środa, 30 maja 2018

Jak gadać żeby się dogadać - rada trzecia


Gdzieś ostatnio poczyniłam obietnicę, że od trzeciego odcinka zaczną się porady praktyczne, bo do tej pory skupiałam się raczej na teorii i ideach :). A więc do dzieła! 
W jednym z ostatnich komentarzy ukazała się rada: - przygotowujesz coś mega dobrego do jedzenia, a potem walisz prosto z mostu. Najedzony mężczyzna na wszystko przystanie. :):):)
Hahaha!
Ale jest coś na rzeczy. A nawet dwa "cosie" - dwie chrupiące grzanki. Albo tosty jak ktoś woli. Dla potrzeb naszych rozważań nad komunikacją w związku, na nich właśnie się skupimy. Fakt, że są w naszym życiu większe sprawy - ocieplenie klimatu, kryzys demokracji i im podobne, ale jednak o grzanki kłócimy się częściej. I często to one przesłaniają nam resztę świata i czasem robi się z nich poważna rozmowa. 
Po pierwsze rzeczywiście warto zadbać o to KIEDY zabieramy się za ważną rozmowę. Zdecydowanie łatwiej rozmawia się kiedy jesteśmy (oboje!) w miarę wypoczęci, najedzeni, spokojni etc. Czasem za nasze wielkie, dramatyczne kłótnie najbardziej odpowiedzialne są poziom glukozy, ilość godzin snu, nawodnienie organizmu czy poziom magnezu we krwi. Serio, serio. Dobrze wiadomo, że niewyspane czy głodne dzieci nie są specjalnie chętne do współpracy. Kiedy chodzi o dorosłych ta wiedza gdzieś się ulatnia i dość chętnie stwierdzamy "tak, rozumiem, ale przecież mógłby/mogłaby się chociaż postarać". 
Różnie z tą mocą bywa... Może warto z niektórymi sprawami po prostu poczekać i omówić je w sprzyjających okolicznościach przyrody. Kiedy biologia nie daje o sobie znać najnormalniej w świecie łatwiej jest się nam skupić. Obojgu. Kiedy właśnie zjedliśmy coś dobrego, jest fajnie, miło łatwiej nam przełknąć nieporozumienia i trudności. 
Oczywiście można tę zasadę sprowadzić do absurdu i wrzodów żołądka, kiedy Ukochanemu/Ukochanej już na sam widok ulubionego deseru czy steku cierpnie skóra na plecach, bo wiadomo, że czeka nas ciężka przeprawa. Zdrowy rozsądek jest i w tym przypadku nie do przecenienia. W pewnym sensie wracamy do cierpliwości i wrażliwości na Drugiego, o których pisałam w dwóch poprzednich odcinkach :)
Super, tylko że nie wszystkie sprawy mogą zaczekać. Podobnie jak nie czekamy na sprzyjające okoliczności, żeby dziecku wytłumaczyć, że nie należy tego słodkiego paluszka jednak wkładać do kontaktu. Są sprawy, które trzeba załatwić TERAZ.
Przede wszystkim warto na spokojnie zastanowić się nad tym jakie to są. Bo dość sporą część z nich jednak odłożyć w czasie możemy. Ale to wkurza mnie teraz!  - no właśnie. Najlepiej poczekaj, aż będzie cię wkurzało mniej i porozmawiaj wtedy (jest też jeszcze jeden pomysł, ale o nim nieco później). Na spokojnie. Będzie ci o wiele łatwiej wytłumaczyć, dlaczego tost z obrazka jest za mało/ za mocno wypieczony kiedy nie będziesz musiał/musiała powstrzymywać się przed wypowiedzeniem słów-których-nie-da-się-zapomnieć. 
Tutaj mamy całą grupę osób, które "już taki/taka jestem i co na sercu to od razu na języku" (koniec cytatu). Część z nich jest nawet z tego dumna. Hmmm... Nie pochwalam. Panowanie nad sobą być może rzeczywiście jednym przychodzi łatwiej, innym trudniej, tym niemniej jest jedną z najdawniej uznanych i najpotrzebniejszych w życiu cnót. I często okazuje się, że potrafimy się opanować w pracy, w szkole, wśród znajomych a we własnym domu... 
"a oto życie i śmierć są w mocy języka..." - warto o tym pamiętać.
I jeśli w tej sprawie niedomagasz - jest dobra wiadomość: można to zmienić! (tutaj więcej o tym piszę).
Na dodatek jeśli większość spraw będziemy załatwiali na spokojnie, to te, które czekać nie mogą Drugi łatwiej uzna za ważne. Bo wie, że nie czepiam się o wszystko, co tylko znajdzie się w polu rażenia tylko biorę i jego/jej potrzeby pod uwagę. No same plusy po prostu!

A teraz drugi "coś" opisany jako "walisz prosto z mostu". To naprawdę warto wziąć sobie do serca i komunikować swoje potrzeby w jasny, przejrzysty i jednoznaczny sposób. I teraz jest czas na to "nieco później" - jeśli na przykład akurat robicie te tosty czy inne grzanki wcale niekoniecznie trzeba czekać na jakieś specjalnie wybrane okoliczności. Wiele spraw można załatwić od razu, w zasadzie bez załatwiania, jeśli tylko nauczymy się rozmawiać. 
Wracając do grzanek (czy tostów) - jeśli On/Ona robi je zupełnie, ale to zupełnie źle, masz kilka możliwości:
1. Czekasz cierpliwie aż On/Ona zrobi te beznadziejne grzanki po swojemu i: 
a) wzdychasz znacząco z nadzieją, że się domyśli, że twoja mamusia robiła inne i właśnie na te inne masz teraz ochotę. Oczywiście się nie domyśla i po kilkunastu tego rodzaju śniadaniach utwierdzasz się w przekonaniu, że nawet nie ma o czym z Nim/Nią rozmawiać.
b) cierpisz w milczeniu i wysnuwasz podobne do powyższych wnioski.
c) nagromadziło się już tyle "tostów" w waszym życiu, że wybuchasz krzykiem/płaczem i złością 
d) wychodzisz, nie będziesz jeść czegoś takiego. Idziesz na maca.
2. Sam/Sama wszystko robisz, bo ten Drugi przecież się do tego nie nadaje, nie umie, nie wie jak, zepsuje toster. Po kilku (kilkunastu w niektórych przypadkach) latach zastanawiasz się jak to się mogło stać, że ten drugi (tym razem specjalnie z małej litery, a co!) zmarnował ci życie, wykorzystywał cię zawsze itd. Uznajesz, że ma agresywny typ osobowości i znajdujesz kogoś innego.
3. Mówisz - "dla mnie mniej wypieczone proszę" z uśmiechem, spokojnie, w trakcie przygotowań do procesu obróbki cieplnej.
   --> uwaga! Niestety, prawda o życiu jest taka, że może się okazać, że On/Ona nie umie innych, nie rozumie o co ci chodzi, bo przecież takie jak robi są lepsze, nigdy ci nie przeszkadzały etc, etc. Wbrew pozorom nawet wtedy da się nadal spokojnie rozmawiać i dojść do jakiegoś kompromisu. Ale ważne aby rozmawiać o grzankach czy tostach a nie o tym jaki/jaka jesteś, o tym co ty zawsze albo właśnie nigdy, o tym, że zawsze wiedziałam/wiedziałem, ani o tym co twoja mama. Jasno, klarownie i o grzankach. Znaczy tostach. Jeśli temat okazuje się jednak poważniejszy niż na to wyglądało wracasz do rad opisanych jako "po pierwsze".

Dodatek. Sposób 4.
Bardzo polecamy poczucie humoru. Dużym argumentem dla zwolenników miękkich, delikatnych tostów jest niezaprzeczalny fakt, że "mniej bolą", kiedy rzucamy się nimi w kuchni. 
Żarty żartami, ale poczucie humoru to poważna sprawa. Czasem warto się powygłupiać żeby rozładować napięcie. Tost z ketchupowym serduszkiem może czasem zdziałać cuda :)


Życzymy smacznych, właściwie wypieczonych grzanek (znaczy tostów), dobrej komunikacji i zapraszamy za tydzień na odcinek czwarty :)



czwartek, 24 maja 2018

Jak gadać, żeby się dogadać? - rada druga



Miał być odcinek drugi - więc jest. (jeśli jeszcze nie czytałeś/czytałaś części pierwszej, to link jest TUTAJ) Pod ostatnim odcinkiem pojawił się komentarz dotyczący tego, że kiedy jesteśmy zranieni, mamy jakieś trudne przeżycia, czasem stajemy się jedną wielką reakcją obronną. To prawda. Ale prawdą również jest to, że możemy sobie z tym poradzić. Inna rzecz, że niekoniecznie musimy doszukiwać się wielkich traum w swoim życiu żeby zrozumieć dlaczego tak a nie inaczej się zachowujemy wobec najbliższych. Niestety nie ma na tym świecie sposobu na to, żebyśmy nigdy ale to nigdy się nie zranili. Miejsce, w którym póki co żyjemy, jest miejscem, w którym coś poszło nie tak. To trochę tak, jak w bajce o Królowej Śniegu, w której oko i serce Kaja zostały przeszyte odłamkami diabelskiego zwierciadła. Chłopiec we wszystkim, co dobre i piękne widzi zło i brzydotę. Gesty miłości, przyjaźni i troski odbiera jako zagrożenie i w końcu ucieka przed nimi w objęcia prawdziwego wroga... To jest bajka o nas. Każdy z nas ma taki okruch w sercu i każdy, niestety, czasem tak właśnie patrzy na świat. I z jednej strony to nie jest nasza wina, a z drugiej - możemy pozbyć się tego okrucha. I czasem bardzo, ale to bardzo potrzebujemy Gerdy, która przejdzie całą śmiertelnie trudną drogę i nas uratuje. Pamiętacie?
 Gerda weszła do olbrzymiej sali, pustej, białej i cichej. Nagle zobaczyła Kaja. Poznała go natychmiast. Z okrzykiem radości pobiegła ku niemu, obie ręce zarzuciła mu na szyję i mocno przyciskając go do serca, wołała uradowana
- Kaju! Kochany Kaju! Znalazłam cię!
Lecz Kaj siedział cichy, sztywny, nieruchomy — a taki zimny! Gerda wybuchnęła płaczem. Jej łzy gorące padały mu na piersi, przenikały do jego serca, roztopiły lodową bryłę i spłukały z niej okruszynę czarodziejskiego zwierciadła, które było przyczyną całego nieszczęścia. I nagle serce zabiło mu mocniej, zimny dreszcz przebiegł ciało, zdumiony podniósł oczy na Gerdę, a ona zaczęła śpiewać:
Co ja kocham na tym świecie?
Złote słonko, jasne kwiecie!
Boże ptaszki śpiewające…
A kiedy wymówiła słowa: „Wszystko kocham serca biciem, a przestanę chyba z życiem!” — Kaj przypomniał sobie nagle krzaczek róży, dom, rodziców, babkę, Gerdę i wszystko, co się stało i zrobiło mu się tak smutno, tak smutno w tej wielkiej, białej, pustej, strasznej sali, że wybuchnął ogromnym płaczem, a ze łzami spłynął natychmiast i drugi okruch czarodziejskiego szkła, który mu tkwił w oku.
Wówczas dopiero poznał naprawdę Gerdę i wydawała mu się tak piękną jak dawniej i uczuł, że ją kocha tak mocno jak dawniej i aż krzyknął z radości i objął ją także rękami. I ściskali się serdecznie oboje, płacząc i śmiejąc się razem ze szczęścia.

Jak rozmawiać, zwracać uwagę, dawać feedback? Tak jak Gerda. Wytrwale i cierpliwie, okazując miłość, wierząc, że cała ta droga ma sens i dostrzegając oczyma kochającego serca, że w tym zimnym, niewrażliwym, zranionym Drugim tli się miłość i życie, które tylko czeka. Być może na to, by roztopić je łzami. 

Tutaj jednak uwaga. To nie jest tak, że mogę powiedzieć: No tak, gdyby On/Ona była taka jak Gerda to by mi pomogła. Muszę znaleźć kogoś, kto mi pomoże i mnie "naprawi".  Nie można ode mnie wiele oczekiwać, bo mam zły okruch w sercu. Prawda jest taka, że ma go każdy z nas. I o wiele ważniejsze niż czy "moja Gerda" jest wystarczająco dobra, jest pytanie o to kim ja sam/ sama jestem dla najbliższej mi osoby. Gdzieś w końcu jest to pytanie o miłość. Czy dbam o swoje własne emocje, ciepełko w okolicy serca i miłe uczucie bycia dla kogoś ważnym, czy ,czasem nawet wbrew swoim uczuciom, dbam o Drugiego, o Jego życie, Jego Rozwój; buduję naszą miłość i nasz związek, choć niekoniecznie jest to lekkie, łatwe i przyjemne.



czwartek, 17 maja 2018

Jak gadać, żeby się dogadać? - rada pierwsza


Dzisiaj będzie post na zamówienie. Dokładniej rzecz ujmując, będzie to pierwszy post  z dłuższego cyklu, bo i temat ważki. Dla jasności - nie chodzi o "artykuł sponsorowany", tylko o odpowiedź na ostatnio kilka razy zadawane nam pytanie. Jakie? Otóż chodzi o to jak ze sobą rozmawiać; a jeszcze konkretniej - jak zwracać uwagę, prosić o zmianę w jakiejś dziedzinie lub dawać feedback:
  • a) Jemu, w taki sposób, aby nie poczuł się nieszanowany i pozbawiany autorytetu
  • b) Jej, w taki sposób, aby nie poczuła się dotknięta i niekochana
Zestawiając te dwa pytania razem już udzielam pewnej odpowiedzi, a w każdym razie mam takie wrażenie. Jakoś jest tak z nami wszystkimi, że bardzo trudno nam pozbyć się reakcji obronnych nawet wobec osób, do których mamy uzasadnione zaufanie. I w zasadzie wiemy, że troszczą się o nas i chcą dla nas dobrze. W efekcie nasze rozmowy zamiast przypominać pełen miłości i zrozumienia prawdziwy, głęboki dialog, są podobne raczej do walki dwojga gladiatorów. Nierzadko na śmierć i życie. A nie tak przecież miało być. Co przedziwne i niezrozumiałe - często jest na dodatek tak, że o poważnych, trudnych tematach jeszcze jakoś potrafimy rozmawiać, ale kiedy nadchodzi codzienność wraz z nie-tak-umytym kubkiem, nie-tak-powieszonym czy złożonym praniem, nie-tak-posmarowaną kromką chleba i jakimś miliardem różnych innych nie-tak, zaczynamy się czasem zastanawiać czy w ogóle jest jeszcze jakaś miłość między nami.
I zawsze, a przynajmniej do takich wniosków prowadzi mnie obserwacja małżeństwa własnego i wielu innych, a nawet więzi między rodzeństwem czy po prostu przyjaźni, zawsze ta druga osoba nie dość, że sama się czepia, to jeszcze nie potrafi przyjąć jakiejkolwiek uwagi na własny temat. No i jesteśmy w kropce, a dokładniej to w dwóch kropkach. 
Jak rozmawiać z Nim i jak rozmawiać z Nią?
Po tym przydługim wstępie muszę Was, i siebie niestety też, bardzo rozczarować - nie ma jednego jasnego sposobu. No bo jakby to miało działać? 
1. Wchodzisz do dużego pokoju a tam na stole dwa flakoniki lakieru do paznokci, zmywacz, jakieś patyczki, watki i naprawdę nie masz pojęcia co jeszcze. Używasz jakiegoś specjalnego tonu głosu albo gestu i Twoja Żona zamiast przypominać ci co i ile razy to ty zostawiłeś w zeszłym tygodniu, uśmiecha się, zabiera swoje rzeczy i pyta czy zrobić ci herbatę. I naprawdę nie jest jej przykro ani nic takiego. 
2. Patrzysz na to jak Twój Mąż ubrał się do pracy, używasz wzorem Harrego Pottera zaklęcia "Imperio" i już tylko przyglądasz się jak Twój Ukochany przygląda się w lustrze swojej ulubionej koszulce, którą zakupił w ostatniej klasie podstawówki i postanawia na dobre się jej pozbyć. Przebiera się dokładnie tak jak sobie wymarzyłaś, uśmiecha się do ciebie i wychodzi do pracy żegnając cię słodkim całusem. 
3.  Jedziecie samochodem - jedno z Was robi coś kardynalnie głupiego, drugie mówi "Abrakadabra" i to, co akurat ciśnie mu/ lub jej się na usta. Wtedy to pierwsze natychmiast koryguje to, co akurat robi i mówi na przykład "Ojej, przepraszam. Dziękuję, że dbasz o to jak jeżdżę. Kocham Cię".  Poboczem przechodzi lekkim kłusem stadko jednorożców.
No więc tak to nie działa. Niestety.

Pierwszą moją radą w tym temacie będzie więc pogodzenie się z rzeczywistością. 
Warto pamiętać, że sami nawet w najbliższej relacji wcale aż tak chętnie nie spuszczamy gardy i bronimy się dość zaciekle kiedy tylko dostrzegamy cień braku szacunku, poważnego traktowania, akceptacji i bezwarunkowej miłości. 
Często tym ostrzej atakujemy, im bardziej widzimy, że ten Drugi ma rację... Inna sprawa, że czasem nawet nie wie jak boleśnie zostaliśmy dotknięci. Nie ma pojęcia, że dotyka rany, która jeszcze ciągle krwawi, albo łapie nas na kolejnej nieudanej próbie i nie dostrzega, że w ogóle próbujemy. A to boli prawdziwie. Więc się bronimy. 
Warto pamiętać, że Drugi robi dokładnie to samo. Bywa naprawdę dotknięty, niezrozumiany, nieakceptowany, niekochany, a w każdym razie tak własnie naprawdę się czuje. I nie burczy, obraża się, podnosi głos czy zamyka w sobie, bo lubi, a tylko dlatego, że jest zraniony i czuje się mniej więcej tak, jak ty się czujesz, kiedy to On zrani ciebie.
I to nie oznacza ani tego, że się prawdziwie nie kochamy, ani tego, że jedno z nas jest niewrażliwe i nieczułe. Musimy po prostu jeszcze wiele się nauczyć a to jest praca na całe życie. Krok po kroku zdobywamy nawzajem swoje zaufanie i uczymy się rozmawiać z miłością. Póki co, jesteśmy w podróży. 





czwartek, 3 maja 2018

Co się dzieje w mojej głowie...

Żona: Wiesz co, ostatnio, chyba pierwszy raz w życiu, zaczęłam mierzyć się z myślą, że jestem stara. Bo wiesz, wszyscy są powoli od nas młodsi...
Mąż: Przesadzasz, nie jest źle.
Żona: Nie mówię, że jest źle, tylko że chyba powoli zaliczamy się do starych... I nie wiem czy mi się to podoba. (tutaj nastąpiło wyliczenie kolejnych sytuacji, w których byliśmy najstarsi)
Mąż: No to musimy się teraz więcej spotykać ze starszymi ludźmi i będzie OK.
Kurtyna.
Oklaski.
Bardzo śmieszne, nie? 

No i w ten sposób z pewnym niewymuszonym wdziękiem przechodzimy do sedna. Bo sedno jest w tym, że najważniejsze jest to, w jaki sposób o sobie, świecie i innych myślimy. Naprawdę. Są pewne niezbite fakty, jak na przykład data urodzenia w dowodzie osobistym i pamięci naszych bliskich, zmarszczki, słabnąca ostrość widzenia i takie tam głupoty, ale co jest o wiele ważniejsze to ich interpretacja. To kim jestem naprawdę zależy w ogromnym stopniu od tego w co o sobie wierzę. I jeśli skupiam się na czymś, to właśnie to zaczyna dominować w moim życiu. 
Na ostatnim Exit Tour rozmawiałam w szkole o asertywności. Dzieciaki przyznały, że to wcale nie jest "sztuka mówienia nie". One przecież są mistrzami w mówieniu "nie" i każda mama nastolatka świetnie o tym wie. Wystarczy przecież jedynie wspomnieć o zakupach, opiece nad młodszym rodzeństwem, porządku w pokoju czy paru jeszcze oczywistych rzeczach, żeby poznać sposoby mówienia "nie", a nawet "NIE!!!", o których człowiek nawet nie miał pojęcia i "zaraz" wcale nie jest najbardziej przewrotnym.
Dzieciaki, ale także ich rodzice i w ogóle wszyscy świetnie mówimy "nie". Ale czasem jednak to "nie" grzęźnie nam w gardle i zgadzamy się na różne rzeczy nawet i wiedząc, że nie powinniśmy.
I zawsze jest to problem naszej głowy a nie strun głosowych. No bo jeśli muszę coś udowodnić, zapracować na jakąś opinię czy pozycję - nie mogę powiedzieć nie. Jeśli nie chcę ponieść jakiegoś kosztu, zaryzykować, sprzeciwić się, również nie mogę. Nawet bardzo trywialnie - jeśli chcę udawać młodszą niż jestem, muszę ukrywać fakt, że od kilku lat farbuję włosy, że czasem nie mam tyle siły, że podoba mi się coś innego niż naprawdę lubię.
Czasem zresztą od mówienia nie, jeszcze trudniejsze bywa powiedzenie "tak". To może trochę inna historia, ale czy aż tak bardzo? Jeśli wiem kim jestem i czego chcę, mogę mówić "tak", również w sytuacjach, które wcale mi się nie podobają, przeskakiwać siebie i dawać innym nawet gdy zupełnie nic nie dostaję w zamian. Z zewnątrz może to wyglądać bardzo podobnie i obserwator może nie dostrzec różnicy - czy w konkretnej sytuacji nie umiałam powiedzieć "nie", czy powiedziałam"tak". Ale ja to wiem i to wszystko zmienia.
Może więc kilka wolnych dni długiego weekendu wykorzystać na to żeby się w tym zorientować?
Kim jestem?
Kim chcę być?
Co robię i dlaczego?
Jakie będą konsekwencje?
Więc...?

To ważne pytania i w natłoku codzienności łatwo stracić je z oczu.
Ja tymczasem z perspektywy niemal pół wieku zadam je sobie samej :)