piątek, 31 sierpnia 2018

Camino 04 Rio Alto Park - Mar

Wczoraj trochę przesadziliśmy i aby nadal lubić Camino, zarządziliśmy dziś lekki dzień. Rano spokojne kąpanko w basenie na polu namiotowym, pakowanie i w drogę. Tym razem nieco nadrabiamy szlaku aby iść plażą. Jest pięknie! Spotykamy Pana, który łapie z synkiem rozgwiazdy; opowiada o nich i tłumaczy jak taką znaleźć i złapać. I udaje się! Ale nie bawimy się w poławiaczy rozgwiazd zbyt długo, ba na głodnego źle się chodzi. Słodkie portugalskie śniadanie bardzo się nam podoba, więc było i dziś.
Minęliśmy dzisiaj Esposende i to jest pierwsza miejscowość, w której naprawdę się nam podobało. Fajna atmosfera, festiwal rzemiosła i klimatyczna muzyka z głośników na głównej ulicy. Pięknie. 
Dzisiaj mieliśmy prawdziwy caminowy dzień jeśli chodzi o ludzi. Spotkaliśmy Polkę z Gdańska, dwie Australijki, które zwiedzają Portugalię już trzy miesiące i kilka osób, z którymi zmieniliśmy tylko "bon camino". Podziwiamy niezwykły zachód słońca i idziemy spać.


Camino 03 Angeiras - Rio Alto Park



Rano okazało się, że pole namiotowe wstaje dopiero koło 9.00. My wstaliśmy ze słonkiem, czyli trochę po 7.00. Trzeba było wysuszyć namiot, bo poranna rosa była jak deszcz, ogarnąć się trochę i... naprawdę niedługo zostało do otwarcia basenu. I jak nie skorzystać? No jak?
Na głodnego pływać długo się nie dało a poza tym trzeba iść dalej. Śniadanko przy plaży i w drogę. Cała droga w drewnianych pomostach, które jakkolwiek w całkiem niezłym stanie, idealne nie są. Jak wyrżnęłam!!! No ale dzięki Bogu obeszło się kilkoma podrapaniami i mogę iść dalej. Trochę się pogubiliśmy i niestety musieliśmy się zatrzymać przy jeżynach... Dalej Vila do Conde. Całkiem ładnie, ale niepokojąco coraz więcej ludzi. Jeden absolutnie genialny pomysł - biblioteka na plaży. Kontener, wolontariusz i książki. Niestety tylko po portugalsku. Ale dość dużo ludzi z tego korzystało. 
Povoa de Varzim to już był Słoneczny Brzeg z Mielnem. Tłumy, hałas i jeszcze większe tłumy. Zdecydowanie nie nasz klimat. Ale udało się nam przez nie przedostać. Kawałek dalej dość dziwny obrazek. Panowie suszą glony na plaży, składają w kostki i potem układają w kopy jak u nas siano. Mamy kilka teorii - robią z tego sushi, sprzedają na kosmetyki lub robią nawóz pod rośliny. Ktoś wie jaka jest prawda?
Ledwo żywi, mijając jeszcze rozległe uprawy warzyw i bardzo życzliwych Portugalczyków wracających z pracy, doszliśmy do celu na dziś.
Jeśli późno wyszliśmy, późno też dotarliśmy na miejsce. Ale było warto. 



środa, 29 sierpnia 2018

Camino 02, Porto - Angeiras


Dzisiaj rozpoczęliśmy prawdziwe Camino. No może nie całkiem prawdziwe, bo umartwianie duszy i ciała raczej średnio nam idzie. Jest absolutnie cudownie. Portugalskie ciastka skradły nasze serca i podniebienia. I kawa. Raczej KAWA. Podejrzewamy, że to platońska idea kawy raczyła zstapić na ten ziemski padół.
Opowieści o portugalskich upałach należy natomiast wsadzić między baśnie. Wieje lodowaty północny wiatr i nic z nim nie można zrobić. Staramy się jak możemy ale jest pewne ryzyko, że w końcu urwie nam głowy. No i wieczorem 12° to naprawdę nie jest dużo. Prawda... W dzień nawet 20. Jutro ma być 22. Dobrze, że mamy polary. 








wtorek, 28 sierpnia 2018

Camino 01 - nadal w Porto


 Rano wrzeszczące mewy i zimno. Herbatka na tarasie i śniadanko w znalezionej wczoraj Confeitaria Magalhaes. Mocno zaniżamy średnią wieku. Zajmujące stoliki starsze panie przy ciasteczkach i kawie były wystarczającą zachętą. I słusznie - pyszne ciastka, fantastyczna kawa. Posileni idziemy zwiedzać miasto. Między dwoma kościołami trafiamy na najwęższy dom w mieście; rzeczywiście jest dość wąski :), wewnątrz Pan prowadzi statystyki - Polacy są dziś dość daleko, m. innymi za Japonczykami i Australijczykami. Nieco dziwią nas w kościołach rzeźby z perukami na głowach. Jakoś dziwnie to wygląda. No ale co kraj, to obyczaj. Zwiedzamy kilka kościołów, największe wrażenie zrobił na nas Igreja de Santa Clara. Niesamowity barok do sześcianu, konsekwentny od początku do końca i o dziwo wcale nie przytłaczający.
Pod wieczór zaliczyliśmy porto w Porto. Oj, warto. Tyle, że to wcale nie Porto, tylko Vila Nova de Gaia. W zwiedzaniu piwnicy i degustacji towarzyszyły nam dwie pary - ze Słowacji i z Japonii. Pan Japończyk pracuje w Toyocie i był kiedyś w Polsce. Słowacy byli wybitnie małomówni.
Kończymy dzień w Bufete Es. Domingos na arrozo de polvo :) Jak przeżyjemy to idziemy spać. A jutro w trasę.



Najwęższy dom w Porto :) 



Camino 00


Za nami długi dzień, choć poranek okazał się dość krótki. Pobudka, śniadanie, porządek po śniadaniu, ostatnie drobiazgi do plecaków, sprawdzanie listy zabranych rzeczy  (już wiemy, że zapomnieliśmy sznurka:) ), wyłączyć światło, wodę, zamknąć okna i wszystko gotowe. Telefon "już jestem", droga do Krakowa (dzięki Kasia), lotnisko - tym razem okazało się, że dwie godziny przed odlotem to wcale nie jest za dużo. Pan z obsługi lotniska ściągnął nas i jeszcze kilka osób z ogromnej kolejki do bramek, już po odprawie. Gdyby nie to, stali byśmy tam chyba do wieczora. Tym bardziej, że trzeba doliczyć z 5 minut na nieco dokładniejsze sprawdzenie Janusza.  Nie pomyliliśmy się co do tego, ale pomimo najwyraźniej podejrzanego wyglądu, Janusz kolejny raz pomyślnie przeszedł wszystkie bramki i siedzimy, w wypakowanym do ostatniego miejsca, samolocie. W drogę!
No... uwielbiany latać!!!
Dolecieliśmy, znaleźliśmy nocleg, zostawiliśmy plecaki i zwiedzamy Porto. To miasto nie śpi! 
Więc my też raczej późno się kładziemy. Dobranoc!








wtorek, 21 sierpnia 2018

Reisefiber czyli gorączka przed podróżą

Do wyjazdu został nam niecały już tydzień. Powoli kończymy ostatnie przygotowania i... w drogę! Mamy do przejścia trochę ponad 300 km i 19 dni. To czas, w którym powinno się nam udać prawdziwie odpocząć, porozmawiać, przyjrzeć się światu z bliska, poznać nowe miejsca i nowych ludzi, zachwycić się na nowo. Taki jest plan i mamy nadzieję że uda się go nam wykonać.
Kilka szalonych podróży jest już za nami, ale tak z namiotem i plecakami, 3 tygodnie... Ostatni raz udało się to w 1990 roku :) i trochę czasu minęło. Stąd pewnie nasza przedpodróżna gorączka zwana reisefiber. Czy na pewno o wszystkim pomyśleliśmy? Jak będzie? Póki co nie ma co się wkręcać. Zobaczymy.
Idziemy starym, średniowiecznym jeszcze szlakiem pielgrzymkowym św. Jakuba i choć pielgrzymka do świętego miejsca jako taka jest nam raczej obca, planujemy dotknąć historii i może nieco innej pobożności niż nasza własna. Planujemy wrócić bogatsi o nowe doświadczenia.
Póki co, pakujemy, sprawdzamy i załatwiamy, uczymy się nowych aplikacji na telefon (mapy:) i ogólnie panuje u nas wyjazdowa atmosfera. Fajnie.
Przy okazji przypominamy sobie o tym, żeby ucząc innych budowania głębokich relacji i dbania o nie, poświęcania sobie czasu i ustawiania właściwej hierarchii w życiu, zadbać o to i w naszym własnym życiu.
Kiedyś pisałam o tym, że łatwo skupiamy się na tym, co jest dla nas samych aktualne. Pewnie z tego właśnie powodu ostatnimi czasy, wszędzie gdzie się pojawiamy, natykamy się na muszle będące oznaczeniem szlaku świętego Jakuba:)

Planujemy na łamach naszego bloga, czyli właśnie tutaj oraz na Instagramie /dobrze nam razem/ opisywać nieco z naszych przygód. Jak się to uda jeszcze nie wiemy, ale zapraszamy do wirtualnego towarzyszenia nam w podróży ;)



A oto "caminowe" muszle św. Jakuba, które ostatnio wszędzie nas prześladują :)
Dziwnówek

Szczyrk

Szczyrk

Tarnowskie Góry

piątek, 3 sierpnia 2018

Zwróć uwagę


Obrazek z parku. Przyjemna knajpka z piwem, stoliki na zewnątrz, kilka w środku, wczesne popołudnie, cieplutko. Dość dużo ludzi, ale bez przesady. Jeden z klientów to mężczyzna, jakieś 35, może 40 lat. Siedzi sobie, przegląda coś w komórce i pije piwo. Podjeżdża do niego może dwunastoletni chłopiec. Słyszy, że ma pojeździć sobie i nie przeszkadzać. Historia powtarza się jakieś dwieście razy, bo siedzimy wszyscy koło godziny. Młody naprawdę szaleje usiłując zwrócić na siebie uwagę taty. Robi kolejne kółka wokół pobliskiego placyku w dość szalonym tempie, staje na ramie roweru - widać, że jest w tym naprawdę dobry i... nic. Tata nadal przyspawany do telefonu. W końcu, ponaglany przez syna, dopija piwo i z "no dobra, wracamy", wstaje od stolika, siada na swój rower i jadą. Prawdopodobnie do domu.
Inny obrazek, inny dzień. Nad jeziorem dzieciak szaleje przy samej wodzie. "Patrz nam mnie, mamo, patrz!" Mama z kilkoma innymi osobami siedzi w pobliskiej kafejce. Jakieś 100 metrów od brzegu jeziorka. "Baw się grzecznie" usłyszał Mały. Skacze, fika, pryska wodą, robi całe fontanny. "Mamo, patrz!". "Nagraj, to, nagraj!" Nic. W końcu wpadł cały do wody. Dalej nic! W końcu mokry i znudzony wrócił, usiadł z dorosłymi i dostał jakiś sok czy inną colę. "No i po co ty tak głupiejesz, teraz cały mokry jesteś" (przypominam o panujących obecnie upałach).
W końcu trzecia historia - rozmowa z młodym człowiekiem, któremu się już nie chce. Nie będzie kolejny raz rozmawiać, wyjaśniać, walczyć. Nie chce się starać, bo to wszystko jest za trudne. Nie jest tak, jak miało być, więc trudno, nie będzie wcale. Konkretna, przemyślana decyzja.
I tak sobie myślę, że najgorsze, co może się nam przydarzyć to obojętność. Żadna kłótnia, żadne trudne chwile czy sytuacje nie niszczą naszych relacji tak bardzo jak obojętność. I chyba nigdy nie czujemy się gorzej niż wtedy, gdy nasze starania napotykają mur obojętności. Zresztą, gdyby to zechciał być mur... To raczej rozpływająca się nicość, jakiś rodzaj mgły, z którą nie wiadomo jak walczyć, bo nawet nie do końca jest z czym.
W życiu, każdym chyba, jest dość dużo niezrozumienia, niewygody, bycia "jak zawsze", nie udanych rozmów, nie podjętych kroków, zdenerwowania, złości i wszyscy dość często chcielibyśmy mieć święty spokój od skaczących i krzyczących na całego dzieci. Jasne, że tak. Ale szkoda życia na wygodę. Ani my ani nasze dzieci nie będziemy nigdy wspominać z rozrzewnieniem chwil, w których nic się nie działo. Nasze najnudniejsze wakacje, podczas których każdy miał wystarczająco dużo czasu by zająć się sobą, nie są naszymi najlepszymi. Tacy już jesteśmy. 
Warto podjąć trud, warto się odwrócić i docenić szalone pomysły dzieci albo nawet bawić się z nimi, warto zauważyć, może nawet nagrać na komórkę jakieś ich wygłupy. Dzieci zadowolone, my - dobrzy rodzice, wracamy do przerwanej na 30 sekund rozmowy.

Warto zająć się nawet trudną relacją, nie odpuszczać, nie pozwolić sobie na obojętność.
Augustyn podobno twierdził, że "dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą". Fajnie brzmi, ale nie wiem, czy zawsze tak właśnie jest. To prawda, że czasem o coś walczymy i wcale nie jesteśmy zwycięzcami, a już na pewno nie tak się czujemy. Ale tylko kiedy nam na czymś zależy, kiedy budujemy nasze więzi, kiedy jesteśmy blisko nie tylko w sensie odległości wyrażonej w centymetrach, tylko wtedy naprawdę żyjemy. 
I dlatego warto zostawić swój święty spokój, i zająć się prawdziwie bliskimi. Spędzić z nimi czas, ale z nimi a nie obok nich. Wykorzystać trochę wolniejszy czas wakacji. Została jeszcze połowa.