Historia prawdziwa:
Idziemy sobie. Jesień... Wokół piękne kolory, lekki wiaterek, słońce. Piękny dzień. Wspaniale, że można czasem tak sobie po prostu iść. Jest dobrze, miło, przyjemnie. Lubimy się.
10 minut później:
Łazimy nie wiadomo po co, trzeba było zostać w domu! Przynajmniej zrobilibyśmy może porządek. Zimno, buro, głupia jesień. Może i dziś świeci słońce, ale i tak wcale nie grzeje. No i ciekawe jak długo poświeci. Jutro na pewno zacznie lać. Bez sensu takie łażenie. Spacery powinny być zabronione. Jest paskudnie. Wcale się nie lubimy, nie umiemy nawet rozmawiać.
Co różni te dwa powyższe obrazki? Te 10 minut, w czasie upływu których jedno z nas coś powiedziało, a drugie odpowiedziało nie tak jak oczekiwało to pierwsze. Wtedy to pierwsze poczuło się urażone i znów coś powiedziało. To drugie też poczuło się urażone. I też coś powiedziało. I tak jeszcze trzy razy.
I to wszystko.
Coś Ci to przypomina? Mi tak.
To mój dzień. Wczoraj/dwa dni temu/ tydzień... Czasem taki dzień jest częściej, czasem rzadziej. Życie.
I nie ma żadnego znaczenia kto zaczął.
Co jest z nami nie tak? Dlaczego ciągle i w różnych relacjach sobie to nawzajem robimy?
No i najważniejsze - jak sobie z tym radzić?
Światło na całą sprawę może nam rzucić biologia - bodziec (czyli to, co jedno z nas, to pierwsze, powiedziało) dociera do środkowej części mózgu, która przygotowuje odpowiedź na ów bodziec na dwa sposoby: jeden to wytworzenie odpowiednich hormonów, a drugi to rozważna, sensowna reakcja. To ogromne uproszczenie, ale tak mniej więcej to działa. Hormony mają nam pomóc przestraszyć się i uciec (ewentualnie się obronić), albo ucieszyć się i przytulić. Przygotowanie analizy sytuacji i sensownej reakcji ma nam pomóc...sensownie zareagować. Hormony zwykle są szybsze.
I to jest genialne rozwiązanie, gdy atakuje nas tygrys. Ale nieco gorzej się sprawdza, gdy mąż lub żona zadają nam jakieś niewinne pytanie, które w meandrach naszego umysłu zahacza o jakiś czuły punkt w naszej pamięci. Reagujemy automatycznie jakby... zaatakował nas tygrys. A to nie on przecież.
I kłopot gotowy.
I co teraz? No na całe szczęście możemy jednak coś z tym zrobić. Jak wiadomo człowiek to taki stwór, który potrafi się uczyć. I różnych reakcji na własne emocje można się nauczyć także. Jest to nawet dość proste. Niestety również dość trudne. Nie skomplikowane, proste. Ale właśnie trudne. Cała sprawa polega na tym, żeby mój mózg nauczył się co jest groźne, a co nie. I da się to zrobić. Niestety, oprócz tego, że jest to trudne, zajmuje też czas, a tego mamy niewiele. Prawda jest taka, że emocje podążają za naszym zachowaniem. To znów uproszczenie, ale tak to działa. Jeśli podczas deszczu przewrócisz się na rowerze i poważnie potłuczesz, kiedy znów przyjdzie ci wsiąść na rower, tym bardziej podczas deszczu, będziesz się bać. Coś zrobiłeś i teraz pojawiają się emocje. Nie idziesz na rower, bo się boisz, więc, wraz z upływem czasu, jest ci coraz trudniej. Mija 5 lat i zupełnie nie lubisz, nie chcesz i w ogóle nie będziesz jeździć na rowerze. Dlaczego? Dlatego, że zamiast pociągnąć swoje emocje za swoim zachowaniem, pozwoliłeś (czy pozwoliłaś), żeby to one tym zachowaniem kierowały. Jeśli użyjesz tej drugiej drogi, przeanalizujesz sytuację, uznasz istnienie tych emocji i postanowisz zrobić swoje będziesz się bać. Może nawet bardzo. Drugi raz będzie ci łatwiej. Kolejny jeszcze łatwiej. Później będzie jeszcze znów trudniej, a potem już "z górki". Mija 5 lat i jesteś znanym rowerzystą, najlepszym wśród znajomych :).Tak to działa. Emocje idą za naszym zachowaniem.
Pod warunkiem, że nie dostosowujemy go (tego zachowania) do nich.
Wracając do naszego tygrysa, a raczej męża czy żony. Jeśli kilka, kilkanaście... no dobra, kilkaset razy, kiedy się już uspokoimy, przyznam sama przed sobą, że w sumie nie było o co się kłócić, w końcu ta refleksja przyjdzie PODCZAS sprzeczki, w tym samym czasie, kiedy fala hormonów zalewa mój mózg powodując odczuwanie złości i tego wszystkiego co przy takich okazjach odczuwam, a nie potem. Wtedy mam szansę zareagować racjonalnie. Przemyśleć to, co właśnie się dzieje i/ teraz najtrudniejsze/ odpuścić WBREW swoim emocjom. Wiem, że mój mąż to nie tygrys i jego życiowym celem nie jest pożarcie mnie. Nie muszę aż tak zajadle się bronić. Mogę odpuścić. To bardzo proste, ale wściekle trudne, niestety. Bo moje emocje domagają się tej obrony a najlepiej ataku. Ale jeśli mi się uda, a potem kolejny raz, i znowu, to po jakimś czasie przestanę reagować tak gwałtownie. Moje emocje nauczą się mnie słuchać. Wygram z nimi i przestaną mną targać. Zapanuję nad nimi, przestaną rządzić moim życiem.
Czego sobie i Państwu życzę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz