czwartek, 24 marca 2016

Bez narzędzia ani rusz


Bywają takie dni, kiedy nie wiadomo skąd, a to chciałbym wiedzieć, bo może częściej bym tam sięgał, przychodzi mi ochota na zrobienie, ewentualnie naprawienie jakichś rzeczy. Prawdę mówiąc niektóre z nich dość długo na to czekają. Taki dzień ma w naszym domu swoją nazwę - to TEN DZIEŃ.
Chce mi się, naprawdę lubię ten stan umysłu. Ruszam ochoczo do działania. Wiem, że dziś wszystko się uda. Jednak czasem spada na mnie kubeł zimnej wody pod postacią braku narzędzi. 
To jest numer jeden w moim prywatnym rankingu najbardziej denerwujących rzeczy. Są chęci, jest czas, jest potrzeba i nagle, zwykle kiedy to, co robię jest już rozgrzebane, sięgam po klucz, śrubokręt czy wiertarkę i... czuję pod palcami NIC!!! Puste miejsce na półce. 
Gdzie ona jest? Wtedy nadchodzi myśl - olśnienie: przecież tydzień temu ją pożyczyłem. 
Koniec pracy, dalej nie ruszę, bez narzędzia nie jestem wstanie wykonać zadania. Nic bardziej mnie nie denerwuje i nie zniechęca. Praca staje a ochota zmienia się w złość. Naprawa, która miał trwać kilka godzin zamienia się w walkę o przetrwanie. Ileż to już razy używałem klucza francuskiego zamiast młotka; a to nie jest dobre ani dla klucza, ani dla jakości przybijania gwoździ. Bez 
potrzebnych narzędzi nie da się dobrze wykonać pracy. Niestety, albo je mam i potrafię ich użyć. Albo nie i najprawdopodobniej spartaczę robotę. I cóż z tego że wiem, kiedy i tak, często daję się wpuścić w maliny. Pół biedy jeśli dotyczy to zwykłej pracy remontowej. Złość minie, wiertarka w końcu wróci do domu i robotę można kontynuować. 

Pamiętam bardzo dokładnie jak na pierwszym roku studiów zostałem zaproszony do gabinetu Rektora na rozmowę dotyczącą mojej przyszłości. Oczywiście padło pytanie - Co dalej, za kilka lat? Po co tutaj jesteś? Miałem możliwość przedstawić swoje plany i marzenia o tym co zrobię z wiedzą zdobytą na uczelni. Rektor po wysłuchaniu powiedział słowa, które zmieniły moje podejście do nauki a w końcowym rezultacie także do życia. Usłyszałem - "Jesteś tutaj nie po to aby się uczyć, Te kilka lat, które tu spędzisz to za mało aby się nauczyć czegoś naprawdę. Jesteś tutaj aby zdobywać narzędzia. Naucz się jak się uczyć a będziesz mógł zdobywać wiedzę do końca życia". 
Subtelna a jakże ważna różnica. Przyznaję, że wtedy "narzędzia" kojarzyły mi się raczej z młotkiem i kombinerkami, niż z umiejętnościami czy wiedzą, które mogę zdobyć na studiach. Szybko jednak zorientowałem się o co chodzi i w czym tkwią szczegóły tej subtelnej różnicy. Od tego czasu zbieram te narzędzia. Staram się w każdym razie. Niektórych używam od razu, inne odkładam na półkę, żeby móc po nie sięgnąć gdy będą potrzebne.

Ok. Naprawa, remont, robienie czegoś w domu, nauka, studia. Jasne. Zdobywam narzędzia i ich używam. Albo nie i wtedy mam kłopot. Ale bywają w naszym życiu narzędzia, których brak może skutkować dużo gorszymi konsekwencjami. To te, których używamy podczas codziennego życia do budowania relacji, do życia z innymi ludźmi. Jak słuchać, jak mówić, jak rozwiązywać konflikty, jak cieszyć się różnicami, które między nami są i jak dobrze je wykorzystywać. Jak dbać o siebie nawzajem, jak okazywać sobie miłość i troskę.
Czy zawsze udaje mi się dobrze wykorzystać te narzędzia? Ależ skąd! Oczywiście, że nie, ale jeśli zdaję sobie sprawę z tego, że są i że mogę się uczyć, gromadzić je i mądrze z nich korzystać, coraz precyzyjniej je
stosuję. 
Praktyka czyni mistrza, więc choć droga daleka warto nią iść.


czwartek, 10 marca 2016

Na co znajduję czas?

Mam gdzieś taki obrazek - zegar, a na nim napis 
zawsze znajdziesz czas na to, co naprawdę jest dla ciebie ważne
Szczerze mówiąc, to nie wiem gdzie obecnie obrazek się znajduje, bo schowałam go kiedyś do pudełka "szpargały". No tak, pewnie jest właśnie tam. Od jakiegoś czasu dojrzewam do tego, by go wyciągnąć i z powrotem postawić na półce. Obrazek jak obrazek, ale te słowa są dla mnie ważne. Pomagają mi trzymać się w pionie i robić rzeczy, które chcę.

Zgubiony czas
No tak. Na wszystko nam go brakuje. Z poniedziałku robi się piątek, ze stycznia marzec i okazuje się, że dosłownie za parę dni znów zmieniamy czas na letni. Staramy się jakoś ten czas zatrzymać, robimy zdjęcia, piszemy pamiętniki, ale, szczerze mówiąc słabo nam idzie. Czas pędzi coraz szybciej. Chociaż niektórzy twierdzą, że wręcz zwalnia i za trochę ponad 220 milinów lat każda doba będzie miała godzinę więcej niż obecnie. Są też tacy, którzy twierdzą, że czasu w ogóle nie ma, a jego odczuwanie to sprawa termodynamiki. Nie dość, że nie są to sprawdzone informacje, to termodynamika jest dla mnie rodzajem magii, a spotkałam się też ze stwierdzeniem, że czas jest na pewno z czegoś zrobiony, podobnie jak dżem truskawkowy zrobiony jest z truskawek. Pomijając fakt, że czas raczej nie jest zrobiony z truskawek, zaczynam się unosić w oparach absurdu, a nie o to mi chodziło.
Wracając do tematu - czas pędzi coraz szybciej. W każdym razie mój czas robi to na pewno. Gubi się gdzieś po drodze.
Aby jakoś go okiełznać staramy się (w tym ja) dobrze go wykorzystywać, planować i realizować te plany. 
I tutaj jest kolejna niespodzianka, jaką czas nam szykuje. Może służyć jako miernik wagi. Serio. Wagi w sensie ważności rzeczy, które robimy, a nie ciężaru, oczywiście.
Otóż jeśli coś jest dla nas ważne - znajdujemy na to czas.

Czas znaleziony
Jasne. Sama się na tę myśl zżymam. Jeśli ktoś się zastanawia nad tym dlaczego schowałam gdzieś obrazek, o którym pisałam powyżej, właśnie znalazł odpowiedź. 
Jasne. Fajnie ci mówić. Znaczy pisać. Nie masz pojęcia jak bardzo brakuje mi czasu na najważniejsze rzeczy. Przecież muszę to i to i tamto. I jeszcze to też samo się nie zrobi. Świat oszalał!
To akurat prawda. Świat zdecydowanie jest szalony. Żyjemy w tej samej czasoprzestrzeni i może nie wiem jak bardzo brakuje czasu Tobie, ale z całą pewnością mam pojęcie jak bardzo brakuje go mnie. Pamiętam jak bardzo brakowało mi go kiedy moje dzieci były małe, mąż pracował całymi dniami, ja tylko 8 godzin, dzieci, przedszkole, szkoła, zakupy, porządek, chwilowy kontakt z książką w tramwaju - serio, pamiętam jak dojazdy do pracy traktowałam jako swój czas na relaks :). Teraz powinno być spokojniej - tak przynajmniej mówili, ale chyba nie mieli racji. Nie mogę narzekać na nadmiar czasu, ciągle raczej mi go brakuje. Na to, co uważam za mniej ważne.
Czas weryfikuje bowiem moje deklaracje w sposób absolutnie bezwzględny. Bezlitośnie odkrywa moją hierarchię wartości. Wczoraj pracowałam nad wykładami na przyszły tydzień, godzinę walczyłam z pewną instytucją w związku ze sprawą mojej mamy, potem kolejne spędziłam z mamą, bo dziś tego potrzebowała, zrobiłam elementarny porządek i zakupy i ostatnim rzutem na taśmę, przed wieczornym spotkaniem przygotowałam obiadokolację dla siebie i męża, zdążyliśmy ją jeszcze przed spotkaniem zjeść :). A, zdążyłam jeszcze pomalować paznokcie, ale niestety nie zdążyłam z dwoma rzeczami - gimnastyka i wieczorny porządek w kuchni przepadły. Nie miałam czasu. No serio nie miałam. Gimnastyka jest dla mnie bardzo ważna. Ważniejsza niż paznokcie, bo od niej zależy moje zdrowie. Staram się poświęcić jej czas codziennie, bo jeśli tego nie zrobię bardzo szybko widzę tego efekty. I nie są to niestety efekty, które lubię widzieć. Dlatego staram się ćwiczyć codziennie. Tylko mi nie wychodzi, bo nie mam czasu. Tak samo z nienaganną kuchnią. 
Akurat!
Jeśli chcę dowiedzieć się co naprawdę jest dla mnie ważne, wcale nie muszę poddawać się skomplikowanym testom, wystarczy przyjrzeć się swojemu kalendarzowi. Te rzeczy, które zajmują w nim dużo miejsca są bez wszelkiego wątpienia tymi, które są dla mnie ważne. 
Ale przecież są rzeczy które muszę robić!
spać - tak, sen jest ważny
jeść  - tak, jedzenie oczywiście jest ważne
pracować - jasne, praca jest ważna i potrzebna
Jeśli będziesz poświęcać (ciekawe słowo) mniej czasu na spanie - poniesiesz konsekwencje, na jedzenie - poniesiesz je również, na pracę - bez wątpienia; jeśli będziesz mniej pracować może zdarzyć się, że będziesz mniej zarabiać.
Tylko waga tych, i wielu innych rzeczy nie zależy od tego co bym chciała, ani nawet od tego jak głośno opowiadam o tym, co jest dla mnie ważne, ale od tego ile czasu tym ważnym dla mnie rzeczom poświęcam.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że wczoraj pomalowane paznokcie były dla mnie ważniejsze niż gimnastyka. Jak mogłabym kogokolwiek przekonać, że było inaczej?
I jeśli nie poświęcam swojego czasu na to, co, jak deklaruję, jest dla mnie ważne - rodzinę, przyjaciół, kto mi uwierzy?





wtorek, 8 marca 2016

Jak być szczęśliwą kobietą?

Dzisiaj o tym jak być szczęśliwą kobietą. Trochę z okazji Dnia Kobiet, a trochę dlatego, że na byciu szczęśliwym mężczyzną aż tak się nie znam. Mam pewne podejrzenia, że zasadniczo warunki bycia szczęśliwym mężczyzną i szczęśliwą kobietą są bardzo podobne, bo gdzieś w najważniejszych sprawach to aż tak się wcale nie różnimy. No, ale jak już pisałam, pewności nie mam :)
Albert Schweitzer (a więc mężczyzna) powiedział kiedyś, że szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży jeśli się ją dzieli. Jakoś działało w jego życiu - lekarz, naukowiec i... założyciel leprozorium w Gabonie. Myślę sobie, że bez tego ani rusz.
Różnimy się nie tym jak bardzo chcemy być szczęśliwi, tylko tym, ile jesteśmy gotowi za to szczęście zapłacić. Jeśli potrafię i chcę tylko niewiele dać innym, jeśli szukam tylko własnego szczęścia, jestem w stanie osiągnąć co najwyżej wygodę i stan braku większych przeszkód, a i to zwykle do czasu. Bez wątpienia szczęście nie na tym polega. Myślę sobie, ale to moja prywatna opinia, że takie podejście od szczęścia wręcz oddala. Chcemy coraz więcej wygody i luksusu, widzimy coraz drobniejsze szczegóły i niedogodności, i... czujemy się coraz gorzej. No i nikt nas już nie kocha.
Za to kiedy tę swoją wygodę poświęcę i dam coś drugiemu człowiekowi, uszczęśliwię innych, mityczne szczęście do mnie wraca. Może to jakaś zasada, może magia, ale i z własnego życia i z obserwacji innych widzę wyraźnie, że właśnie tak to działa.
Jest jeden warunek - jak daję to daję.
Dawanie ma bardzo niewiele wspólnego z kupowaniem a jednak obie te czynności bywają zadziwiająco często mylone: "Tyle ci dałam, a ty teraz...", "Ja ci dałam to i to i tamto, a ty teraz nie chcesz mi dać...".
Absolutnie nie chodzi mi o to, żeby zgadzać się na wykorzystywanie. W każdym związku - rodzinnym, przyjacielskim, jakimkolwiek innym, trzeba ustalić zasady. Jasne, że tak, inaczej to nie działa. Jeśli jedna osoba ciągle daje, a druga bierze bez żadnych skrupułów, warto się zastanowić nad sensem. Ale nie mówimy teraz o podstawach tworzenia związków, tylko o szukaniu szczęścia. Bez podstaw nie ma szans; nie znając języka, nie będziesz tworzyć poezji.
Wracając do poezji, znaczy do szczęścia - ono pojawia się podobno dopiero wtedy, kiedy zamiast go szukać dajemy je innym.
Uszczęśliwiając, stajemy się szczęśliwymi kobietami (prawdopodobnie tak samo działa to u mężczyzn)
No i tego właśnie nam wszystkim życzę z okazji Dnia Kobiet.

piątek, 4 marca 2016

Tyrania chwili

Dzisiaj zagadka: kto to powiedział i kiedy?

Tyrania chwili dezinformuje i deformuje obraz świata, wprowadza nasze umysły w stan chaosu. Przyczyną tego jest niewyobrażalna wprost obfitość nieuporządkowanych informacji. Ludzki umysł nie jest przygotowany na ich absorpcję, analizę. O ile kiedyś groził niedobór informacji lub cenzura, dziś mamy kłopot z ich nadmiarem. 

Rozwiązanie zagadki i jednocześnie temat na dziś - to słowa Ryszarda Kapuścińskiego, wypowiedziane w wywiadzie, w październiku 2006 roku. Nagród nie ma, a wywiad o tytule "Detronizacja Europy" jest zadziwiająco aktualny i może wart przeczytania nawet bardziej niż 10 lat temu (link podaję na końcu posta).
Ale nie o Cesarzu Reportażu dzisiaj, tylko właśnie o tyranii chwili. Słyszałam też kilka dni temu o przymusie natychmiastowości. Jestem gotowa twierdzić, że problem przez ostatnie dziesięć lat nie został rozwiązany, a być może nawet się nasilił. Nie mogę tutaj nie przypomnieć sobie babci znajomego, która dostawała gazety od sąsiadki. Gazety były już przeczytane, czyli śmiertelnie nieaktualne. Starszej pani w niczym to nie przeszkadzało. "Jak coś się stanie, to się już nieodstanie" twierdziła i dodawała, że jak ona się o tym dowie dwa dni później, to też tragedii nie ma.
Jeśli na taką koncepcję tego czym jest NEWS przeszły Cię ciarki, może warto się nad tym zastanowić? Czy rzeczywiście musimy natychmiast dowiedzieć się o wszystkim?


Z jednej strony dostępność informacji jest dla nas, dzisiaj, oczywista i ułatwia nam życie. Pewnie, że tak. Dostęp do informacji to ważna i poważna sprawa. Nie chodzi więc o ten dostęp, tylko o nadmiar i problem z tym co uznać za informację ważną, istotną, a co można sobie odpuścić. I ile informacji trzeba jednak mieć, żeby o tym zdecydować.
Ciągle siedzimy na Faebook'ach, Twitter'ach i im podobnych. Ja sama podczas I etapu konkursu na Blog Roku sprawdzałam statystyki o wiele częściej niż dwa razy na dobę, chociaż odświeżanie strony było o 12.00 i 24.00...
Bo gdyby....
No właśnie. Jeśli zajrzysz na wspomnianym Facebook'u na tablicę tylko raz dziennie, ominie Cię mnóstwo, prawdziwe mnóstwo, informacji o tym czyj kotek akurat śmiesznie wyglądał, kto boi się Chińczyków i dlaczego, kto prawdopodobnie był Bolkiem, kto bosko wygląda, kto nie lubi tych, którzy uważają, że jednak nim nie był (Bolkiem), o tym, kto zmienił kolor włosów, kto bardziej cieszy się z Oskara Leonarda, a kto uważa, że Ennio powinien dostać go już dawno temu, kto jest w ciąży i co wniknęło z tego że jakaś pani użyła sody do czyszczenia piekarnika. Tego wszystkiego możesz się nie dowiedzieć nigdy, bo tablica na fejsie przesuwa się w dół. Nigdy tego nie odnajdziesz. Nigdy.
Nie jestem wrogiem mediów społecznościowych. Wcale nie. Mam konto osobiste na FB, Google +, funpage, snapchata, nawet bloga prowadzę :) Ale warto zadać sobie pytanie jak zmieni się moje życie, jeśli nie wejdę na te konta przez na przykład jeden dzień w tygodniu? 
Może, kiedy rozmawiam z Drugim Człowiekiem mogę odłożyć komórkę, może nawet wyłączyć WiFi? 
Fajnie, a jak ktoś akurat zadzwoni? 
A jak ominie mnie fame życia?
Ostatnio w kawiarni widziałam parę, która była na kawie. Oboje usiedli, wyciągnęli komórki, sprawdzili czy świat nadal istnieje i dopiero potem zamówili tę kawę. To była dobrze mi znana para - ja i Szacowny Małżonek. Zauważyłam. Tym razem, bo nie musi wcale minąć wiele czasu, aż przestanę zauważać...
Zauważyliśmy (a jednak:) jakiś czas temu, kiedy jeszcze mieszkał z nami nasz syn, że tak właśnie wyglądają nasze wspólne śniadania. Mieliśmy to szczęście, że kilka razy w tygodniu udawało się nam jeść je wspólnie. Tylko z tą wspólnością było kiepsko. Każdy załatwiał swoje sprawy nie cierpiące zwłoki, klikaliśmy przeżuwając w milczeniu kanapki, jajecznice czy co tam akurat było na śniadanie zupełnie nie nawiązując jakiegokolwiek kontaktu. Oddając sprawiedliwość rzeczywistości, przyznaję - mruczeliśmy czasem do siebie jakieś: "mhmmm, nie..., tak..., podaj majonez, mhmmm...". Łatwo też było nam o zniecierpliwienie, kiedy jedno z nas usiłowało dowiedzieć się czegoś od dowolnie wybranego uczestnika wspólnego śniadania. 
Zauważ - zdiagnozuj - jeśli trzeba - zmień. 
Skorzystaliśmy i wprowadziliśmy AZEPWP - Absolutny Zakaz Elektroniki Podczas Wspólnych Posiłków. Najbardziej buntował się w pierwszej chwili Młody. I... najszybciej się dostosował do podjętej decyzji. Okazało się, zupełnie zresztą niechcący, że wcale nie jest to problem, który dotyczy wyłącznie młodego pokolenia. To znaczy dotyczy, oczywiście, ale stare przysłowia nadal mogą nosić zaszczytne miano mądrości narodu. "Jaka matka, taka natka", "czego się Jaś nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał", "czym skorupka za młodu...." i jeszcze kilka. 
- No, ale ja załatwiam ważne sprawy, a ten smarkacz....
Jasne...

Historia z życia wzięta:
wiele lat temu, tak wiele, że nie udało mi się w czeluściach Google znaleźć żadnej informacji na ten temat, czyli rok 1997 albo 1998 :) w Studiu im. Agnieszki Osieckiej odbył się koncert - spektakl transmitowany przez Radiową Trójkę. Był to "Człowiek z La Manchy" chorzowskiego Teatru Rozrywki. Normalnie, w teatrze, trwał ponad dwie godziny. Na potrzeby radia został "zgrabnie przycięty" do 1,20 h. Ale okazało się, że nie pasuje. 10 minut po każdej pełnej godzinie były przecież Informacje. No i trzeba było transmisję musicalu zmieścić w 50 minutach. Spektakl odbywał się w Studiu normalnie, ale słuchacze Trójki o 13.00 usłyszeli wiadomości. Tak potrzeba chwili wygrała z pięknem...

Śnić sen najpiękniejszy ze snów,
iść w bój w imię cierpień i krzywd, 
i nieść ciężar swój ponad siły, 
iść tam gdzie nie dotarłby nikt...


A tutaj obiecany powyżej link do wywiadu Wojciecha Jagielskiego z Ryszardem Kapuścińskim: Detronizacja Europy

środa, 2 marca 2016

Pierwsza "10"

Jak dość łatwo się zorientować, bierzemy udział w konkursie Blog Roku (na bocznym pasku link do konkursu). No właśnie. Bierzemy, a nie "braliśmy". A już 2 marca. To oznacza, że przeszliśmy do kolejnego etapu. 
DZIĘKUJEMY!!!
fotorelacja z naszej drogi na szczyt :)
Wyniki nominacji 11 marca. Ciekawe co przyniosą. Przy okazji - zasadniczo nie jesteśmy graczami. Przecież można powiedzieć, że jesteśmy "w średnim wieku", a taki konkurs...:). Raczej omijamy konkursy, jednak zdecydowaliśmy się wziąć udział w powyższym, bo wydawało się nam że to może być fajna zabawa. Mamy okazję zadzwonić do znajomych, powiedzieć "hej, prowadzimy bloga, pamiętasz? Jest taki konkurs...". 
Na spotkaniach, które prowadzimy, mówimy często, że warto robić zabawne, szalone rzeczy. Nie brać siebie zbytnio poważnie, zaryzykować, zaszaleć. Dla nas udział w konkursie jest właśnie takim trochę "przeskoczeniem siebie". Tym większa radość z sukcesu.