czwartek, 29 października 2015

Pozytywna (?) komunikacja


Dzisiaj wieczorem będę mówić do rodziców na temat komunikacji w rodzinie. Pozytywnej komunikacji. Dosłownie kilka minut temu miałam okazję sama to przećwiczyć. Konkretnie nie tyle mówienie o pozytywnej komunikacji, tylko tęże w samej swej istocie. 
A było tak: dzwonię w pewnej ważnej sprawie do Szanownego Małżonka i rozmawiamy sobie - komunikacja, aż miło! No ale nie tak szybko. Bo Małżonek Szanowny nie do końca zrozumiał. A jeszcze konkretniej, to zrozumiał to co mówię, ale nie zrozumiał intencji. I zamiast pytania (które zadałam) wyszło mu zarządzenie (które usłyszał). Ups. 
No w sam raz, tuż przed tym, jak mam innym ludziom opowiadać o komunikacji. I to pozytywnej. 
Życie...
Okazuje się, że sama należę do grona wielu osób, które chciałby by być lepiej rozumiane, a i same rozumieć lepiej. Bo nie da się ukryć, że wszyscy mamy z tym problemy. 
I są na te problemy liczne rozwiązania:
  •  mów jednoznacznie i wprost
  • sprawdzaj czy cię zrozumiano (i czy dobrze)
  • bądź cierpliwy/cierpliwa, powtórz jeśli coś nie jest zrozumiałe od razu
  • mów jasno o swoich oczekiwaniach
  • komunikuj jak sam/sama rozumiesz to, co ktoś do ciebie mówi
  • pytaj, jeśli nie rozumiesz
  • no i, oczywiście mów głośno i wyraźnie :):):)
Zastosujesz, będzie lepiej. Serio. Sama sprawdziłam. I nadal sprawdzam. I jest lepiej :)
Ale czy to już pozytywna komunikacja? Raczej nie. Co to znaczy pozytywnie komunikować? Kiedy w rodzinie, czy paczce przyjaciół, komunikacja jest pozytywna? Chyba raczej nie chodzi o to, że niezależnie od rzeczywistości komunikujemy sobie wyłącznie dobre, miłe i przyjemne rzeczy. To komunikacja fałszywa, czyli w zasadzie trudno byłoby tutaj w ogóle mówić o jakimkolwiek porozumieniu, do którego komunikacja powinna prowadzić. 
Tak naprawdę sprawa polega na atmosferze. Tej, która panuje w domu, czy wśród jakiejś grupy ludzi.
Kiedy nasze rozmowy są życzliwe, skupione na innych ludziach a nie rzeczach i zadaniach do wykonania, kiedy możemy bezpiecznie rozmawiać o różnych, także trudnych sprawach. Kiedy po prostu się lubimy i zależy nam na sobie nawzajem. I kiedy to słychać w naszych rozmowach. Także wtedy, kiedy mamy problemy ze zrozumieniem o co tej drugiej osobie chodzi. Mówi coś dziwnego, ale i tak ją lubię!
To nie tyle technika (która jednak też się przydaje), co postawa. 
I tę postawę trzeba ćwiczyć. Podobnie jak postawę ciała. Podobnie jak łatwo jest nam garbić się i wykrzywiać przed komputerem podpierając swój kręgosłup w najgorszy z możliwych sposobów, łatwo jest nam zapominać o życzliwości i zaangażowaniu, jakie jesteśmy sobie winni. Czym bliższa relacja, tym bardziej. I łatwo jest nam narzekać, zrzędzić i ...czepiać się w najgorszy z możliwych sposobów. I w końcu mamy komunikację opartą na niespełnionych oczekiwaniach, pretensjach i wydawaniu poleceń, i w końcu nie ma w niej nic pozytywnego.
A może być inaczej. Możemy pamiętać o naszej postawie. Najnormalniej w świecie się pilnować. Trzymać prosto kręgosłup i podobnie swoje myśli pod kontrolą. Pilnować tego co i jak mówimy. I przede wszystkim po co.
Dlaczego mówię, to, co mówię? Czy moim celem jest pozytywna komunikacja? Czy może coś zupełnie innego? 
Wtedy, zadziwiająco często się okazuje, że drugiej osobie wcale nie chodzi o to, by mnie pognębić, ale po prostu nie zrozumiała. Albo ja nie zrozumiałam. I możemy się dogadać.
Zawsze możemy.





poniedziałek, 26 października 2015

Iluminacja

Ostatnie kilka tygodni należy zaliczyć do kategorii "szalone". Szaleństwo polegało na ... szaleństwie właśnie. Niemal codziennie byliśmy w innym miejscu, spotykaliśmy się z innymi ludźmi i robiliśmy coś innego. No, to ostatnie jest może przesadą, bo robiliśmy tylko kilka rzeczy. Całość była w każdym razie skupiona na wyjazdach, przejazdach i ludziach. Przy okazji udało się nam udowodnić powszechnie znaną tezę o tym, że bałagan robi się sam. Nas w zasadzie niemal nie było w domu a jak tu wygląda?... Ech... Lepiej nie wspominać. Czeka mnie jeszcze przynajmniej jeden kolejny dzień sprzątania, prania i układania porzuconych w nieładzie rzeczy, kartek, notatek, wycinków i papierków wszelkiego rodzaju. No więc, jeśli ktoś potrzebowałby jakiejś dokumentacji to jeszcze do jutra zdecydowanie da się to zrobić. 
Na dodatek, kiedy pisałam ostatnio, było jeszcze w zasadzie lato. A teraz? No, czego by o tym nie powiedzieć, nie jest to lato. Nawet Jaśnie Nam Panująca zdążyła się zmienić :)
No, ale nie o tym. 
A o czym?
Otóż dokonałam kolejnego olśniewającego odkrycia! I zostało ono udowodnione ponad wszelką wątpliwość. Przynajmniej moją. 
Odkrycie owo polega na tym, że prawdą jest twierdzenie, że rzeczy małe, drobne i niezbyt ważne są właściwie najważniejsze, bo to z nich składa się nasze życie. Jak do tego doszłam? Otóż, w opisanym powyżej natłoku bardzo ważnych i bardzo pilnych spraw, udało się nam właśnie zadbać również o te malutkie. Czasu było mało, fakt. Ale udało się nam zatrzymać na kawie zamiast wypić ją w biegu, porozmawiać choć chwilkę każdego dnia, usiąść z przyjaciółmi na kolacji (nawet kilka razy, w kilku miejscach, z kilkoma przyjaciółmi - DZIĘKI!), zauważyć, przejeżdżając, piękny widok (Tatry i Babia Góra na tle zachodzącego słońca).
Wymyśliliśmy nawet i zrealizowaliśmy jedno spontaniczne spotkanie 3/4 rodziny - przejeżdżaliśmy niedaleko i okazało się, że możemy na chwilę razem usiąść, porozmawiać.  Udało się nam też pamiętać o sobie nawzajem i, uwaga! - naprawdę byliśmy dla siebie mili! Było mnóstwo stresujących sytuacji i nie zawsze udało się nam uniknąć niepotrzebnego pośpiechu, podniesionego głosu, zniecierpliwienia i ogólnej zmierzłości, ale w sumie było na prawdę fajnie. Staraliśmy się i mogliśmy zebrać tego efekty. Kolejny raz przekonaliśmy się, że jeśli po prostu o to dbamy, staramy się troszczyć o nasze więzi w takim napiętym czasie - jest to możliwe. Każde z nas samo tylko jedno wie, ile razy ugryzło się w język, jednak nie postawiło na swoim, policzyło do dziesięciu zanim odpowiedziało i tak dalej. Ale było warto. 
Jesteśmy zmęczeni. Tak, tym bardziej, że na horyzoncie wcale nie jest tak całkiem spokojnie. W przyszłym tygodniu znów wyjeżdżamy...
Ale jeszcze bardziej jesteśmy chyba zadowoleni i szczęśliwi. Lubimy być razem :)

Udało się nam nawet być na spacerze i "załapać się" na jesień :)

czwartek, 1 października 2015

Mania wyrzucania

Kilka dni temu miałam gościa. Gość był bardzo miły i w ogóle było miło. Jak to z gościem.
Wywiązała się rozmowa. Jak to z gościem.
Rozmowa była na temat porządku i bałaganu oraz potrzebnych i nie-potrzebnych rzeczy w domu. Gość jest zwolennikiem minimalizmu. Ja nie. Zdecydowanie nie. Rozmowa gościa nie przekonała. Ale może jest szansa dla czytelnika :) Kto wie?
Niniejszym spróbuję wytłumaczyć dlaczego nie jestem zwolennikiem minimalizmu, wyrzucania wszystkich możliwych niepotrzebnych rzeczy w celu utrzymania nieskazitelnego porządku w domu, "100 Things Challenge", ani żadnych takich. No bo nie jestem. Nie jestem również jakimś zagorzałym przeciwnikiem, ale nie u mnie. No i chyba muszę się wytłumaczyć.
U mnie jest, i mam nadzieję będzie, mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Są to między innymi rzeczy, które zdaniem niektórych (w tym wspomnianego gościa) już dawno powinnam wyrzucić.
* jakiś milion świeczników
* prezenty od dzieci, z tego czasu, w którym jeszcze były dziećmi (kamyki, muszelki, miniaturowa latarnia,  pióro ary z ZOO)
* inne prezenty i pamiątki; między innymi figurka państwa młodych na ławeczce, która znajdowała się na pewnym pysznym torcie
* stare notatki
* nowe notatki
* filiżanki i kubeczki w ilościach bliskich hurtowym
* stare zdjęcia i kartki pocztowe z czasów, kiedy się je jeszcze wysyłało
* kilkanaście kaktusów i storczyków, które zbieram z okazji rożnych urodzin i przecen w supermarketach
* szmaty, szmatki i szmateczki, które "kiedyś się przydadzą"
* dwa duże pudła włóczek wszelakich (patrz wyżej)
* całe pudełko niekompletnych kolczyków, zawieszek i takich tam różnych
no i jeszcze długo można by wymieniać.
Dlaczego nie chcę się tego pozbyć? Bo to są moje rzeczy! Może i nie sprzyjają regularnym szybkim porządkom, ale są moje i dzięki nim, kiedy wracam do domu wiem, że jest to mój dom, a nie pokazowy dom ze szwedzkiego sklepu z meblami (przepraszam szwedzki sklep z meblami - jest całkiem spoko). Mam dzięki nim wspomnienia, które, gdyby nie te przedmioty, dawno by się już zatarły. A ja lubię je mieć.
Czasem myślę też, że taki zupełny minimalizm to trochę zawoalowana forma... konsumpcyjnego stylu życia.
Mam tylko 100 rzeczy. Haha! Jestem wolnym człowiekiem! Ale kiedy jestem głodny - jem w restauracji (no bo przecież nie mam zupełnie zbędnych talerzy ani garnków), kiedy coś mi się zepsuje - kupuję nowe (wiecie: igła, nici, śrubokręt, młotek, taśma klejąca - to kolejne rzeczy, których jako wolny od konsumpcji człowiek oczywiście nie posiadam).
A, no i nie mogę zaprosić gości, bo nie mam w czym podać im herbaty, ani gdzie ich posadzić a tym bardziej położyć. Spotykamy się "na mieście".
No więc taki styl życia i taki dom jest zupełnie nie dla mnie. I dlatego nie jestem zwolennikiem minimalizmu. Dużo bardziej niż przykładowy dom z katalogu podoba mi się norka Hobbita. Nie taka szkaradna, brudna, wilgotna nora, oczywiście, ani też sucha, piaszczysta nora bez stołka, na którym by można usiąść, i bez dobrze zaopatrzonej spiżarni. Norka Hobbita, to znaczy norka z wygodami :)*
I do takiej zdecydowanie mi bliżej (chociaż okrągłe drzwi nie są konieczne. Podoba mi się jej klimat).
Może to i nie jest najpraktyczniejszy dom na świecie, może i poświęcam trochę więcej czasu na doprowadzanie do porządku "łapaczy kurzu". Pewnie tak. Ale dobrze się tu czuję i lubię tu mieszkać.
To jest mój dom.



* Więcej o norce Hobbita: 
Miała drzwi doskonale okrągłe jak okienko okrętowe, pomalowane na zielono, z lśniącą, żółtą mosiężną klamką, sterczącą dokładnie pośrodku. Drzwi prowadziły do hallu, który miał kształt rury i wyglądał jak tunel: był to bardzo wygodny tunel, nie zadymiony, z boazerią na ścianach i chodnikiem na kafelkowej podłodze; nie brakowało tu politurowanych krzeseł ani mnóstwa wieszaków na kapelusze i płaszcze, bo hobbit bardzo lubił gości. 
Cała norka, jak i mieszkający w niej Hobbit jest opisany w książce "JRR Tolkiena "Hobbit, czyli tam i z powrotem".