czwartek, 28 czerwca 2018

Na szlaku

Jak wiadomo... w sumie to niekoniecznie wiadomo wszystkim, ale my wiemy, a jak wszyscy myślimy o świecie przez swój własny pryzmat :)... No więc jak wiadomo, na przełomie sierpnia i wrześnie wybieramy się na wielką wyprawę. Wyprawa jest wielka dla nas, bo oczywiście ludzie wybierają się na o wiele większe, ale dla nas będzie to wydarzenie. Jedziemy do Portugalii i szlakiem świętego Jakuba przejdziemy na piechotę jakieś 300 km. Aby (w naszym wieku ;P) przeżyć taką wyprawę, należy się przygotować i dlatego właśnie dużo chodzimy, a ostatnie kilka dni spędziliśmy na wycieczce na Jurze. Właśnie wróciliśmy, chociaż wycieczka była planowana na jeszcze jeden dzień. Pogoda jaka jest - każdy widzi, a są to chyba najzimniejsze i najbardziej deszczowe dni od początku kwietnia. No ale akurat teraz udało się mieć 4 dni wolnego... Zawsze coś. Zamiast się złościć i zostać w domu, co było (nie ukrywam) bardzo kuszące, spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na Jurę. Pociągiem. Miejsce wybraliśmy nieprzypadkowo - w razie czego tanie bilety i łatwo wrócić, jeśli polegniemy. 
Jesteśmy przyzwyczajeni do podróżowania samochodem, więc już na etapie pakowania czekało nas wyzwanie - wszystko zabrać, ale pamiętać, że każde 100g będziemy nieść na własnych plecach. Udało się! Jedyna zmiana, jakiej byśmy dokonali i zrobimy to na naszą wyprawę życia, to zamiana koszulek do spania z krótkiego na długi rękaw. Okazuje się, że pewnych rzeczy się nie zapomina i pławimy się teraz w poczuciu sukcesu. 7 i 10 kg w dwóch plecakach załatwiło sprawę. 
Wprawdzie nie było apartamentu z łazienką, części restauracyjnej z menu dla wybrednych, ale... zachód słońca wśród różowej trawy (serio, była różowa), wieczorny śpiew ptaków (tak, przed czwartą rano też śpiewały:), kiełbasa z ogniska, woda ze studni, setki motyli grzejących się nad ranem, kilogramy jagód i malin, cudowne widoki, a nawet padający całą noc deszcz są nie do zapomnienia. No i daliśmy radę! A to ważne jeśli chodzi o nasze przygotowania. W sumie gdyby była super pogoda, byłoby fajnie, ale nie sprawdzilibyśmy czy nie będzie nam za zimno, czy namiot nie przecieka ani czy warto brać peleryny.
Przy okazji upadł jeden z moich osobistych stereotypów na temat wędrówek. Zawsze wiedziałam w jakich butach należy wędrować. Najpierw były to harcerskie traperki, potem porządne górskie buty. Wiadomo. Ostatnio, jakiś już czas temu przekonałam się, że mogą to być równie porządne "niskie" buty. No bo przecież nie mówimy o wędrówce po Tatrach. Ostatnio nastąpił przełom. 
Przyjaciółka namówiła mnie na kupno sandałów trekkingowych. Najpierw pomysł wyśmiałam. Rok temu.
Potem zobaczyłam jak ona ich używa i stwierdziłam, że może na jakieś spacerki to nawet fajny pomysł. Nabyłam drogą kupna i ... okazuje się, że jest to rewelacja. Przynajmniej dla mnie. Obawiałam się o wygodę, ale jeśli po przejściu ponad 30 km jednego dnia człowiek ubiera je dnia następnego z przyjemnością, to chyba coś znaczy. Jasne, ale w lesie, po piasku... - ciągle będę je wytrzepywać; niespodzianka - skubane są tak wyprofilowane, że ani razu nie wpadł mi do nich żaden kamyk ani patyk. Na próbę wzięłam je tym razem na 3 dni na Jurę. Okazuje się, że pomimo naprawdę paskudnej pogody sprawdziły się do tego stopnia, że pojadą ze mną do Portugalii.  
Pozostając wierna wielu zapewne stereotypom, które porządkują moje życie, z tego akurat bez żalu rezygnuję. 
I polecam wycieczki nawet jeśli pogoda nie sprzyja. Wtedy właśnie powstają nasze najfajniejsze wspólne wspomnienia :). 

trawa naprawdę była różowa :)

piątek, 15 czerwca 2018

Gdzie by tu pojechać?


W dużym pokoju na podłodze leży walizka. Powoli pakuję do niej kolejne rzeczy. Tym razem na spokojnie - wyjeżdżam dopiero w poniedziałek wczesnym rankiem. Przy okazji myślenia nad kolejnymi, przydatnymi częściami garderoby, które a) muszą się zmieścić, b) nie mogą być zbyt ciężkie, c) powinny być przydatne :), myślę sobie o wyjeżdżaniu w ogóle. O podróżach, które w całkiem inny niż codzienność sposób, zapisują się w naszej pamięci. Codzienność jest ważna, jasne, że tak. To ona jest... codziennością właśnie i naprawdę ma sens pracować nad tym, aby nas zbliżała, abyśmy właśnie w niej po prostu dobrze się czuli. Ale jakkolwiek dobra by nie była, warto czasem oderwać się od niej, spojrzeć z innej perspektywy, przeżyć przygodę, czy nawet Przygodę, a potem do tej swojej codzienności wrócić. I na nowo ją odkrywać i cieszyć się nią. 
Co trzeba mieć by przeżyć przygodę? Chyba tylko gotowość na nią. 
Zbyt łatwo się poddajemy, zbyt chętnie wierzymy, że gdyby tylko... 
Bo przecież absolutnie nie chodzi o dalekie, egzotyczne wyjazdy, na które trzeba wydać równowartość dziesięciu lat codziennego życia (ani nawet dwóch lat). Jak kogoś stać - super, gratuluję, dobrze wykorzystuj swoją kasę, ale i Ty uważaj na niespełnione marzenia. Bo przecież można jeździć po całym świecie, można jeździć do najodleglejszych nawet hoteli, które na całym świecie różnią się jedynie kolorem kafelek w łazienkach, korzystać (na wszelki wypadek) tylko z europejskiego menu i... nigdzie nie być. Nie przeżyć nawet połowy tego zachwytu, który zyskać można w rezerwacie buków odległym od domu o 8 przystanków miejskim autobusem. Trzeba tylko wyjść, przełamać swoje codzienne przyzwyczajenia, wygodę, zrezygnować ze świętego spokoju, który nam się przecież należy. I zasłużyliśmy na niego ciężką pracą. No niby tak, ale święty spokój i wygoda, jakkolwiek bardzo kuszące, dają człowiekowi bardzo słabą satysfakcję. Raczej pragnienie bardziej świętego i bardziej s p o k o j u, i jeszcze wygodniejszej wygody. I żal za przygodami, które przeżywają inni. 
Szkoda życia. 
Warto zatrzymać się w pędzącym świecie i iść na wycieczkę, wyjść na długi spacer, pojechać na rower, albo na kajaki. Pośmiać się, porozmawiać, spróbować czegoś, czego nigdy do tej pory nie robiliśmy, odwiedzić miejsce, do którego jakoś nigdy nie trafiliśmy, a to przecież w sumie blisko. To rzeczy, które jak nic innego budują nasze wspomnienia; sytuacje, obrazy, zapachy, dźwięki pozostają z nami na zawsze. Poznajemy się w niecodziennych sytuacjach, rozmawiamy o rzeczach, które nie wychodzą na światło codziennych spraw, poznajemy innych ludzi, inne miejsca, stajemy się bogatsi. 

Wyszły z tego wakacyjne życzenia dla Was i dla nas  :) 

sobota, 9 czerwca 2018

Jak gadać, żeby się dogadać - rada czwarta



Kolejny odcinek. Chyba ostatni. Ale kto wie? Dzisiaj o tym jak rozmawiać kiedy nie chodzi o grzanki, o sposób smarowania chleba masłem, grubość naleśników, sposób parkowania ani ścielenie (lub nie) łóżka. Jakkolwiek nasza codzienność składa się w ogromnym stopniu z takich właśnie -nomen omen - codziennych spraw, to jednak zdarzają się w naszych związkach sprawy o wiele poważniejsze. Prawdą jest, że czasem spory, kłótnie i przeróżne frustracje związane z tymi właśnie drobiazgami wcale nie stanowią sedna problemu, a wskazują właśnie na jakieś głębsze, nierozwiązane sprawy. Nie zawsze tak jest. Czasem, a nawet dość często jesteśmy po prostu przyzwyczajeni, że "tak się robi" i jak ktoś robi inaczej, to zwyczajnie nas irytuje, wytrąca z dobrze znanego poczucia pewności, rutyny, i okazuje się, że rzeczy nad którymi nawet się nie zastanawiamy, "bo przecież oczywistym jest, że...", przemyśleć jednak trzeba. To bywa niewygodne, bywa frustrujące i kiedy spotykamy Drugiego, a ten jak wiadomo jest Inny - trzeba być na tego rodzaju zmagania gotowym i naprawdę niekoniecznie za każdym razem chodzi o coś głębszego. Nie doszukujmy się głębi, nie badajmy naszych najdrobniejszych emocjonalnych niuansów, bo zamęczymy siebie i Drugiego. Być może warto przeprowadzić rozmowę, podczas której ustalimy, że jest miedzy nami szczerość i zdecydujemy, że wierzymy sobie nawzajem w głupotach. To, że sobie wierzymy, jest między nami szczerość to oczywiście jasne i dawno ustalone, ale kiedy jedno z nas mówi, że nic innego nie miało na myśli, że naprawdę po prostu lubi te grzanki bardziej przypieczone i to nie znaczy, że uważa tak naprawdę, że wszystko robisz źle, że nie kochasz i że ci nie zależy - czasem sami się nakręcimy i... wierzyć w tę szczerość bywa trudno. 
Podobnie bywa kiedy jedno z nas burczy, warczy, i ogólnie mówiąc jest zmierzłe. Ale nie na ciebie tylko na świat w ogóle, na szefa w pracy, na deszczowy poranek, albo na słoneczny ale dziś a nie wczoraj. Bywa, że i tak emocje podpowiadają nam wielowarstwowe scenariusze których sednem jest (w dużym i krzywdzącym uproszczeniu): "jestem jej zupełnie niepotrzebny, nie kocha mnie, uważa że jestem do niczego, że na nią nie zasługuję" albo "żałuje, że jest ze mną, nie zauważa jak się staram, nie kocha mnie, uważa, ze jestem brzydka/gruba/nie umiem gotować, wolałby być z kimś innym". I w zależności od osobistych preferencji w tym temacie pogrążamy się w otchłani rozpaczy, lęku, rozżalenia lub złości.
No więc warto ustalić odgórnie, że dajemy sobie prawo do powiedzenia "nie nie chodzi o Ciebie, tylko o stopień przyrumienienia grzanki/mam dziś zły dzień/deszcz pada i rozwalił mi plany na dziś/nie lubię zielonego koloru/brakuje mi magnezu*
I wierzymy, gdy Drugi coś takiego mówi.
"Kochanie, tak, wszystko mnie irytuje, obiad mi nie smakuje, najlepiej wyjdź z pokoju ale nie chodzi o Ciebie. Jestem zmęczony, niewyspany i muszę posiedzieć sam. Kocham Cię i dam znać jak mi przejdzie"
"Kochanie, wkurza mnie jak to robisz, w ogóle wszystko mnie dziś wkurza. Bardzo Cię kocham, ale dzisiaj to nie jest mój dzień. Jakoś ze mną wytrzymaj. (łzy)"
Nie jest to całkiem łatwe i wychodzi zwykle dość nienaturalnie, nawet bardzo nienaturalnie, bo kiedy powstrzymując emocje mówimy coś takiego, czujemy się jak aktorzy, ale fantastycznie działa. Można opanować swoje emocje, powiedzieć o nich i znaleźć strategię przetrwania. I można nabywać w tym wprawy.
Żeby było jasne - nie chodzi o to żeby się oszukiwać. Czasem z różnych powodów to co Drugi robi wkurza nas do granic, ale oprócz emocji mamy też wolę i jeśli mówimy, że miłość to wybór a nie emocje to właśnie tak się tego wyboru dokonuje. Wybieram Ciebie. Kropka.

Ale czasem jednak nie chodzi o te nieszczęsne grzanki, tylko w naszym związku pojawia się prawdziwy problem, albo odkrywamy ten, który jest z nami już dość długo. Albo nawet zawsze był.
Co wtedy?
Rozmawiaj, rozmawiaj i za wszelką cenę rozmawiaj.
Czasem to wcale nie jest łatwe, ale naprawdę nie ma innego sposobu na to, by dowiedzieć się o co chodzi. Jasne, trzeba uważać, żeby nie przegadać sprawy, bo bywa i tak, że dla niektórych rozmawianie o problemach staje się alternatywą ich rozwiązywania. Ale bez rozmowy po prostu się nie da.
To nie jest umiejętność, z którą się rodzimy, ale możemy się tego nauczyć. Oczywiście chodzi o słuchanie i mówienie :). Jest mnóstwo poradników efektywnego słuchania i mówienia tak, aby rozmówca usłyszał, ale niestety (a może właśnie na szczęście?) one z definicji nie działają. Owszem, można się z nich dowiedzieć wielu ciekawych i słusznych rzeczy, ale kluczowe są w całym procesie rozmawiania dwie rzeczy. Po pierwsze - o wiele ważniejsze od wszystkich technik wziętych razem i z osobna jest serce i rozum. Chodzi w dużym skrócie o to, że jeśli nie jesteśmy prawdziwie, głęboko zatroskani, to żadne techniki i skuteczne sposoby najprawdopodobniej nie zadziałają. Z samym sercem lub z samym rozumem rozmawiać się po prostu nie da. Wychodzi albo histeria lub sentymentalizm, albo bezduszność i wyrachowanie. A trzeba znaleźć rozsądek i współczucie. Mądrą miłość. Z tym zastrzeżeniem warto jednak o kilku zasadach pamiętać (i czytać mądre książki). Bo nawet największą miłość, troskę i chęć pomocy jakoś jednak wyrazić trzeba. I wracamy do tego, ze jesteśmy skazani na komunikację :).
Podkreślę raz jeszcze - szczerość. Mamy wszyscy jakąś tajemną moc do wykrywania fałszu i kiedy okazuje się, że intencje naszego rozmówcy nie są do końca czyste, chce coś ugrać, całe godziny dobrych rozmów mogą w ułamku chwili wziąć w łeb. Zanim więc zabierzesz się za rozmowę w związku, zbadaj swoje serce i bądź uczciwy/uczciwa. Mów to o co ci naprawdę chodzi. Jasny, jednoznaczny komunikat zawsze jest lepszy niż kombinowany, zawoalowany przekaz, którego przynajmniej części (której?) trzeba się domyślać. Powszechnie panująca wiara w to, że osoba, która kocha powinna się sama domyślić to jakaś potworna bzdura! Niby jak się ma domyślić? Miłość to miłość, a dar jasnowidzenia to dar jasnowidzenia. Nie mają ze sobą żadnego związku! Może raczej jak kochasz, to powiedz!
Weź głęboki oddech, upewnij się, że masz serce i rozum we właściwych miejscach, przygotuj się i rozmawiaj. Tylko jak się przygotować? A może w ogóle nie warto? Moim zdaniem warto. Jeden temat to przemyślenie sprawy aby w ogóle mogło być jasno i jednoznacznie. No bo jak przekazać zrozumiale coś, czego sama nie rozumiem, z czym się szarpię? Na przykład - jeśli mam problem z zaufaniem z powodu moich życiowych doświadczeń, to różnica miedzy komunikatem A ("Na pewno mnie zdradzasz! Wszyscy faceci/wszystkie kobiety są takie same!, Nic więcej nie mogę się po tobie spodziewać!" Aaaaaa!) a komunikatem B (Mam straszny bałagan w głowie. Bardzo chcę ci ufać i okazywać to zaufanie, ale ciągle czuję coś zupełnie innego. Potrzebuję czasu, żeby sobie to poukładać) jest kolosalna, a tymczasem komunikat ten może wyrażać dokładnie to samo.
Znajdź czas i miejsce. To zadziwiające jak okoliczności zupełnie zewnętrzne wpływają na nasze rozmowy. Niekoniecznie rozmawiajmy więc na ważne tematy między obiadem a drugim daniem, rano podczas śniadania, gdy wszyscy się spieszą, w tramwaju, gdzie każdy może usłyszeć i tak dalej, i tak dalej. Rozumiemy, ale i tak zaczynamy... Warto wtedy przełożyć rozmowę na później (i do niej wrócić rzeczywiście).
Łatwo napisać... Mówienie o trudnych sprawach jest ...trudne. Ale trud ten warto podjąć.
Z życia wzięte:
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... No przesadziłam. Galaktyka była ta sama. Ale dawno było. Jakieś dwie epoki temu, kiedy byliśmy młodziutkim małżeństwem, mieliśmy do załatwienia ogromne mnóstwo ważnych i nieważnych spraw. Ale nie umieliśmy jeszcze odróżnić jednych od drugich, więc rozmawialiśmy o wszystkich. Dużo, długo i czasem bardzo niezgrabnie. Czasem siedzieliśmy oparci o siebie plecami, bo łatwiej nam było na siebie nie patrzeć, czasem piliśmy herbatę, czasem nie potrafiliśmy jej przełknąć. Bywały łzy. Po obu stronach. Bywały przegadane noce, po których jedno z nas przebierało się i szło do pracy na ranną zmianę a drugie brało sześć chłodnych pryszniców w ciągu przedpołudnia (nie mogło pić kawy, bo karmiło) i opiekowało się wyspanym niemowlęciem. Czy byliśmy wyspani? - oj, nie! Czy było łatwo? - nie zawsze.  Ale w końcu zawsze się dogadywaliśmy. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to jedna z najważniejszych tajemnic naszego sukcesu :) Porozumienie się buduje, wykuwa a nie dostaje.


*tu coś o czym już pisałam - czasem, a nawet często podstawowym źródłem naszych problemów jest brak wystarczającej ilości snu, odwodnienie, za dużo cukru/kawy/, za mało magnezu etc. Jeśli jesteś człowiekiem permanentnie niezadowolonym, zirytowanym, zdołowanym i wszystko cię rozżala albo wkurza, a nie jesteś w ciąży, to może warto iść do lekarza. Jak jesteś w ciąży, to pewnie chodzisz.