czwartek, 24 kwietnia 2014

Refleksje przy odkurzaczu

„Święta, święta i po świętach” jak mawiają starzy górale J. Dwa spokojne, dobrze spędzone z rodziną i przyjaciółmi dni. Dużo ciekawych rozmów przy stole, po nabożeństwie, pysznego jedzenia przygotowanego z dużym poświęceniem jeszcze przed świętami. Nawet pogoda dopisała, chociaż pogodynki z różnych stacji TV nie pozostawiały wątpliwości, że może przelotnie, ale jednak będzie lać. Wspaniały czas odpoczynku i refleksji po ciężkim trudzie przygotowań tych duchowych (40 dni postu), jak i tych zwyczajnych, porządkowych. Chociaż tak naprawdę tego nie da się oddzielić. Nasze życie jest jedną całością, czas święty ciągle przenika się ze zwyczajnym życiem, pracą, spacerami, relacjami z innymi. Prosty przykład: podczas przedświątecznych porządków przydzielono mi porządne odkurzenie naszego niemałego mieszkania. Wyciągnąłem z szafy i złożyłem w całość odkurzacz aby dobrze wykonać swoje zadanie. Po włączeniu sprzętu do prądu zadziałał, jak zawsze głośno, a ja ochoczo zabrałem się za odkurzanie kuchni. Kiedy opuszczałem to pomieszczenie, spojrzałem pod światło i zobaczyłem, o zgrozo, że efekt mojej pracy nie jest zadowalający. Coś musi być nie tak, czynność prosta, sprzęt działa, a okruszki jak leżały, tak leżą.

Znam swoje umiejętności więc szybko zorientowałem się, że przyczyna musi znajdować się w sprzęcie. Dotknąłem początku rury ssącej i już wiedziałem wszystko - worek na brudy jest na maksa pełny. Pomyślałem - cóż na mnie trafiło. Rozłożyłem sprzęt, wyjąłem przyczynę awarii i udałem się na podwórko aby wyrzucić zawartość i porządnie wytrzepać worek. Kosz na śmieci szybko zapełnił się kurzem, a kiedy ten opadł, zobaczyłem wśród zwykłych brudnych okruchów jakąś śrubkę, jeden grosz świecący na złoto i stary guzik. Kawałki naszego życia; te do wyrzucenia i te dobre, jeszcze przydatne. Odkurzacz po zamontowaniu wyczyszczonego worka, zawył i wciągał każdy okruszek tak jak dawno tego nie robił. Działał jak nowy. Sprzątanie posuwało się z dużo większym efektem. W mojej głowie pojawiły się myśli i pytania. Jak wiele wydarzeń dzieje się wokół nas, ile przyjmujemy informacji, plotek? Na jak wielu forach, portalach społecznościowych mamy konta, ile maili odbieramy codziennie? To wszystko zapełnia nas, zajmuje czas, myśli, zaangażowanie. Upychamy to wszystko w jakiejś starej komórce. Ile wytrzymamy? Ile wytrzymają  z nami nasi bliscy? Kiedy zapełni się nasz wewnętrzny worek na brudy? Każdy ma inne możliwości, obdarowania, jeden wytrzyma dłużej, drugi krócej. Na końcu jednak wszyscy potrzebujemy czasu odpoczynku, odtrucia i wyczyszczenia. Jeżeli zaniedbamy tę sferę życia, pewnego dania, podobnie jak ten odkurzacz, pomimo dużego wysiłku, będziemy bardzo mało skuteczni. Oczywiście, tak jak różne mamy charaktery, przebywamy w różnych środowiskach, mamy różną pracę, dlatego też każdy potrzebuje innego rodzaju oczyszczenia. Dla jednych będzie to czas spędzony w górach, na rybach, dla innych rozmowa z bliską osobą czy modlitwa. Nawet Bóg po sześciu dniach działania, chociaż wszystko co stworzył było dobre, w siódmym dniu spojrzał na to z innej perspektywy, odpoczął, dając nam doskonały przykład.
Janusz

czwartek, 17 kwietnia 2014

Być ptakiem czy liściem na wietrze?




Być wolnym człowiekiem... Samodzielnie decydować o swoim życiu. Nikomu nie pozwolić tej wolności ograniczać. Stare pragnienie i ważne. Choćby na małą skalę - "sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem..."
Wolny człowiek nie musi nikomu się podporządkowywać, nikogo słuchać, nie musi żyć w zgodzie z czyimiś decyzjami, nie musi przestrzegać narzuconych mu norm. Jest wolny; robi co chce. To oczywiste.
Wolność jest czymś niezwykle cennym, wartym tego, bo o nią walczyć, czymś co w ogóle raczej się zdobywa niż dostaje. Największa walka o wolność rozgrywa się w naszym wnętrzu, każdego dnia.
Gdzieś, ostatecznie, wolny człowiek nie może żyć według czyichś zasad, nie może żyć w zgodzie z czyimiś wartościami, nikt nie może podejmować decyzji za niego. Sam to robi, sam postanawia o swoim postępowaniu. Robi, co chce. Wolny człowiek nie może powiedzieć „ona/on/oni tak mi kazali”, „wszyscy tak robią”. Nie jest człowiekiem wolnym ten, kto „musi”. Okazuje się, że prawdziwa wolność polega na umiejętności jej ograniczenia. Narzucenia sobie samemu zasad, według których chcę postępować. Życie podporządkowane czemukolwiek innemu niż własnemu systemowi wartości nie ma wiele wspólnego z życiem wolnego człowieka.
„Musiałem tak postąpić, co oni by powiedzieli?”
„Rany, muszę zapalić!”
„Muszę tak powiedzieć, inaczej nikt by nie zrozumiał”
„Nie mogę nie przyjść.”

„Robię tak, żyję w ten sposób, bo tak chcę, tak decyduję” - to jedyna prawdziwa odpowiedź.
I nie ma to nic wspólnego z kierowaniem się chwilowymi zachciankami, czy nawet prawdziwymi potrzebami. Człowiek o „rozedrganej duszy”, miotany jak morskie fale swoimi pragnieniami, które gnają go tam i z powrotem, robiący to na co ma akurat ochotę, jest człowiekiem słabym a nie wolnym. Brakuje mu woli i charakteru, czasem celu. Jest ogromna różnica między ptakiem unoszącym się nad oceanem a liściem targanym podmuchami wiatru. Silne skrzydła, wyczucie prądów powietrznych i doskonała orientacja pozwalają temu pierwszemu lecieć tam, gdzie chce. I leci, czasem pokonując ogromne odległości, przezwyciężając przeszkody, burze i sztormy. Kiedy jest się wolnym człowiekiem można dążyć do wytyczonych przez siebie samego celów, iść w obranym kierunku.
I dopiero wtedy, z głębi samego siebie, można złożyć dar. Oddać swoją wolność Drugiemu Człowiekowi. Żyć dla Jego dobra w zgodzie z własną decyzją. Tylko wolny człowiek może obiecać: „nigdy Cię nie opuszczę”. I tylko za wolnym człowiekiem warto podążać.
Asia


czwartek, 10 kwietnia 2014

Widok z góry


Kilka minionych dni spędziliśmy na Słowacji. Mieszkaliśmy u stóp wzniesienia, na którym stoi stary zamek. Piękne miejsce. Wzgórze Zamkowe górujące nad tą częścią Nitry (to właśnie miasto, w którym byliśmy), wygląda dość imponująco, a z zamkowego tarasu rozpościera się panorama okolicy. Małe uliczki Starego Miasta, nowoczesna część uniwersytecka. Naprawdę przyjemna miejscowość, nieco tylko zeszpecona budynkami z tzw. poprzedniej epoki. Wieczorem wybraliśmy się na długi spacer. Szliśmy dość długo drogą w górę, aż weszliśmy na inne, przeciwległe wzgórze. Pod naszymi stopami rozpościerało się rozświetlone nocnymi światłami miasto. Jak bardzo inaczej wyglądało. Nie było widać poszczególnych domów, ludzi, samochodów; rzędy świateł wyznaczały ulice. Gdzieś tam, po długich poszukiwaniach odnaleźliśmy „nasze”, zamkowe wzgórze. Nie wydawało się ani tak wysokie, ani majestatyczne. Było na podobnej wysokości, na której sami staliśmy a rozświetlony reflektorami zamek wcale nie był specjalnie imponujący.
Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę na górę Zobor. Nie jest to bardzo wysoka góra, ma raptem niecałe 600 m n.p.m. Ale zdecydowanie przewyższa wszystkie okoliczne pagórki. A nasze Wzgórze Zamkowe? Hm... ledwo udało się je nam znaleźć. Zamek? – stał się małą, jasną plamką. Wstążeczka rzeki, druga – ulicy, domki, drzewka mniejsze od liścia, wiatr, chmury, przestrzeń...

Wróciliśmy do miasta.

Zmiana perspektywy. W mieście  trzeba uważać na przejścia dla pieszych, klaksony przejeżdżających samochodów, sklepy, przechodniów, nazwy ulic. Tutaj robimy zakupy, chodzimy do szkoły, pracy, tutaj są nasze problemy, kłopoty, wyzwania, ale i tutaj poznajemy innych, to tu rodzą się nasze przyjaźnie, miłość...
To w dolinie toczy się nasze życie. W dolinie mieszkamy. Tu jest nasz dom, nasi bliscy, to tutaj kwitną drzewa. Ale warto czasem udać się na wycieczkę, wznieść się ponad powszedniość, spojrzeć z wysoka. Na wzgórzach szczegóły codzienności nie odwracają uwagi od tego dokąd w ogóle idę. To tutaj można zrozumieć gdzie jestem i wyznaczyć kierunek dalszej drogi. Patrzę inaczej, widzę inne rzeczy.  
Ma sens taka „wyprawa” w różnych dziedzinach życia. Warto zostawić czasem dolinę i udać się na wzgórza. Wspomnieć minione chwile, przejrzeć zdjęcia, rozejrzeć się wokoło, przyjrzeć się dawnym i nie tak odległym dniom, zobaczyć gdzie jestem i co zostało już za mną, odetchnąć, odpocząć na wyżynach. Zachować ten widok w swoim sercu.
Teraz, z tym nowym, zdobytym i zapamiętanym widokiem można zaplanować dalszą drogę, wytyczyć nowe szlaki, zejść i z nowymi siłami dążyć do celu, który widać było z góry.




czwartek, 3 kwietnia 2014

I żyli długo i szczęśliwie...


I żyli długo i szczęśliwie… Tak kończy się prawie każda bajka, która opowiada o początku miłości pomiędzy bohaterami. Królewna Śnieżka, Kopciuszek, Księżniczka na ziarnku grochu i wiele innych opowieści kończy się w dniu ślubu, zło ginie a potem już tylko sielanka i szczęśliwy czas we dwoje. Twórcy bajek nie podejmują tematu jak Kopciuszek poradził sobie  z dworska etykietą, czy Królewna Śnieżka z trudami rządzenia. Ze znanych opowieści jedynie Shrek ma kolejne części, możemy zobaczyć jak potoczyła się jego relacja z Fioną. Shrek, ma trudne chwile, pokusy, problemy z teściami :). Obserwujemy jego zmagania jako ojca, męża i przyjaciela. 
Jednak to antybajka i nie wiem czy celowo, czy po prostu tak wyszło, zdecydowanie bardziej obrazuje nasze codzienne życie niż te prawdziwe bajki. Podobny schemat narracji możemy obserwować w komediach romantycznych. Ciekawa burzliwa historia, wiele poświęceń, niesamowitych przypadków, ślub i koniec.

Dzięki takim opowieściom widzimy dzień ślubu jako szczyt do zdobycia a potem już tylko z górki. Nie trzeba się starać, jak przed ślubem. Sprawa jest już zamknięta, szczyt zdobyty. Ten dzień to jednak dopiero początek przygody, nie szczyt, ale miejsce na parkingu, na którym stawiamy nasz samochód i rozpoczynamy wspólne wędrowanie po wielu szlakach i wspinanie się na wiele szczytów. Raz z góry, raz pod górę, na szlaku szczytowym i w dolinach, w trudnych zimowych warunkach i w radosnej wiosennej wędrówce. Zawsze razem.
Janusz