wtorek, 29 listopada 2016

Kalendarz Adwentowy Dobrze nam Razem - podejmij wyzwanie!


Adwent. Czas oczekiwania. Na razie zaczyna się czas przygotowań. Sprzątamy, odnawiamy, kupujemy, szykujemy, pieczemy i gotujemy. I bardzo dobrze. Święta są do świętowania, a jest co świętować. Boże Narodzenie. Do tego świętowania z kolei, trzeba się przygotować, aby świętować radośnie, mądrze i pięknie. I razem. Naprawdę wspólnie. A tak łatwo jest o tym zapomnieć. Odsunąć się od siebie i zająć innymi sprawami. Zawsze jednak, nawet jeśli coś się popsuło, można wrócić do prawdziwej, głębokiej i satysfakcjonującej relacji. Ale i wcześniej  warto o nią dbać, żeby nie trzeba było wracać J. Jasne, że nie zawsze jest to łatwe. Jesteśmy bardzo zabiegani, mamy mnóstwo ważnych spraw. I one często naprawdę są bardzo ważne. Ale warto zachować ich właściwą hierarchię. I skupić się na tym, co jest dla nas najważniejsze. Podejmijmy wyzwanie i przez najbliższe 24 dni, do samych Świąt, oprócz tego co zwykle w tym czasie robimy, poświęćmy kilka minut dla siebie nawzajem (dosłownie kilka minut).
Ten, którego urodziny będziemy obchodzić, został nazwany Księciem Pokoju. On ten pokój wprowadza. Pomysł „Kalendarza Adwentowego Dobrze nam Razem” polega na tym, abyśmy przygotowując się do Świąt, i pamiętając jakie to Święta, postarali się, na tyle, na ile możemy, wprowadzić właśnie pokój do naszych domów, wypełnić nim nasze relacje.
Zasady adwentowego wyzwania:
  • ·     Można uczestniczyć w nim razem, wspólnie, ale jeśli to nie jest możliwe, podejmij je sam/ sama i podążaj i tak za naszymi wskazówkami. Może kolejne wyzwanie podejmiecie już razem?
  • ·         Codziennie wieczorem, koło godziny 19.00, na naszym profilu facebookowym i blogu znajdą się wskazówki na dzień następny. Na Facebooku będą one w wersji graficznej, skróconej, a na blogu, czyli tutaj, opisane dokładniej.
  • ·         Zaczynamy 30 listopada wskazówkami na 1 grudnia, kończymy 23 grudnia wskazówkami na Wigilię.


ZAPRASZAMY!



czwartek, 24 listopada 2016

Fizjoterapeuta, mechanik samochodowy i codzienne życie

Centrum Synergia. To tutaj ratują mój kręgosłup :)
Jakoś właśnie w tym czasie mija pół roku mojej dość intensywnej rehabilitacji. Właśnie dzisiaj, wracając do domu uświadomiłam sobie, że to pół roku. A trochę jeszcze przede mną. Mój kręgosłup łatwo się nie poddaje, ale ja też nie zamierzam. Więcej o tym dlaczego chodzę na tę rehabilitację i co o tym wszystkim myślę (tutaj)
Dzisiaj mam chyba trochę weselsze refleksje niż pół roku temu. W każdym razie więcej nadziei na to, że nawet trudne rzeczy można jednak osiągnąć. Nie jest to łatwe, wymaga dużo pracy, wysiłku, samozaparcia, siły. Ale jeśli naprawdę mi zależy, da się. Nadal nie jestem dumna z tego, że zabrałam się za siebie dopiero kiedy zostałam do tego zmuszona. Ale cieszę się, że te ostatnie pół roku dużo zmieniło. Mogę już chyba powiedzieć, że zmienił się mój styl życia. Inaczej jem, inaczej się ruszam, a już na pewno więcej. To znaczy jem mniej, a więcej się ruszam :). Dla kogoś, kto ponad 40 lat szczycił się raczej byciem kanapowcem niż miłośnikiem jakiegokolwiek sportu, codzienne kilkukilometrowe spacery to spore wyzwanie. I temu wyzwaniu sprostałam. Chodzę, ćwiczę i mam nadzieję, że przyniesie to konkretne efekty. Rozmawiałam dzisiaj podczas rehabilitacji z fizjoterapeutą (pozdrawiam, Tomku :) trochę o tym jak to działa. Jeśli coś zaniedbałam przez ostatnie 20 lat, to mam z tym proporcjonalnie większe problemy niż z jakąś drobną sprawą sprzed tygodnia. Terapeuta potrafi to nawet wyczuć. 
Jak ze wszystkim w życiu. Mam jakiś problem. Jeśli rozwiązuję go od razu, spokojnie, zanim jeszcze zacznie mi jakoś bardzo przeszkadzać, zajmuje to naprawdę niewiele czasu. I po sprawie. Jeśli się tym nie zajmuję, problem zwykle staje się coraz poważniejszy, aż w końcu odpada mi noga. Żart. Ale nie do końca, bo zwykle zabieramy się za naprawę dopiero wtedy, kiedy coś naprawdę się zepsuje (tutaj sama kajam się w prochu i popiele). A zazwyczaj można było uniknąć prawdziwych kłopotów...
Kto z nas słysząc podejrzane dźwięki w podwoziu samochodu, czując dziwne wibracje kierownicy i widząc dym wydobywający się spod maski nie udałby się do mechanika?
No tak, niesprawny samochód zagraża naszemu życiu. To przecież oczywiste! 
Ale co z mniej oczywistymi sprawami? Niezałatwione konflikty, jakieś drobne spory między nami bezpośrednim zagrożeniem życia przecież nie są. No nie. Oczywiście, że nie. Tyle, że jeśli się za to nie zabierzemy, staną się w końcu bezpośrednim zagrożeniem naszego szczęśliwego życia. Któż pragnie życia na pół gwizdka, życia bez satysfakcji, radości, szczęścia? Nie warto tak żyć. Ten, kto to wszystko wymyślił, ma dla nas daleko więcej. 
Jeśli zabierzemy się za to w odpowiedniej chwili, zajmie nam to niewiele czasu, pochłonie niewiele energii. To oczywiście nie będzie przyjemne, może trzeba się będzie do tego zmusić, ale wyda dobre owoce. Jeśli postępujemy tak wielokrotnie, w każdej, czy prawie każdej kolejnej trudnej sytuacji, uczymy się rozwiązywać trudne sprawy w zasadzie zanim jeszcze stają się one naprawdę trudne. Zdobywamy dobre nawyki i mamy je. Takie nawyki się przydają. I to bardzo.
Ale jeśli nie, jeśli nasze nawyki są złe, jeśli jest już późno, a nawet bardzo późno, jak w przypadku mojego kręgosłupa, nadal jest nadzieja. Można zabrać się za to i teraz. Fakt, będzie kosztowało więcej, wymagało więcej wytrwałości. Ale i różnica będzie bardziej widoczna :)

czwartek, 17 listopada 2016

Kupujemy meble, czyli dramat* o problemach pierwszego świata

Występują:
Mąż, Żona, Mamusia jednego z małżonków,
Pan z telefonicznej obsługi klienta w pewnej firmie,
Panowie kurierzy
Wprowadzenie:
Ponad już miesiąc temu zakupiliśmy nowe fotele do dużego pokoju. Stare były... stare, naprawdę zniszczone i niestety zgubne dla mojego kręgosłupa. Do kompletu z fotelami jest wersalka (więc goście nadal mogą u nas nocować :). No i stół. bo poprzedni, odziedziczony po kimś prawie 30 lat temu jakoś by nie pasował. Na meble należało poczekać 40 dni roboczych. Ok, są robione i sprowadzane do sklepu, nie ma problemu. Dostaliśmy super ofertę jeśli chodzi o cenę, więc możemy poczekać. Czekamy. Czekamy. Czekamy.

Akcja:
W końcu przychodzi SMS. Prosimy zadzwonić do sklepu w celu ustalenia terminu przywiezienia zamówionego towaru. WOW!!! Super, wreszcie! I to po 38 dniach roboczych. Stare meble zostały oddane w dobre ręce pewnego studenta, który za ich pomocą wprowadził odrobinę luksusu do swojej tymczasowej, studenckiej posiadłości.
Rano telefon - pan kurier wolałby przyjechać teraz, zaraz rano, a nie po 15.00 jak się umawiał. Dobra, po krótkiej rozmowie, Żona i Mąż decydują: akurat nam pasuje, bo spotkanie, które mieliśmy mieć przed południem zostało przesunięte na inny termin. Szybkie ogarnianie.
Dzwonek. Są panowie. Niosą meble. Na meblach nieco niepokojąca notatka w formie przyklejonej do folii kartki - "elementy drewniane, uszkodzenia mechaniczne nie podlegają reklamacji". No, nieco niepokojąca notatka przy zakupie drewnianych mebli... Z powodu tej notatki Żona decyduje się rozpakować "przody" mebli i sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Folia nieuszkodzona, fronty wyglądają na całe, panowie się spieszą. Mąż podpisuje papierki i razem z Żoną zabierają się za rozpakowywanie nowego nabytku. W międzyczasie śniadanie. Pycha :)
Rozpakowują folie. Tylne nogi foteli okazują się nie bardzo mocno, ale jednak powgniatane. Ups. No zobaczymy... Front jednego fotela najwyraźniej ktoś postawił na podłodze na piasku i drobne ziarenka powgniatały się w lakier. I podnóżka też. No ładnie to to nie wygląda. Chyba będzie trzeba jednak składać reklamację. Ciśnienie rośnie. Przychodzi Mamusia. Pokazują, rozmawiają, rzeczywiście są wgniecenia. Powinni przyjąć reklamację albo opuścić cenę, bo jednak to nie jest tak całkiem pierwszy gatunek. No zobaczymy.
Mąż i Żona rozpakowują stolik. Mamusia pije herbatę. O! To całkiem inny stolik niż ten, który zamówili. Ciśnienie nadal rośnie. Telefon do firmy, w której złożono zamówienie. Pan z telefonicznej obsługi klienta w pewnej firmie odpowiada, że nie ma żadnego problemu, bo on sprawdzi na magazynie i porówna z zamówieniem, ale tak od razu tego się nie da zrobić, więc tak koło 16.00 zadzwoni i powie co się stało. Jest po dziesiątej. Ciśnienie rośnie. Tym razem gwałtownie. Mąż wytrzymuje presję (oklaski) i dochodzi z Panem z telefonicznej obsługi klienta do porozumienia. Pan dowie się "jak najszybciej to tylko będzie możliwe". Pół godziny później telefon. Stolik się znalazł, panowie przywiozą i podmienią. Ciśnienie nieco opada. Ale nie całkiem. Panowie przywożą, podmieniają i tłumaczą procedury reklamacji Mężowi. Żona i Mamusia piją tymczasem kolejną herbatkę. Tym razem jest to meliska. Mąż i Żona oddychają spokojnie, okazuje się, że nie zostaną bez mebli na kolejne 40 dni roboczych. Zabierają się za stolik. Już, już zaczynają się cieszyć i wtedy okazuje się, że szyba, która jest częścią stolika, niestety zupełnie do niego nie pasuje. Mniej więcej w tym samym momencie Żona zauważa, że coś dźga ją w serdeczny palec lewej ręki. Pękł jej ulubiony pierścionek. Ciśnienie rośnie. Żona i Mąż jadą do sklepu. Z nimi Mamusia, która ma coś do załatwienia i wysiada po drodze. Żona idzie sobie pooglądać a Mąż bohatersko, wraz z obsługą sklepu wymyśla, że można podmienić szybę ze stolikiem z wystawy i tak czekać na reklamację (dwa tygodnie). Mąż wraca do domu, zabiera szybę, zawozi do sklepu i tam okazuje się, że szyba jest idealna. To stolik jest za mały. Ten w sklepie jest identyczny i oczywiście również nie pasuje do szyby. Mąż się poddaje i wraca do domu z dobrą szybą do niepasującego stolika. Pije z Żoną herbatę. Postanawiają oboje się nie przejmować. Mocno pomaga im wspomnienie wczorajszego spotkania z przyjaciółmi, którzy dwa i pół roku podróżowali po Afryce. Rozmawiają o perspektywie. Przychodzi SMS z potwierdzeniem złożenia reklamacji.
Przychodzą goście. Mnóstwo śmiechu, wszyscy życzą udanych pertraktacji ze sklepem. Ciśnienie opada.
Kurtyna opada również.

Co z tego wynika?
Pędząc w ciągu tego dnia, załatwiając wszystko zupełnie inaczej i w innej kolejności niż planowaliśmy nie mogliśmy nie porównywać tego ze wspomnieniem wczorajszego, wieczornego spotkania. Sylwia i Michał ponad dwa lata jeździli po Afryce. Własnoręcznie zrobionym z Fiata Ducato (chyba) campo-carem. Zrobili nim jakieś miliony kilometrów, w końcu go sprzedali żeby ruszyć dalej z... plecakami. Potem kupili motor. I to był cały ich dobytek. Afryka, którą nam pokazali, o której opowiedzieli to miejsce, w którym ludzi nie mają problemow z zakupem mebli. I są szczęśliwi, potrafią się dzielić z innymi. Oczywiście żyjemy w tym świecie i musimy mieć jakieś meble, ale ta cała historia bardzo dobitnie postawiła nas (nie pierwszy raz tu jesteśmy) przed pytaniem o to, co naprawdę jest dla nas ważne, o to na co warto tracić nerwy, w jakich warunkach można przyjąć gości, a w jakich nie i czy, kiedy rośnie ciśnienie mamy prawo okazywać sobie zniecierpliwienie i złość (bo przecież mamy takie prawo, nie?), czy może przede wszystkim właśnie wtedy kiedy jest trochę trudniej niż zwykle, powinniśmy tym bardziej sobie nawzajem pomagać.
Pozdrawiamy Sylwię i Michała i zapraszamy zainteresowanych na Ich bloga o podróży Rainbow Truck.
A oto Sylwia i Michał ze swoim dobytkiem (zdjęcie pochodzi z Ich bloga)
* oczywiście pod względem formalnym nie jest to dramat w żadnym wypadku

czwartek, 3 listopada 2016

Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą

No to mamy listopad. Za oknem pierwszy śnieg. Taki mokro-wiejąco-przenikający. Całę szczęście, że jak na razie za oknem, ale będę musiała wyjść i się z nim zmierzyć. W głowie pusto, a mam napisać post na bloga. Hmmm. O czym tu pisać...
W taką pogodę nawet pisać nie ma o czym... Najchętniej schowałabym się pod kołdrę i przespała całą tę jesień i zimę. 
Ktoś pamięta Muminki? Najadały się igliwia i szły spać. Budziły się wiosną. Dziś chyba nawet byłabym gotowa na to igliwie. W końcu jakieś smoothie można by z nich zrobić, zmielić z pożywną owsianką czy coś. No nie wiem. Jakoś bym dała radę. Ale nie jestem Muminkiem. I nawet kiedy jesienna chandra nie tylko puka do drzwi, ale dawno już weszła do środka, mam kilka spraw do zrobienia. Augustyn twierdził, że dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą. Rozumiem, że dotyczy to również listopada i nawet takich dni jak dzisiejszy. Znaczy trzeba walczyć. I nawet dziś to ode mnie zależy czy to wszystko zrobię czy nie. A już na pewno czy zacznę coś w ogóle robić.
O rany, brzmi jak mowa motywacyjna. Nie jest. Nawet przecież nie wiadomo czy wszystko, co zamierzę, a nawet do czego się przyłożę, skończy się powodzeniem, sukcesem. Zwłaszcza w taki dzień jak dziś, mam dość spore wątpliwości. Ale Augustynowi chyba właśnie o to chodziło. Żeby walczyć nawet jak nie ma pewności zwycięstwa, kiedy jest listopad, paskudna pogoda, leje, i naprawdę nic się nie chce. 
Warto w takie dni spoglądać na cel, a nie na pogodę. 
Jednym słowem biorę się do roboty, a wszystkim czytelnikom naszego bloga najmocniej jak (dziś) umiem życzę woli walki. Także w listopadzie. 
Przy okazji przypominam, także sobie, że czasem bywa trudno przetrwać i wiosnę, bo człowiek taki jak ja ma jakąś niezwykłą zdolność do tego, by znajdować sobie rzeczy, które trzeba przetrwać :). Ale znalazłam na to dwie praktyczne rady (o, tutaj).