czwartek, 25 września 2014

Roztropność?

Zamysł w sercu człowieka jest jak głęboka woda; lecz roztropny mąż umie jej naczerpać

Gaśnica - przedmiot, który często widzimy kątem oka, gdy znajdujemy się w zakładach pracy, szkołach, sklepach, hotelach itp. Ci, którzy mają samochody także są zobowiązani do wożenia w swoim aucie takiego przedmiotu, co więcej, muszą go okazać na żądanie policjanta. Gaśnica powinna być w każdej chwili zdatna do użytku, ważna jest jej kontrola bądź wymiana kiedy kończy się data ważności. Każdy kto przeszedł w swoim życiu szkolenie BHP wie, w jaki sposób użyć gaśnicy i na jakie rodzaje gaśnice się dzielą. Po co to wszystko? Po co wydawać ogromne pieniądze rokrocznie, aby zabezpieczyć się przed ewentualnym pożarem. Tylko kto z nas użył gaśnicy choćby raz w życiu?

Sam znam co najmniej jedną osobę, której się to przydarzyło. Ale tak naprawdę aby odpowiedzieć sobie na pytanie o przydatność gaśnic, musielibyśmy sięgnąć do raportów straży pożarnej. Wierzę jednak, że nie raz gaśnica uratowała czyjeś życie, a już na pewno mienie. Państwo, chcąc nas zabezpieczyć przed niebezpieczeństwem, wydawało ustawę, która reguluje prewencję przeciwpożarową. Prawo to zmusza nas do pewnych zachowań, aby zapewnić nam bezpieczeństwo.
Jakiś czas temu rozmawiałem z moim przyjacielem i temat naszej rozmowy zszedł na poczucie bezpieczeństwa i na tak zwany „wszelki wypadek”. Kolega ożywił się i wyjaśnił mi jak może wydostać się, w sumie kilkoma sposobami, z własnego mieszkanie w razie niebezpieczeństwa np. pożaru. Na koniec stwierdził – „wiesz, jestem synem Behapowca”. Jego ojciec widział wiele niepotrzebnych wypadków i znając temat od podszewki, przygotował go do reagowania na to, co może się zdarzyć i jak wyjść z każdego niebezpieczeństwa, które można przewidzieć. To roztropność mieć takie umiejętności. W razie potrzeby możemy uratować siebie samych i pomóc innym.

Powoli nadchodzą jesienne wieczory, a zaraz za nimi już naprawdę długie, zimowe. Więcej czasu będziemy spędzać w domu, z naszymi bliskimi. Myślę, że oprócz romantycznych wieczorów przy świecach, jest to dobry czas aby na wzór Syna Behapowca, wymyślić metody reagowania na kryzysy w naszych związkach. Jeżeli opłaca się wydawać ogromne pieniądze na prewencję przeciwpożarową, to o ileż ważniejsze jest nasze wspólne życie. Jeżeli będziemy przygotowani na trudny czas, a przecież z doświadczenia wiemy, że on przyjdzie, to przejdziemy przez niego bez większej szkody. Warto w czasie spokoju zainwestować swój czas, pieniądze i pomysłowość aby później, w czasie kryzysu mieć przygotowane odpowiednie narzędzia i sposoby reagowania.

Czy to nie jest bycie roztropnym?

czwartek, 18 września 2014

"Jeśli chcesz być tam, gdzie nigdy nie byłeś, musisz iść drogą, którą nigdy nie szedłeś"

Wakacje już za nami. Wcześniej trzeba było wszystko przygotować, zaplanować, spakować się i o tym pisaliśmy. W końcu dzień wyjazdu nadszedł. Grupa przyjaciół, dwa samochody, namioty i Rumunia. 
Teraz mamy wspomnienia:  O kupowaniu kawy na Węgrzech, a nawet czterech kaw, w tym jedna bez cukru. Mocno się natrudziliśmy bez znajomości tego dziwnego języka...
O absolutnie fantastycznym polu namiotowym Babou Maramures i jego holenderskim Gospodarzu, który przeprowadził się z Żoną i Córeczką do Breb'u - żywego skansenu, miejsca w którym czas zatrzymał się jakieś sto lat temu a jedynym przejawem nowoczesności jest tutaj stary włoski ekspres do kawy i właśnie kawa. Wyśmienita, podawana w niedzielne popołudnie w malutkim barze pełnym panów w słomkowych kapelusikach... Czy to aż takie nowoczesne? Raczej jednak nie bardzo...
O Monastyrach Maramureszu, strzelistych, smukłych jak żadne inne, które kiedykolwiek widzieliśmy i cerkwiach w Bukowinie. Też jakby przeniesionych z przeszłości, a już na pewno bardzo odmiennych od tego, co znamy z domu. Całe malowane w niesamowity, przytłaczający wręcz sposób. Malowidła tłumaczące historię i życie,  ikony ukazujące ludziom Boga...
i o tym, że "po Paraskewie woda zamarza w zlewie" - zaczęły się zimne poranki...
O popołudniu w Sighișoarze - średniowiecznym, kolorowym miasteczku zbudowanym na wzgórzu. W niemal najwyższym miejscu znajduje się cmentarz i ... stara szkoła, do której prowadzą zadaszone schody. Uczniowie nie mieli wymówki podczas brzydkiej pogody.Opodal starego miasta znaleźliśmy miejski basen łączący w niezwykły sposób błękit z czerwienią. Ciekawy kontrast... Było tam też maleńkie pole namiotowe.
O zamku Bran, który nigdy, nawet z daleka, nie widział Draculi, ale który był letnią rezydencją rumuńskiej królowej Marii. Maria była postępowa i w swoim średniowiecznym zamku miała windę i trzy telefony... :) Przeurocze miejsce. Zamek Bran zajął pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu "zamki, domy i pałace"...
I Konstanca - miasto, które zbudziło się z długiego snu i próbuje nagle, chaotycznie, wszędzie naraz zacząć żyć od nowa...
Te wspomnienia już z nami zostaną. Tę drogę już przeszliśmy a przed nami kolejne. W tak wielu miejscach jeszcze nie byliśmy, tak wielu rzeczy jeszcze nie znamy. To w sumie oczywiste, ale kolejny raz powalił nas ogrom i piękno świata, który jest wokół. Bliżej i dalej. 
Naszym marzeniem stał się powrót w zupełnie niesamowite rumuńskie góry. Zauroczyły nas na jeszcze wiele wypraw, a przynajmniej taką mamy nadzieję...

Wesoły cmentarz w Sapancie

Babou Maramures - pole namiotowe ponad wszystkie inne

Breb - wioska skansen


Kawa w Brebie

Monastyr w Barsanie


Creasta Cocosului w Górach Gutai

Widok z Creasta Cocosului

Alpy Rodniańskie

Alpy Rodniańskie - tu jeszcze wrócimy

Trzej młodzieńcy w piecu ognistym

Drabina cnót

Moldovita

Marginea - można pooglądać panów przy pracy a później zakupić ich wyroby

Mapa monastyrów Rumunii - jest co zwiedzać


Sigisoara


Basen w Sigisoarze

Zbudujmy sobie ruiny!!! Rupea

Viscri


Można tutaj kupić taki chleb

Brasov

Zamek w Bran





Zamek chłopski Rasnov

Uliczki w Sibiu

Panorama Sibiu z wieży w murach miasta

Czesanie plaży w Konstancy


Centrum miasta - Konstanca
Wschód słońca nad Morzem Czarnym

Trasa Transfogaraska

Fogarasze


Fogarasze

Lakul Balea

Fogarasze


czwartek, 11 września 2014

Dlaczego mnie nie rozumiesz cz. II

... CDN (ciąg dalszy następuje):
Ostatni wpis skończył się owcami, to nowy owcami się zacznie.

Podczas naszych wakacji w Rumunii (fantastyczny kraj! Och! Och! Ach! Ach! ) sporo tych zwierząt się naoglądaliśmy.
Beee... , beee..., mee..., mee..beeee, me...
Te dźwięki dość często towarzyszyły nam zwłaszcza podczas górskich wycieczek.
W Rumunii nie rozumieliśmy niczego, co ludzie do nas mówili. Oni również nie rozumieli nas, nawet jeśli mówiliśmy bardzo głośno i bardzo wyraźnie...
Byliśmy dość obytą językowo ekipą (na nasze szczęście), ale akurat rumuńskiego nie znał nikt. Na dodatek okazało się dość szybko, że posiadanie „Rozmówek polsko – rumuńskich” niewiele pomaga, bo rozmówki owe zwykle pozostają w samochodzie... Inna rzecz, że rumuński zdecydowanie należy do języków, które „czyta się inaczej niż pisze”. No więc nasze możliwości komunikacyjne były mniej więcej na poziomie owiec, od których zaczyna się historia. A jednak daliśmy radę. W sytuacjach, w których naprawdę nam zależało, w ruch szły ręce, mimika, skojarzenia z innymi językami, nieudolne próby odgrzebywania łaciny ze studiów czy jeszcze z liceum, bo „przecież jakoś muszą na to mówić” – ostatecznie kupowaliśmy to, co chcieliśmy i docieraliśmy tam, gdzie zamierzyliśmy. Owce też z jakiegoś bliżej nam nie znanego powodu, chodziły tam, gdzie chciał pasterz i generalnie dawały radę, jeśli chodzi o zaspokajanie swoich potrzeb...
No i czas na refleksję:
Czasem jesteśmy takimi „niemowami” we własnych domach. Szczególnie w sferze uczuć, chociaż mówimy bardzo głośno i wyraźnie, najbliższa nam osoba nic nie rozumie. Wtedy nie pomaga mówienie jeszcze głośniej i jeszcze wyraźniej! Trzeba nauczyć się jej języka.
Podobno języków, którymi wyrażamy nasze emocje i uczucia jest pięć:
docenianie – konkretne, werbalne uznawanie czyichś wysiłków, wyglądu, pracy etc.
dotyk – przytulanie, trzymanie za rękę, nieseksualne czułe gesty
praktyczna pomoc – pomoc przy wykonywaniu, prac domowych lub innych obowiązków,
prezenty – drobne przedmioty o wartości przede wszystkim symbolicznej
wspólny czas – wspólne spędzanie czasu (tylko ty i ja)
Są uporządkowanie alfabetycznie, bo żaden z nich nie jest lepszy od innych. Ale każdy z nich, jeśli jest znany, otwiera przed słuchaczem świat drugiego człowieka i daje możliwość porozumienia. Tu nie pomaga niestety zasada postępowania „daj to, czego sam/a pragniesz”. Jeśli językiem uczuć kobiety są słowa, a mężczyzny prezenty, to może on przynosić do domu całe naręcza kwiatów i obsypywać żonę prezentami, a ona będzie usychała z tęsknoty za „pięknie dziś wyglądasz” i odwrotnie – ona będzie mówiła o tym jak bardzo ceni go za to czy tamto, a jemu i tak będzie przykro, bo przecież mogłaby mu kupić chociażby jakiś breloczek...
Dla kogoś, czyim językiem w żadnym wypadku nie jest praktyczna pomoc, raczej niezrozumiały jest związek miłości na przykład z dokładnym odkurzeniem całego mieszkania, „choć to nie moja kolej”, ale osoba, która tym właśnie językiem „mówi”, doskonale wie, jak to działa.
Hmm... łatwe to to nie jest. Ale jeśli nam zależy... Jeśli można w Rumunii kupić świeże mleko, jajka i ser od pani z domu koło pola namiotowego? Warto spróbować!