Wiosny jakoś ciągle nie widać. Dokładniej, to trochę widać, ale ona pokazuje się i znika. Mieszkamy w naszym mieszkaniu już 5 lat i nigdy jeszcze w maju nie musieliśmy palić w piecu. A tu proszę. Rano 16 stopni. Szału nie ma.
Może dlatego trudno o niewyczerpane pokłady energii, zresztą trudno o energię w ogóle, przynajmniej w moim przypadku. W sumie, pewnie nie tylko w moim, bo przecież istnieje nawet jednostka chorobowa - syndrom przesilenia wiosennego. Firmy farmaceutyczne prześcigają się w proponowaniu niezawodnych preparatów, ekonomiści widzą zmniejszenie wydajności, większą absencję w pracy i tak dalej, i tak dalej.
A mnie naprawdę nic się nie chce. Bywają takie dni, a jako jednostka refleksyjno-depresyjna miewam ich więcej niż światowa średnia. Ale za to jakaż jestem głęboka...
Do tego dochodzi patologiczna tendencja do przekładania czynności i zadań zwana ładnie prokrastynacją, a brzydko lenistwem i brakiem organizacji czasu. No i taki mix życia nie ułatwia.
Ale, ale - w życiu trzeba jednak sobie radzić i być twardym a nie miętkim :). No i nikt za mnie nie zrobi tego, co należy do mnie. Na dodatek mam taki pomysł, żeby jednak innym, zwłaszcza najbliższym, w życiu raczej pomagać, zachęcać i w ogóle żeby było fajnie, a nie na nich wisieć i biadolić (nie żebym nigdy tego nie robiła, ale nie taki jest mój cel). Na taką okoliczność opracowałam złotą zasadę, a nawet dwie:
Nie myśl tyle, tylko po prostu zrób to, co do ciebie należy.
Genialna, nie? Ile już razy uratowała mi życie! Może nie dosłownie życie, ale ile razy zamiast dwa tygodnie przemyśliwać strategie i gubić się we wszechogarniającym gąszczu planów, wizji, zagrożeń i możliwości oraz skrupulatnie analizować wszystkie, tak wszystkie (sic!), możliwe scenariusze (a uwierzcie, że potrafię się nakręcić), wzięłam głęboki oddech i zrobiłam po prostu to, co zrobić należało!
No więc mnóstwo razy, ale trochę ciągle jeszcze za mało:). Jestem w procesie.
Nie chodzi oczywiście o to, żeby rzucać się bezmyślnie na czynności wszelakie. Jestem zdecydowanym zwolennikiem myślenia. Zdecydowanym. Bardzo zdecydowanym. Tylko myślenie powinno prowadzić do działania a nie je zastępować, ma mi dawać siłę, a nie ją odbierać.
I, po drugie nie może być tak, że "staranie się" ma zastąpić prawdziwy efekt. To ogromna strata energii, a jak już pisałam, wiosną nie mam jej zbyt wiele. Mogę się starać, starać starać i... być coraz bardziej zmęczona. "Staranie się" daje satysfakcję, której wielkość wyraża się w liczbach ujemnych. Niestety.
O wiele lepiej jest się nie starać, tylko działać (oczywiście starannie:)). Tak więc druga wiosenna zasada:
Nie staraj się w kółko, tylko po prostu zrób to, co do ciebie należy
Podobna do pierwszej, prawda?
Stosowanie obu tych zasad naraz lub naprzemiennie powoduje, że:
- jestem zasadniczo mniej zmierzła (kto nie wierzy można zapytać Szacownego Małżonka)
- oszczędzam energię
- mam poczucie dobrze spełnionego obowiązku
- nie muszę kraść czasu na przyjemności, bo go mi jednak trochę zostaje.
I mogę bez wyrzutów sumienia cieszyć się wiosną i czasem nawet chodzić na spacery, albo nawet wycieczki ze wspomnianym Szacownym Małżonkiem. I jest fajnie :)
Rzeczywiście kapryśna ta wiosna w tym roku. A zasady słuszne i zbawienne - "nic na siłę" wymięka ;-)
OdpowiedzUsuń