domu, bo nie były w stanie utrzymać się na nogach, zresztą nie mieściły się w drzwiach. Przerażające. Ale nie ważyli tak dużo od zawsze, niektórzy byli zupełnie zwykłymi nastolatkami. Pokazywano ile jedli każdego dnia. Nam starczyłoby to na tydzień. Jeszcze jedno ciasteczko, jeszcze jedna kanapka, jeszcze jeden hamburger. Tylko jeden. Przecież kilka kostek czekolady jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Pomalutku, metodą drobnych kroczków. I nie umiem oprzeć się refleksji, że to zasada działająca w całym naszym życiu. Każdy ma swój słaby punkt. Niby jesteśmy silni, zwarci i gotowi; ale przy kąpieli w wodach Styksu ktoś musiał jednak nas trzymać*. I trzymał za piętę :) I to słabe miejsce, choć niewielkie, może nas zniszczyć, jeśli nie weźmiemy się za nie od razu. Dzisiaj a nie od jutra. 
W naszych relacjach dzieje się dokładnie to samo. Raz czy drugi odpuszczamy, kolejny raz nie chcemy wywoływać kolejnej trudnej rozmowy, myślimy, że przecież jakoś to będzie. Nie idziemy na spacer razem, bo akurat jesteśmy zmęczeni, nie rozmawiamy, nie kładziemy się razem, bo jest fajny film, który koniecznie chcemy zobaczyć. Odpoczywamy osobno, bo jedno lubi góry, a drugie woli morze. A każdy przecież ma prawo... A w ogóle to ta druga strona mnie nie docenia i nie widzi jak wiele robię. 
I po jakimś czasie nasz kręgosłup nie wytrzymuje. I nie da się już ukryć, że coś jest grubo nie tak. I to jest ostatni moment, żeby zabrać się za siebie, za nas. Warto robić to wcześniej, nawet o wiele wcześniej, warto dbać "o zdrowy styl życia" na co dzień, ale każdy wie, że nie zawsze jest to możliwe, nie zawsze się udaje. Więc jeśli "dostajesz wynik", który mówi, że jest bardzo źle - do roboty! Może jeszcze nie jest za późno. Będzie to kosztować mnóstwo wysiłku i wcale nie będzie łatwe, nie przyniesie też rezultatów od razu, ale warto.

* W wodach Styksu kąpano małego Achillesa i z tego powodu był on nie do zabicia. Ale mama trzymała go za piętę i tej pięty niestety nie zanurzyła. Achilles podczas wojny trojańskiej został dramatycznie ugodzony w tę właśnie piętę zatrutą strzałą przez Parysa. I zginął marnie. Na dodatek, zgodnie z przepowiednią cała Troja została zdobyta, ponieważ wiadomo było wszystkim, że nie da się jej zdobyć, jeśli bronić jej będzie Achilles. Stąd słaby punkt człowieka nazywamy do dziś piętą Achillesową , dlatego mamy ścięgno Achillesa przy pięcie właśnie i dlatego nikt już nie kąpie dzieci zanurzając je w wodzie w wyżej przedstawiony sposób, a mamy zawsze sprawdzają, czy dzieci maja umyte obie pięty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz