czwartek, 26 lutego 2015

Poruszające cytaty

Coś mnie ostatnio prześladuje. Dosłownie, gdzie tylko się nie ruszę, że nie wspomnę o tablicy na facebook’u, z każdego niemal miejsca, wyskakują głupie cytaty na temat miłości. A co jeden to głupszy. Tylko zazwyczaj bardzo ładnie ubrane. W piękne słowa, które budzą emocje. Bardzo piękne i bardzo poruszające. Tyle, że kompletnie nieprawdziwe. Jakiś przykład? Proszę bardzo: Naprawdę kochać można dopiero wtedy, kiedy jest się samotnym. Dopiero wtedy widzi się rzeczy takie, jakimi są naprawdę. - Anthony de Mello
Wspaniałe! I jakie głębokie!
Trochę takie z cyklu: W dniu, w którym zaniechasz podróży dotarłeś do celu.
Zastanawiam się czasem, czytając takie głębokie cytaty, nad tym jaka jest różnica pomiędzy głębią a pustką. Zadziwiająco często te dwa pojęcia są chyba mylone.
Albo taka rozmowa:
Czy niepokoiłabyś się, że mogę do niej odejść?
– Nie.
– To znaczy, że mnie nie kochasz?
– Nie rozumiesz. Miłość nie ma nic wspólnego z zazdrością i z obawą, że coś stracisz. Kocham cię, ale jeśli zechcesz odejść, ponieważ nie możesz zapomnieć o innej kobiecie – to dobrze. To będzie prawdą. Ponieważ gdybyś został – byłoby to kłamstwo. Jeśli odejdziesz, to będzie znaczyło, że nie pasujemy do siebie i dobrze, że odszedłeś.(...)
 – Jakoś dziwnie mnie kochasz… Nie przywiązałaś się do mnie?
– Miłość nie ma nic wspólnego z przywiązaniem. Przywiązanie i zazdrość oznacza brak miłości do siebie. Oznacza, że uważasz siebie za gorszego od kogoś, oznacza strach, że takiego jaki jesteś nikt nie pokocha.
Jakoś nie mogę się oprzeć skojarzeniu z tym, co kiedyś na temat prawdy powiedział ks. Tischner - Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda. I tutaj chodzi chyba o ten trzeci rodzaj...
Oczywiście, że miłość ma bardzo wiele wspólnego z zazdrością i obawą, że coś stracisz. Prawdziwa miłość jest wierna. I musi być, bo jeśli stracę Ciebie, stracę wszystko! Chcę być tylko z Tobą i na zawsze. Nie „tak długo aż spotkasz kogoś innego”, nie „tak długo, jak obojgu nam będzie słodko, miło i wygodnie”, ale ZAWSZE!
Taka jest miłość.
Oczywiście, że miłość ma wiele wspólnego z przywiązaniem. I z brakiem miłości do siebie też. Z poświęceniem. Wybieram Ciebie i dlatego nie chcę bez Ciebie żyć. Nie potrafiłabym już.
I miłość zawsze jest darem. Nie zapłatą. Dlatego dla każdego, kto jest kochany prawdziwą, głęboką miłością, strach, że nie jest się tej miłości godnym, jest zupełnie oczywisty. Nie jestem godna niczyjej bezgranicznej miłości. Pewnie, że nie. Nikt nie jest. A jednak taka miłość istnieje. I dlatego dla miłości warto poświęcić życie. I dla takiej miłości warto żyć i o nią walczyć.

czwartek, 19 lutego 2015

Kartka z rodzinnego archiwum


Kilka już lat temu mieliśmy w domu dwójkę nastolatków. Ech, dawne czasy... 
Nie wiem już czym sprowokowana, ale napisałam takie coś. Dzisiaj znalezione, budzi sentyment.
Z najlepszymi życzeniami dla rodziców nastolatków:

Ostatnio stało się u nas w domu coś bardzo dziwnego. Gdzieś zniknęły nasze dzieci!!!
W ogóle ich nigdzie nie ma. Zawsze były z nami, byliśmy kochającą się rodziną i myśleliśmy, że tak będzie zawsze a tu proszę... Zniknęli, i nie widzieliśmy ich już dość dawno. Najgorsze, że nie wiemy nawet kiedy się to stało. Od pewnego czasu mieszkają z nami natomiast jacyś dziwni ludzie; to znaczy wyglądają w sumie jak ludzie, ale chyba jednak nie są, no sama nie wiem... 
Podejrzewamy.. że być może są to Kosmici ... 
Podają się za nasze dzieci, ale to przecież NIEMOŻLIWE!!!
Są o wiele więksi niż były nasze dzieci, jacyś tacy dziwni, jedzą baaardzo dużo, zwłaszcza ten, który podaje się za naszego syna, zadają mnóstwo dziwnych pytań i często wcale nie słuchają odpowiedzi; w ogóle zresztą jakoś mało nas słuchają - czasem nakładają na głowę takie śmieszne coś - to się nazywa słuchawki i służy do niesłuchania nas!!! to bardzo dziwne, nie? 
Na dodatek mówią wtedy zwykle, że się uczą. Podejrzewam, że niekoniecznie jest to prawda, ale z drugiej strony niby potem nawet coś potrafią - w każdym razie przechodzą z klasy do klasy (póki co...)
Nasze dzieci, na przykład, bardzo lubiły z nami przebywać - ci Kosmici, o których piszę są dziwni pod tym względem: niby lubią być z nami, ale jak mamy dla nich czas, to oni akurat wtedy mają zupełnie inne zajęcia i wcale nie chcą z nami być (zwykle te inne zajęcia polegają na przykład na siedzeniu w swoim pokoju), po czym, kiedy my chcemy gdzieś wyjść, to oni wcale nie chcą żebyśmy wyszli, ale jak jesteśmy w tym samym pokoju dłużej, to ich denerwujemy.
Podobno lubią spacery z nami, ale jednocześnie nie chcą z nami nigdzie wychodzić...
Kiedy przychodzą do domu i pytamy jak było w szkole, to „niepotrzebnie się czepiamy”, a jak nie pytamy, to "wcale się nimi nie interesujemy”...
Mówią czasem, że chcą z nami porozmawiać i jak tylko siadamy żeby pogadać, to oni już nie chcą - jak chcemy się czegoś dowiedzieć, to po prostu musimy polować na wiadomości. Będziemy musieli też chyba robić notatki, bo bardzo łatwo się obrażają jak nie pamiętamy kto siedzi w klasie, w czwartej ławce pod oknem, albo, że w czwartki w tym półroczu nie ma angielskiego.
Do tej pory wiedzieliśmy prawie wszystko - teraz chyba nie znamy się na niczym, niestety... (w zasadzie lepiej jest sprawdzić w internecie niż nas zapytać) .... ale jestem przekonana, że ta zmiana nie zaszła w nas - tylko Ci Kosmici zabrali nasze dzieci...
Najgorsze jest jednak to, że oni już planują jak nas pozostawić, więc nawet jeśli się do nich (tych Kosmitów) przyzwyczaimy, to się nie zda na wiele. Ten kosmita, który udaje naszą córkę już policzył, że za 55 miesięcy wyprowadza się na studia do Wrocławia, bo tam jest fajnie (a tu to nie jest fajnie?) a ten, który udaje naszego syna, chce się uczyć gotować, bo jak się wyprowadzi, musi umieć sobie poradzić (umie już piec rogaliki z nutellą, bo zwykle są z dżemem, a on nie lubi. Co ciekawe, kiedy tylko poprosi się, go aby coś ugotował, natychmiast traci cały zapał ) i przecież wie, że nie zawsze będzie mama.... (to kolejny dowód na to, że to Kosmici; nasze dzieci chciały kiedyś wymyślić klej, żeby się przykleić do mamusi i zawsze być razem). Uczy się angielskiego i zapisał się do kółka recytatorskiego, bo... jeszcze nie wiadomo co będzie robił, więc może Mu się to kiedyś przydać - w końcu nie wiadomo "gdzie wyląduje” - mówiłam - Kosmita!

Podczas jednej z rozmów powiedzieli, że to byłoby zupełnie chore, gdyby chcieli zostać w domu; no nie wiem... Może to chore dla Kosmitów, bo nasze dzieci uważały to za całkiem zdrowe...
Czytałam w książkach o nastolatkach, że dzieci bardzo się zmieniają itd. Te książki kłamały!!!!!
Moje dzieci wcale się nie zmieniły, tylko gdzieś przepadły zupełnie!
Z drugiej strony ci Kosmici wyglądają całkiem fajnie, czasem zachowują się jak mądrzy, dorośli ludzie, a czasem to nawet są podobni do naszych dzieci. Zaczynam myśleć, że za jakiś czas będą to ludzie, na których przyjaciele będą mogli naprawdę polegać.
Ta Kosmitka, która podaje się za nasza córkę rewelacyjnie rozumie innych ludzi i potrafi mieć bardzo dobry wpływ na innych; "nasz syn” też jest bardzo inteligentny, wesoły, pomysłowy, wrażliwy i ma rewelacyjne poczucie humoru.
W sumie to są nawet całkiem fajni i moglibyśmy się z Nimi zaprzyjaźnić, tylko.......
gdzie są nasze dzieci?????
Pozdrawiam
Otoczona Kosmitami

czwartek, 12 lutego 2015

Dwie historie jednego dnia

http://knp.ukw.edu.pl/nowa/images/wstawki/projekt13/podsumowanie/dzwoniec.jpg
Wczoraj po południu uratowaliśmy malutki kawałek świata.
Szliśmy sobie na mały spacer. Trzeba było zrobić zakupy, to przy okazji poszliśmy się przejść. Oboje trochę też potrzebowaliśmy spaceru, bo mieliśmy raczej ciężki dzień, ale o tym później. No więc szliśmy sobie, rozmawialiśmy i coś zwróciło naszą uwagę – na najbliższym nam drzewie, w plastikowej butelce trzepotał się mały uwięziony ptaszek wielkości wróbla czy kanarka. Zielonkawe skrzydełka trzepotały jak oszalałe. Dzwoniec, bo to był właśnie dzwoniec, tłukł główką w przezroczysty plastik, ale nic to nie dawało. Podskakiwał na grubej warstwie ziarna, która stała się prawdopodobnie przyczyną jego kłopotu i najwyraźniej w świecie tracił siły. Tuż przy nim było wyjście. Gdyby był chomikiem albo myszą, bez najmniejszego problemu schyliłby głowę i spokojnie wyszedł z karmnika. Ale był ptaszkiem. I chciał wylecieć na świat i pobliskie drzewa, które przecież widział. Nie potrafił zatrzymać się chwilę, pomyśleć, schylić łebka i przecisnąć się przez nieco za małe wejście. Ptaszki nie myślą w ten sposób. W drugą stronę tak właśnie musiał zrobić. Ze schylonym łebkiem dzióbał ziarenka i w ten sposób wszedł do pułapki. Trudno oczekiwać od małego ptaszka, żeby sobie to przypomniał.
Na dodatek wyjście było zwrócone w stronę pnia drzewa, a przecież z drzewa odfruwa się w zupełnie innym kierunku. Każdy ptak to wie. Ale nie każdy człowiek, jak się okazuje. Karmnik – pułapka wisiała dość wysoko, więc nie było łatwo odwrócić butelkę, co najpierw było naszym pomysłem. Janusz próbował długim kijkiem to właśnie zrobić, ale nie udawało się. Dzwońcowi niewiele to pomagało, a butelkowy karmnik uparcie odwracał się z powrotem. Zainteresowały się ptaszkiem kolejne osoby – jakaś pani podała większy i grubszy kij – za jego pomocą udało się ściągnąć pułapkę na nasz poziom. Ptaszek szalał z niepokoju. Wyjście było bardzo niewielkie, ale udało mi się wsadzić w nie rękę i mieć nadzieję, że uda się wyciągnąć ją z dzwońcem w garści. Waleczny ptaszek trzepotał skrzydełkami i dziobał mnie z całej swojej siły. Tylko przez chwilkę czułam jego drobne serduszko bijące w mężnej ptasiej piersi i malutki dzióbek łaskoczący mnie lekko w palce. Trwało to kilka sekund i wyleciał jak torpeda w pobliskie drzewa.



Dzisiaj mieliśmy bardzo trudny dzień, a raczej noc. Nasz syn był w górach. Była fatalna pogoda i wiedzieliśmy już, że ma kłopoty. Była już noc a jemu nie udawało się dotrzeć do schroniska. Zimą, półtoragodzinny zwykle, szlak przeciągał się już ponad cztery godziny a do jego końca ciągle było daleko. Młody był na to przygotowany więc spokojnie szedł dalej. Co jakiś czas kontaktował się z nami telefonicznie. W pewnym miejscu, słysząc już schronisko, zjechał w dół. Przekoziołkował po zboczu i stracił orientację. Było jasne, że nie wejdzie po stromiźnie z powrotem na szlak, więc zdecydował się schodzić na dół w nadziei, że w końcu dojdzie do wsi, ale nie wiedział po której stronie góry się znalazł. Rozmawialiśmy o tym przez telefon. A potem kontakt się urwał...
Byliśmy w domu i czekaliśmy na jego kolejny telefon z informacją co się dzieje. Noc pełna obaw, niepokoju. Dopiero nad ranem usłyszeliśmy co się stało.
Młody zszedł strumieniem w dół po niemal przeciwległym zboczu góry i dostał się do przystanku autobusowego, dwoma autobusami podjechał do miejsca, w którym zostawił swój samochód. Odpoczął i wrócił do domu. Zmęczony, ale cały...





„Spójrzcie na ptaki niebieskie (...) czyż nie jesteście o wiele ważniejsi niż one?”





czwartek, 5 lutego 2015

Automatyczny laser pointer dla kota

Znajomi kupili zabawkę swojemu kotu, który trochę się czasem nudzi. "Automatyczny laser pointer dla kota". Jego zadanie bawiące polega na kreśleniu światełkiem lasera losowo wybranych wzorów. Można włączyć tryb automatyczny i na przykład wyjść z pokoju albo przejść na manualny i samemu machać urządzeniem. A kot się cieszy. Zabawka, zgodnie z instrukcją, zapewnia twojemu pupilowi wiele godzin zabawy, ale... automatycznie wyłącza się po 15 minutach. No cóż, podobno nie można mieć wszystkiego. Wracając do sprawy: kiedy urządzenie się wyłączy, kot siada i czeka aż znów się włączy. I się cieszy. Po jakimś czasie interesuje się czymś innym, ale kiedy tylko włączysz czerwone światełko - znów jest szczęśliwy i biega jak oszalały próbując je złapać i prawda jest taka, że nie ma większego znaczenia czy działa ono w trybie automatycznym czy manualnym. Sama nie mam kota, ale wszystkie koty mi znane tak właśnie działają. Nie mam pojęcia dlaczego.
Ale ostatnio zauważyłam, że nie jest to wyłącznie kocia specjalność.
Kilka razy, w rozmowach i nie tylko, spotkałam ludzi-koty, którzy zamiast na poważnie zająć się życiem, ganiają za "laser pointerem" i nie przeszkadza im nawet wiedza, że działa on w trybie automatycznym.
O! Świeci się! Biegiem, biegiem, bo zaraz zgaśnie i nie będzie zabawy!
Żeby sprawę wyjaśnić - absolutnie nie jestem przeciwna zabawie. Nawet niekoniecznie całkiem mądrej, bo jak zabawa jest mądra, to co to za zabawa, nie?
Ale takie bieganie za światełkiem to jednak chyba trochę za mało na cel w życiu.
Żyjemy w świecie, w którym laserowe światełka błyszczą z każdej strony i o każdej porze. Czasem jedno jeszcze nie zdąży zgasnąć, kiedy zaświeca się kolejne. I jeszcze jedno, i jeszcze!
I na dodatek zawsze jest to niezwykła okazja. Kolejne światełka mrugając i pędząc po tej, czy innej ścianie, zapewniają cię, że jak złapiesz akurat je - wreszcie będziesz na prawdę szczęśliwym człowiekiem. Tylko musisz wyżej skoczyć. Albo dalej.
Pół biedy, jeśli o zabawę chodzi, ale jak wielu z nas (i jak często ja sama) wierzymy, że prawdziwe szczęście jest tuż za rogiem? Od dawna wiadomo, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, i że trawa jest zawsze bardziej zielona po drugiej stronie muru, czyli u sąsiada...a żyć trzeba u siebie.
Przypomina mi się jedna z ulubionych bajek mojego dzieciństwa - o Koziołku Matołku.
Koziołek zapragnął być pierwszą podkutą kozą na świecie i, aby tego dokonać oraz poinformować wszystkie pozostałe kozy o tym jak to jest być podkutym, musiał znaleźć Pacanów, gdzie, jak wiadomo, "kują kozy". Cztery księgi pisane wierszem, pełne obrazków, które uwielbiałam i lubię do tej pory, opisują historię tej podróży, która objęła cały świat (a nawet lot na księżyc) i skończyła się we wspomnianym na początku Pacanowie, gdzie okazało się, że rzeczywiście jest to miasteczko, w którym "kują Kozy" - kowale nosili nazwisko Koza.
Ech... życie. Skończyło się rumakowanie...

Ale przecież gdybym tylko:
dostała tę pracę...
mogła tam mieszkać...
miała więcej pieniędzy...
była silniejsza...
posiedziała dłużej...
miała innych znajomych...
wyjechała...
nie spóźniła się...
albo właśnie się spóźniła...
albo została...
zadbała o tych znajomych, których miałam...
nie siedziała aż tyle...
pokazała swoją słabość...
nie dbała aż tak o pieniądze...
nie musiała się przeprowadzać...
została w tamtej pracy...
WTEDY WSZYSTKO BYŁOBY ZUPEŁNIE INACZEJ !!!



.............

Do nas przyszedł biedny kozioł,

Wyrwał siwy włos z swej brody,
I serdecznie popłakując, 
Opowiedział swe przygody. 

A nam też się płakać chciało, 
Przeto, widząc go w boleści, 
Prosiliśmy, by zjadł obiad 
I używał, co się zmieści! 

A on na to - "Chciałbym bardzo, 
Lecz odpocząć tu nie mogę. 
Muszę szukać Pacanowa 
I w tej chwili idę w drogę!" 

Więc pożegnał nas serdecznie 
I znów poszedł, biedaczysko, 
Po szerokimm szukać świecie 
Tego, co jest bardzo blisko.