czwartek, 30 października 2014

6, może 7 godzin dziennie

Prowadziłam w zeszłym tygodniu zajęcia dla młodzieży. Rozmawialiśmy o agresji, złości i naszych reakcjach na różne, niekoniecznie podobające się nam, zdarzenia lub zachowania, czy wypowiedzi jakichś osób. Jedną z rzeczy, o których mówiłam, było powstawanie pewnego rodzaju przyzwyczajeń w zależności od tego, jak postępujemy najczęściej. W przypadku reagowania złością czy agresją (jak i w wielu innych przypadkach) jest tak, że im częściej reagujemy w jakiś określony sposób, tym łatwiej taka właśnie reakcja nam przychodzi w kolejnej sytuacji. Co więcej, do zareagowania w określony sposób potrzebny jest coraz słabszy bodziec. Wskutek tego mechanizmu możemy być coraz bardziej agresywni. Rozmawialiśmy trochę w tym kontekście o "agresywnych" grach komputerowych. Po zajęciach jedna z osób, które brały w nich udział powiedziała, że wiele jej to wyjaśniło, bo ogólnie czuje się ciągle podładowana i bardzo impulsywna. "Jeśli to, co pani mówi, jest prawdą, to by chyba wiele wyjaśniało - jak pani myśli?".  Na moją odpowiedź, że nie wiem jak to jest w tym konkretnym przypadku, bo nie znam sytuacji tej osoby ani nie wiem w jakie gry gra, ani ile czasu przy tym spędza, usłyszałam: "no nie aż tak dużo... jakieś 6, może 7 godzin dziennie". No cóż... Młody człowiek, powiedzmy w wieku trzynastu, może piętnastu lat, spędza przy grach 6 lub 7 godzin każdego dnia i twierdzi, że to wcale nie jest dużo... Po chwili rozmowy okazuje się, że to wcale nie jest rekord (koledzy i koleżanki grają nawet więcej), i że pierwszą grę "od 18 lat" osoba ta dostała na 8 (sic! ósme) urodziny od taty. Tak. Od taty.
Tak naprawdę sednem problemu, jaki ten młody człowiek widział była nie tyle agresja, co rozkojarzenie i coraz gorsze wyniki w nauce, a w związku z tym coraz większe problemy. A co jest najlepsze na problemy? "Rozerwać się zabijając jakiś pluton i poderżnąć kilka gardeł" (to cytat).
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. Z jednej strony do tej pory jestem trochę w szoku. Chyba nie wiem na jakim świecie żyję. Niby słyszałam już  hasła rodziców w stylu "przecież ja potrzebuję trochę spokoju", "jak gra to przynajmniej nie marudzi", "musi sobie dać radę w życiu, to niech się uczy, bo ciapa taka jest". Ale zawsze robi to na mnie wrażenie. A z drugiej strony ten młody człowiek coś zauważył. Przebił się spod swoich gier i zastanowił się nad tym, co się z nim dzieje. I dlaczego. I to jest dobra wiadomość. To prawda, że uczymy się reakcji, przyzwyczajamy się i przestaje nam się chcieć. Ale jest też prawdą, że możemy się obudzić i zacząć budować nowe przyzwyczajenia.
Każdy może.


czwartek, 16 października 2014

W poszukiwaniu odpowiedzi


Jakiś czas temu poprosiliśmy kilka osób, aby napisały nam co to dla nich znaczy BYĆ RAZEM.
Oto kilka odpowiedzi:

"...to pić kawę na śniadanie, kompot na obiad i wino do kolacji patrząc sobie w oczy i rozmawiając bez tajemnic."

"Być razem to wspólnie naprawiać to, co się zepsuło zamiast wymieniać na nowe. Codziennie spojrzeć sobie w oczy i uśmiechnąć się do siebie."

" Budować, burzyć, budować, znowu burzyć, znów budować, ale już wyżej i lepiej, więcej.
To być szczerym do bólu, iść na kompromis, to kochać i walczyć, ale nigdy, przenigdy nie schodzić z ringu."

"Być razem to przymierze na dobre i na złe. Wiarygodność. Zaufanie."

"To zgoda na nie-bycie razem, to zadowolenie i duma, gdy druga osoba jedzie na koniec świata pomagać innym."

"Poznawać siebie oczami ukochanej osoby, poznawać ją swoim sercem, rozumem i intuicją. Rezygnować z utartych szlaków, czasem egoistycznych pasji na rzecz NOWEGO, często znacznie piękniejszego, świeższego.
Odpowiedzialność. Gotowość do bycia drugim...
Doświadczanie ŻYCIA."

"Być razem... być otwartym wystarczająco, aby nie było żadnej bariery między nami. Wiedzieć nawzajem o swojej sile i swoich słabościach, i pomimo nich troszczyć się, dbać o siebie, być otwartym tak bardzo, że stajemy się jednością..."

Ile ludzi, ile par, tyle definicji. Znajdujemy się w różnych momentach naszego życia, różnych miejscach, a jednak zawsze razem. Warto się zatrzymać i o tym pomyśleć.
Co "BYĆ RAZEM" znaczy dla Ciebie?




czwartek, 9 października 2014

Bajka o królewnie, która była najpiękniejsza na świecie


Bardzo, bardzo dawno temu, bardzo, bardzo, bardzo daleko, w pięknym, starym zamku otoczonym zielenią ogrodu założonego przed wiekami, mieszkała królewna. Jak każda królewna zajmowała się chodzeniem po zamku, wąchaniem kwiatków w ogrodzie i wzdychaniem, a jednak była wyjątkowa. 
Jej niezwykła uroda była powszechnie znana w kilkunastu sąsiednich królestwach. Pisano o niej pieśni, układano wiersze i poematy.Wielu marzyło o tym, by ujrzeć ją chociaż z daleka, a ci, którzy ją widzieli, nigdy nie zapominali jej cudownej twarzy i ogromnego wdzięku. Liczni poddani poświęcali wiele dni na niebezpieczną podróż, by zobaczyć piękną królewnę. Byli i tacy, którzy utrzymywali, że kiedy stąpa ona dróżkami królewskiego ogrodu, kwiaty piękniej kwitną a zachwycone ptaki śpiewają nawet późną jesienią. Czy to prawda? Nie wiadomo.
Królewna miała na imię Zenobia. Niektórzy uważali, że królewscy rodzice nie powinni dać swojej córce akurat takiego imienia, ale królowa-matka twierdziła, że królewna sama przyniosła sobie imię i to ucinało wszystkie dyskusje na ten temat. Zresztą, było po sprawie. Królewna miała na imię Zenobia i już, a ci, którzy mieli nadal wątpliwości co do imienia królewskiej córki, i tak milknęli w zachwycie, gdy tylko ją ujrzeli. 
Królewna Zenobie rosła i piękniała, choć to drugie każdej wiosny wydawało się już zupełnie niemożliwe. Król kupował jej mnóstwo prezentów, ale królewna najbardziej lubiła lustra, w których mogła oglądać swoje odbicie. I nic dziwnego - była przecież najpiękniejsza na całym świecie.
Pewnego dnia do królestwa przybył na białym rumaku niezwykły gość - mądry, dzielny i przystojny książę z odległego królestwa. Na temat jego przybycia niemal od razu aż huczało od plotek. I całkiem niepotrzebnie, bo rzecz była oczywista - książę szukał żony. 
Wszyscy uznali, że dobrze trafił, bo królewna, która sama od jakiegoś czasu marzyła o pięknym księciu, była przecież doskonałą kandydatką na żonę. Zachwyceni młodzieńcem rodzice królewny Zenobii wydali wspaniałą ucztę. Młody książę, ogromnie podekscytowany zastanawiał się jaka naprawdę jest królewna o której tyle słyszał? Czy rzeczywiście byłaby dobrą żoną dla niego i dobrą królową dla obu królestw?
Kiedy królewna pojawiła się w sali balowej, książę po prostu oniemiał. Widział w życiu wiele pięknych kobiet, był w końcu księciem z odległej krainy i nie od dziś szukał żony. Po chwili ochłonął. Nie było to łatwe, ale książę wziął głęboki oddech, po chwili łyk gorącej, gorzkiej herbaty, zamknął oczy i pomyślał o radzie, jakiej udzielił mu przed wyjazdem jego mądry ojciec - "pamiętaj, uroda to nie wszystko". Łatwo ojcu mówić...
Kiedy został już przedstawiony i wszyscy zajęli należne sobie miejsca, postanowił porozmawiać z królewną.
- Jak minął ci dzisiejszy dzień? - zaczął niezobowiązującym pytaniem.
- Och, dzień był wspaniały - odrzekła nieco zbyt uduchowionym tonem Zenobia - odkryłam dziś, że niemal w każdym lustrze w tym pałacu, moja twarz wygląda najpiękniej, gdy jest oświetlona z lewej strony. Zauważyłam też, że w tej sukni jest mi niezwykle do twarzy w promieniach zachodzącego słońca. Jak uważasz?
- Rzeczywiście, jesteś niezwykle piękna - odparł nieco zbity z tropu książę. - Co planujesz robić jutro o poranku? - zapytał znowu.
- Och! - zaśmiała się perliście królewna - rankiem muszę koniecznie sprawdzić jak prezentuje się mój nowy kapelusz w porannej mgiełce. I ja w nim, oczywiście. Och, mam nadzieję, że jutro będzie poranna mgiełka - królewna zamyśliła się, chwilowo jakby nieobecna.
Książę milczał chwilę, po czym zadał królewnie kolejne pytanie, bo nie był to mężczyzna, który łatwo się poddaje, a poza tym naprawdę bardzo chciał się wreszcie ożenić.
- Czy mogłabyś mi, królewno, opowiedzieć o tym, co lubisz, co ci się podoba i co sprawie, że czujesz się szczęśliwa?
- Och! - zaśmiała się perliście królewna, a książę pomyślał, że ma déjà vu.
- Jestem tak piękną osobą - kontynuowała królewna - Po co miałabym lubić cokolwiek innego? Jestem królewną i nie muszę nic robić. Chodzę sobie po zamku i przeglądam się w zwierciadłach. A'propos, dostałam dziś nowe, niezwykłe lustro, które nadaje mojemu odbiciu niezwykły, brzoskwiniowy odcień. Chcesz zobaczyć?
Książę nie chciał. - Przynajmniej jest szczera... - pomyślał z rezygnacją. Podziękował za kolację i pojechał dalej szukać żony.

Niecałe pół roku później do królestwa zawitał kolejny książę. Pochodził również z dość odległego królestwa, ale wieść o jego wspaniałej urodzie i tak dotarła przed nim samym. Książę był zabójczo przystojny, a do tego niezwykle elegancki i uprzejmy (złośliwi twierdzili, że nic poza tym) i podobnie, jak jego poprzednik, i on szukał żony. Ponieważ jednak wiedział czego szuka, a wieść o niezwykłej urodzie królewny Zenobii dawno już dotarła do jego królestwa, książę postanowił nie marnować czasu i od razu przyjechał właśnie tutaj. 
- Piękna królewna będzie doskonałą oprawą dla mojej urody - myślał przygotowując się do uczty, którą wystawiła para królewska ponownie oczarowana młodzieńcem. 
- Kobiecy wdzięk, to jedyne, czego nie posiadam. I dobrze - uśmiechnął się sam do siebie czarująco - ale będzie wspaniałym tłem podkreślającym mój męski urok.
Młodzi usiedli obok siebie i spojrzeli sobie w oczy.
- Och! Jak pięknie wygląda moje odbicie w jego oczach! - pomyślała Zenobia.
- Zaiste, wieść o twej silnej postawie i jasnym spojrzeniu nie była ani trochę przesadzona, wręcz przeciwnie, książę - powiedziała.
Książę dostrzegł blask świec i swoje własne odbicie w jej oczach.
- I ty jesteś jeszcze piękniejsza, niż mówiono, królewno - powiedział.
Następnego dnia królewna i książę poszli przejść się wzdłuż zwierciadeł królewny. 
- Jak piękne przy nim wyglądam - zauważyła w myślach królewna.
- Jaka dobrana z nas para - powiedział książę, a królewna zgodziła się z nim radośnie.
Ponieważ wszystko było już jasne, wyprawiono huczne wesele. Państwo młodzi jaśnieli na nim swoim blaskiem jeszcze jaśniej niż kiedykolwiek dotąd. 
Małżonkowie żyli, jak to w bajkach bywa długo i szczęśliwie. No właśnie. Wcale nie wiadomo czy byli aż tacy znowu szczęśliwi. Fakt, nie kłócili się wcale; twierdzili łagodnie, że przecież nie mają o co. Ale kiedyś o mały włos nie doszło do kłótni, kiedy książę, który wówczas był już królem, zasłonił królewnie jej odbicie w tafli wody kiedy byli na spacerze. Każde z nich było zajęte sobą i swoją urodą, i uwierzcie, potrafili o nią dbać do starości. 
Kiedy skończyło się ich panowanie, mieszkańcy królestwa wybrali nowego króla i zajęli się swoimi sprawami. 

Ostatnio, kiedy w królestwie pojawił się kronikarz, znalazł w starych dokumentach ryciny przedstawiające piękną parę królewską. Nikt nie był mu w stanie powiedzieć kogo przedstawiają...







czwartek, 2 października 2014

Jestem chora...


Jestem chora. Okropne grypsko dopadło mnie kilka dni temu. Głowa mi pęka, łamie mnie w kościach, mam nie dającą się obniżyć temperaturę i wszystkie objawy zarówno grypy, jak i stanu zapalnego. Dokucza mi też kaszel suchy, który jednak czasem jest mokry, oraz katar zwykły i zatokowy (używając języka popularnych reklam). Prawie miesiąc temu złamałam mały palec u nogi. Teraz już jest lepiej, ale ten ból... Ech....
Do tego jesień nie dość, że w ogóle przyszła, to jeszcze zaznacza swoje panowanie ciągłymi strugami deszczu i szaroburym kolorem za oknem. Brrr....
W takich chwilach człowiek powinien wziąć się w garść, pomyśleć o jakiś wielkich wyzwaniach, o tym, że niektórzy ludzie są w gorszej sytuacji i zabrać się do roboty. Tak?
Nie!
Jakkolwiek jestem wielkim zwolennikiem nie-mazgajenia-się, to jednak uczciwie jest przyznać, że nie zawsze otaczająca nas rzeczywistość odpowiada naszym oczekiwaniom. Tak, tak, czasem oczekujemy nie tego, czego powinniśmy, albo nie rozumiemy, że dana rzecz tak naprawdę nam służy, tylko nie dostrzegamy tego na razie.
Nie, otaczająca nas rzeczywistość nie zawsze dobrze nam służy, nie zawsze jest dobra i radosna. Zdarzają się w naszym życiu rzeczy, które nie tylko są niewygodne. Bywają złe.
Tak po prostu złe. I grypa, złamany palec, a już tym bardziej jesienna szaruga stają się zupełnie trywialną bzdurą.
I nie ma co udawać. Nie wszystko zmienimy optymistycznym nastawieniem czy wiarą w powodzenie. Po prostu nie wszystko zależy od nas. Każdy człowiek, w którym drzemie choć odrobina zdrowego rozsądku, o tym wie. Czy mi się to podoba? Wcale. Ale zdarzają się w życiu sytuacje, które po prostu trzeba jakoś przetrwać. Znaleźć w sobie przynajmniej tyle siły, żeby jakoś wytrzymać. I wcale niekoniecznie silić się na wiele więcej.
W takich sytuacjach nieocenieni są inni ludzie. Ktoś, kto pomoże, będzie blisko, zrobi obiad, zakupy albo herbatę. Albo zadzwoni i pogada, poprawi humor.

Czasem ktoś taki może z nami po prostu popłakać, pomilczeć.