czwartek, 31 lipca 2014

Przygoda & Wygoda

Przy okazji ogólnie i szczegółowo rozumianych wakacji nasunęła mi się refleksja. Nasuwała się szczególnie natarczywie kilka razy podczas pakowania, tuż przed kolejnym nie do końca zaplanowanym wyjazdem. Zaczęło się od tego, że wcale nie chce mi się nigdzie jechać. Jestem zmęczona i chętnie posiedziałabym po prostu w spokoju. Mam 1000 i 1 pomysłów na spędzenie czasu w domu, zrobienie kilkuset niezbędnych rzeczy (sezon kiszenia ogórków podobno się już zaczął), których nie zrobiłam do tej pory (no oczywiście, że nie zrobiłabym nawet setnej ich części, ale mam te pomysły, nie?)  i wybijanie się z rytmu codzienności, pakowanie etc. wcale mnie nie pociągają. Wolę wygodne życie, własne łóżko i wyremontowaną kuchnię. Nie chce mi się nigdzie jechać. To „niechcenie” właśnie dało mi ostatnio sporo do myślenia. No bo z drugiej strony pragnę mieć ciekawe, kolorowe życie, uwielbiam przygody i fajne zdjęcia z różnych miejsc. Jak to pogodzić?
To jeden z licznych paradoksów w naszym życiu. Chcemy aby nasz świat był fascynujący, zachwycamy się nieznanym, a jednocześnie uparcie dążymy do wygody. Ma być tak, jak lubię. Wszędzie. I jest w coraz większej ilości miejsc.
Aż zabawne było widzieć „czeskie miasteczka” w Bułgarii – było tam kilka hoteli, w których były wszędzie czeskie napisy, z głośników przy basenie leciała czeska muzyka a kuchnia podawała wyłącznie czeskie potrawy. Tylko nie możemy zrozumieć po co ci ludzie pokonywali kilkaset kilometrów pomiędzy domem a tymi hotelami. Na przykładzie innych ludzi z jakiegoś powodu wszystko widać wyraźniej.
Chcemy kupować w znanych sklepach – mamy wszędzie te same marki. Chcemy podróżować i jednocześnie spać w wygodnym łóżku, jeść znane potrawy w klimatyzowanej restauracji – hotele za odpowiednią opłata zapewniają nam to bardzo skrupulatnie. Coraz więcej świata wygląda jak własne podwórko. Coraz częściej, nawet wyjeżdżając na wakacje, wcale go nie opuszczamy. I potrzebujemy na to coraz więcej kasy. I jeszcze więcej. Jemy szarą papkę, którą łatwo się przełyka i dziwimy się, że życie traci smak. 
I jeszcze „kiedyś nam się chciało, ale teraz...?”,
Dobra, koniec rozmyślania. Kończymy pakowanie i wyjeżdżamy.


czwartek, 24 lipca 2014

Nieustraszeni

Cały ostatni tydzień spędzamy na obozie dla dzieci i młodzieży „Nieustraszeni”. Fajna nazwa dla obozu. Wczoraj wieczorem mieliśmy noc nieustraszonych. Dzieci biegały po obozie, po błocie, pokonywały tor przeszkód i własne słabości. Dzisiaj rano wszyscy wstali trochę później, dzieciaki są zadowolone, dumne z siebie najlepszym rodzajem dumy, opowiadają sobie co było najgorsze a czego wcale się nie bały. Niektóre były bardzo odważne jeszcze wieczorem, kiedy już orientowały się, że to zaraz. Inne bały się od dwóch dni. Co ciekawe w zasadzie w ogóle nie przekładało się to na ich reakcje podczas samej „nocki”. Wcale niekoniecznie te najodważniejsze w dzień, były też odważne w nocy, i odwrotnie, kilkoro najbardziej przestraszonych dzieci, które od rana opowiadały jak bardzo się boją, dały sobie radę i przeszły tor bardzo odważnie. Obserwując je myśleliśmy o naszych „nockach nieustraszonych” i innych rzeczach, sprawach i decyzjach, których się obawiamy. Jak często jest tak, że boimy się czegoś, myślimy o tym całymi dniami, nie daje nam to spokoju, a kiedy przychodzi okazuje się, że wcale nie jest tak źle. Kiedy indziej jesteśmy przekonani, że poradzimy sobie bez najmniejszego problemu, a kiedy dochodzi do wydarzenia, nie potrafimy go udźwignąć.
Co to znaczy być nieustraszonym? „Odważny jest nie ten, kto się nie boi, ale ten, kto potrafi pokonać swój strach” – wszyscy słyszeliśmy to już milion razy, ale czy rzeczywiście tak myślimy? Jak sama zachowuję się, kiedy po prostu się czegoś boję, czuję, że opanowuje mnie lęk? Jestem gotowa zrobić to, co do mnie należy czy raczej poddaję się postępującemu paraliżowi i staję w miejscu. Tego nie zrobię! Za nic w świecie!
Pamiętam jak kiedyś w górach spotkaliśmy grupę młodych ludzi, którzy byli w takim miejscu pierwszy raz w życiu. Łańcuch przytwierdzony do skały, który miał zapewnić bezpieczeństwo, dosłownie sparaliżował jedną z osób. Zrozumiała, że tu jest wysoko, niebezpiecznie dopiero wtedy, kiedy go zobaczyła. To już nie były żarty. Ktoś otoczył ją swoim ramieniem i pomógł przejść przez najtrudniejszy etap. Dalej poszło już łatwo. Dziewczyna zobaczyła, że potrafi i dalej szła już sama. Powiedziała, że na pewno wróci jeszcze w góry.
I to też jest sposób na trudne momenty, można zająć się pomocą komuś innemu. Wtedy twój własny strach przestaje być aż tak ważny. I dzieci z obozu też to potrafiły. Widzieliśmy jak radziły sobie nawzajem „zamknij oczy i jakoś przejdziesz, zobaczysz, dasz radę”!


czwartek, 17 lipca 2014

Wspomnienie z wakacji


Widok z Karaimskiego Skalnego Miasta
W całym domu panuje chaos – pakujemy się na wyjazd nad morze. Jedziemy na obóz „Nieustraszeni”. Pełni oczekiwań zastanawiamy się co wziąć, a co będzie niepotrzebne. Co jeszcze trzeba koniecznie załatwić przed wyjazdem i jak zabezpieczyć kwiatki, aby przetrwały nasza nieobecność. Pakowaliśmy się na wakacje już wiele razy, ale jeden wyjazd był szczególny. Jak bardzo okazało się tej wiosny. Pięć lat temu, w sierpniu, przeżyliśmy z całą rodziną i przyjacielem dwutygodniową wyprawę na Półwysep Krymski. Spakowaliśmy do naszego samochodu potrzebne rzeczy i ruszyliśmy w nieznane. Naszym doradcą był podręczny przewodnik, którego tytuł „Krym – półwysep rozmaitości” wiele obiecywał. Z perspektywy czasu i przeżytej przygody możemy śmiało powiedzieć - to prawda. Niewielki obszar na mapie świata, a jakże urozmaicony. Stepy, góry, morze, skaliste i piaszczyste plaże, zabytki różnych kultur, miasta i wsie. Niesamowite miejsce dla turysty spragnionego wrażeń. 
Podczas zwiedzania tych ciekawych miejsc, zauważyliśmy, że jest to miejsce zupełnie inne niż znana nam wcześniej zachodnia Ukraina. Wszechobecnym językiem był rosyjski a dumnie kroczący żołnierze rosyjskiej floty czarnomorskiej po ulicach Sewastopola budzili raczej podziw niż rozgoryczenie. Ogromne cerkwie fundowane i dumnie otwierane (widzieliśmy na zdjęciach) przez batiuszkę Putina. Rzucające się w oczy pomniki Lenina ozdabiały prawie każde miasto, a dobra pamięć o wielkim ZSSR była odczuwalna w wielu miejscach.
Krym odwiedziliśmy jako turyści i nie interesowała nas sytuacja polityczna. Jednak wszechobecna atmosfera, dała nam dużo do myślenia i wręcz zmusiła nas do szukania przyczyn tego stanu. Nieudolna polityka i niepopularne wśród miejscowej ludności decyzje parlamentu Ukrainy spowodowały po kilku latach tak łatwą aneksję półwyspu przez Rosję. Kiedy nikt się tego nie spodziewał i problemy Ukrainy były zupełnie gdzie indziej, nagle, lata zaniedbań, braku zainteresowania, złych postanowień, nie słuchania drugiej strony zostały wykorzystane. Skutki widzimy dziś. Na początku czerwca miałem okazję rozmawiać ze znajomym Ukraińcem. Na pytanie co dalej z Krymem odpowiedział – „straciliśmy go już na dobre”.
Nie lubię wielkiej polityki, i nie o nią tutaj chodzi, jednak nie łatwo jest przejść obok tak ważnych wydarzeń, które dzieję się w miejscu, które tak bardzo pokochałem. To ciekawe miejsce na wiele lat straci turystów z Zachodu. Teraz jest puste...
Cała ta sytuacja pokazała mi także, że zaniedbania, brak zainteresowania, zamiatanie spraw pod dywan w moich relacjach szczególnie tych najbliższych, może spowodować niespodziewane skutki. Mały konflikt, dotyczący zupełnie innych spraw, może na nowo otworzyć stare rany i przerodzić się w wojnę.
Muszę załatwiać sprawy w moich relacjach już teraz, w czasie pokoju, aby później żaden wróg nie wykorzystał nie załatwionej sprawy.

Marzę o tym, żeby jeszcze kiedyś odwiedzić Krym – Półwysep Rozmaitości.





Wjazd do Sewastopola


Wejście do karaimskiej kenesy w Eupatorii


Świątynia Ormiańska w Eupatorii
Bakczyseraj - Pałac Chanów Krymskich



Cmentarz w Bakczyseraju
Rosyjski czołg tuż za tylną bramą Pałacu Chanów Krymskich
Skalne Miasto

Widok z Demerdży na Czatyrdach
Nowy Świat
Piwnica na wino Lwa Golicyna. Nowy Świat
Twierdza Geueńska w Sudaku
















poniedziałek, 14 lipca 2014

Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy

Festiwal – Dzień V
Ciągle ciesząc się odzyskanym aparatem zabraliśmy się za przeżycie ostatniego dnia SAF. Ostatnie rozmowy, pakowanie, składanie namiotu, pożegnania. Wyjechało już kilka osób i odczuliśmy ich brak. Dziwne, bo przed Festiwalem nawet ich nie znaliśmy. Mamy nowych przyjaciół.
Pożegnaliśmy też ekipę, która chodziła na nasze wykłady. Dziękujemy – dzięki Wam ciągle się zastanawiamy jak lepiej być razem i jak o tym mówić.
Potem siedzieliśmy sobie w Namiocie Wschodnim i niczego się nie spodziewaliśmy. Zupełnie niczego. DJ Sowah puścił muzykę i kilka osób zaczęło podrygiwać. Zrobiliśmy kilka zdjęć. Staliśmy i przyglądaliśmy się coraz większej tańczącej ekipie. No i coś w nas wlazło. Prawdopodobnie Sowah nawet nie wiedział jaki sukces stał się jego udziałem! Zaczęliśmy skakać razem z coraz większym tłumem. Sami zrobiliśmy to, o czym mówiliśmy na naszym ostatnim wykładzie „baw się, zrób z bliską osobą coś, czego nie robisz zazwyczaj, czego może nie robiłeś do tej pory”. Ale była zabawa! Ostatecznie opuściliśmy teren Festiwalu jakieś cztery godziny później, niż zamierzaliśmy. Jako wisienka na slotowym torcie wystąpił zespół Fruhstuck. Chłopaki niezmiennie dają radę.


Podsumowanie z perspektywy domowego ciepełka
Podobno wszystko, co dobre, kiedyś się kończy.
Tym razem nie tak szybko. W niedzielę po południu mieliśmy SLOT AFTER PARTY.  Część klubu WAYOUT znalazła się u nas na noclegu. Mieliśmy okazję zobaczyć ekipę White Collar Slideshow bez masek. Spędziliśmy fajny wieczór, pogadaliśmy i poszliśmy SPAĆ. A jak wiadomo, jeśli czegoś brakuje przez kilka dni, to potem to coś smakuje wyjątkowo. I tak jest ze spaniem i Slotem.
Dzisiaj mamy rocznicę ślubu. Zaczęliśmy świętowanie od wyprawy po pachnący, świeży chleb i wspólnego śniadania. Cudnie. Jest coś na rzeczy, że tylu nowych ludzi jest dzisiaj razem z nami. Dobrze jest być razem i dobrze być razem z Nimi.





sobota, 12 lipca 2014

Festiwal - dzień III i IV

Festiwal – dzień III - Najdroższy deser świata
Z powodu braku prądu na terenie całego Festiwalu i okolic nie udało się nam wczoraj niczego umieścić na blogu. Zdążyliśmy opisać tyle:
Wczoraj po południu, po wykładach i obiedzie poszliśmy na deser. Zabraliśmy z sobą aparat fotograficzny. Usiedliśmy przy fontannie, tuż przy głównym slotowym placu i jedliśmy fantastyczny jogurtowy deser. Rozmawialiśmy ze znajomymi o bardzo ważnych sprawach i po chwili poszliśmy dalej. Bez aparatu.
W życiu nie wszystko wychodzi tak, jak byśmy chcieli. Zgubiliśmy aparat i niestety, jak na razie nikt go nie oddał. Jeśli ktoś zastanawiał się widząc kolejny wpis dlaczego nie ma na nim zdjęć, to właśnie dlatego.
Kiedy zorientowaliśmy się co się stało nie było łatwo. Ale rozmawialiśmy. To jednak mimo wszystko jednak tylko rzecz. No tak, ale naprawdę jedna z najcenniejszych, jakie mamy.
No właśnie… Co jest w naszym życiu naprawdę cenne? Czy na pewno są to rzeczy?

Festiwal – Dzień IV
Aparat się znalazł. Sam. Ktoś przyniósł go prosto do naszego namiotu. Taki jest Slot. Wszystkie festiwalowe atrakcje są bardzo fajne, koncerty, warsztaty, panele dyskusyjne, zabawy, kafejki i mnóstwo rzeczy, które dzieją się zupełnie spontanicznie. Całość odbywa się w fantastycznym pocysterskim klasztorze, a jednak nie to stanowi o jego wyjątkowości. Dziś „dorwało mnie” SlotTV i dziewczyna zapytała co jest najważniejsze na Festiwalu. LUDZIE.

To niesamowite miejsce, w którym ludzie oddają zgubione aparaty fotograficzne, wypasione komórki i pełne portfele. To czas, który upływa na rozmowach, dyskusjach i spotkaniach z drugim człowiekiem. Z jakiegoś powodu, ludziom tutaj naprawdę się chce. I robią to, co chcą robić. Dla innych. Każdy coś wnosi, i każdy coś dostaje.

czwartek, 10 lipca 2014

Festiwal - Dzień Drugi


Taniec w deszczu pod sceną folkową

Kolejny dzień festiwalu upłynął nam (dosłownie upłynął) pod znakiem deszczu, i niestety nie był to jedynie znak, a prawdziwy, rzęsisty deszcz padający całą dobę. Okazuje się jednak, że deszcz nie był taki zły, bo cały niemal dzień spędziliśmy w Namiocie Wschodnim na rozmowach, pogaduchach i dyskusjach. Obok pełną parą „pracowała” scena folkowa i trwał spontaniczny, szalony taniec w deszczu. Byli Starzy Znajomi i było o wszystkim – co się wydarzyło od ostatniego roku, jak jedna z nas powinna dać na imię swojej córeczce, komu urodziły się dzieci, kto przeżywa trudności, jak Nowa Znajoma poukładała swoje życie po wielu     latach. Jesteśmy dla siebie ważni, znów jesteśmy bliżej siebie nawzajem.
Takie pyszności jedliśmy
Dzisiaj świeci słońce

środa, 9 lipca 2014

Pierwszy dzień festiwalu



Siedzę sobie w Zaprzyjaźnionym Namiocie Wschodnim i próbuję poukładać ostatnie godziny. To był dobry dzień. Naprawdę dobry. Pełen spotkań z dawno niewidzianymi, a jednak niezwykle bliskimi ludźmi. Z niektórymi widujemy się w zasadzie tylko tutaj, a bez zawahania nazywamy Ich Przyjaciółmi.
Z wydarzeń pozostanie w naszej pamięci wieczorny, rewelacyjny koncert Luxtorpedy. Kawał dobrej muzyki. Litza, jak zwykle, ale tutaj trochę bardziej osobiście (sam powiedział, że jest wśród przyjaciół) poruszał ważne życiowe sprawy. Przebaczenie, wiara na co dzień, czystość w związku, wewnętrznej walce. W inny sposób, ale prawie dokładnie to samo, o czym mówimy na naszych wykładach.
Podczas koncertu zakończył się mecz Niemcy – Brazylia. 7:0. I piosenka – „ siedem razy upadam, siedem razy wstaję, przegrywam wtedy, kiedy się poddaję! Trzymajcie się Brazylijczycy!”
I wbili honorowego! 

Cudownie, że jest muzyka, i wspaniale, że jest nie tylko muzyka. 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Dobrze nam razem na Slocie

Jutro rano wyjeżdżamy na SLOT ART FESTIVAL.
Ostatnie przygotowania, pakowanie. Jest namiot, śpiwory, kubeczki, jakieś drobne jedzenie (na Festiwalu zawsze można coś dokupić), trochę ciuchów, notatki, aparat... Jedziemy. Trochę jubileuszowo wyjdzie, bo to nasz 10 Festiwal "pod rząd". Wcześniej bywaliśmy w tak zwaną kratkę. Mieliśmy dzieci. W sumie dalej je mamy, ale oboje już dużo bardziej po prostu są, niż to akurat my je mamy :)
Bardzo jesteśmy ciekawi co przyniesie nam tegoroczna edycja Festiwalu. Wczoraj wieczorem rozmawialiśmy sobie o tym, że wszystkie kolejne upływały nam pod znakiem jakiejś konkretnej relacji. Jest jakoś tak, że zawsze z kilkoma osobami spędzamy więcej czasu niż z innymi. Kilka lat temu na przykład SLOTem zawładnęła pewna Mała Dziewczynka, która akurat tam i wtedy uczyła się chodzić. Kiedy indziej byli to Starzy Dobrzy Znajomi, czy spokojne pogawędki przy herbacie w Zaprzyjaźnionym Namiocie. Był też taki SLOT, na którym poznaliśmy ogromne mnóstwo Nowych Osób.
Co będzie tym razem? Czas przed jakimś wydarzeniem, oczekiwanie, ma w sobie coś magicznego. Jesteśmy trochę jak Kubuś Puchatek, który zastanawia się czy najlepszy jest moment jedzenia miodku czy ta chwila tuż przed. To chyba dylemat niemożliwy do rozstrzygnięcia. Ale na pewno warto zatrzymać się tuż przed, aby tej chwili doświadczyć.
Już jutro staniemy w arcydługiej kolejce do rejestracji, znajdziemy miejsce na namiot i staniemy się częścią Festiwalu, porwie nas i przez kilka dni będzie wyznaczał rytm. Co przyniesie?


czwartek, 3 lipca 2014

Przyjaciele


Niedawno przeżyliśmy dwukrotnie odwiedziny starych przyjaciół, niedługo czekają nas trzecie. Chociaż nie widujemy się często i mieszkamy w bardzo dużej odległości od siebie, nasze relacje ciągle trwają i są dla nas ważne. Inni ludzie, nowe znajomości, odległość, codzienne zajęcia,  nie przeszkodziły temu, co powstało kilka lub kilkanaście lat temu. 

Niesamowite, jak często podczas wolnego czasu myślę o co u nich, jak rosną dzieci, jak zdrowie, praca.... Wiem także, że Oni często myślą o nas, a co jakiś czas udaje się nam  pogadać przez skypa, telefon. Nie często, ale tak jak kilka dni temu, mamy okazję spotkać się twarzą w twarz. Zazwyczaj scenariusz wygląda podobnie. Dzwoni telefon i w słuchawce słyszę "wiesz będziemy w Polsce", albo "będę przejeżdżał przez Śląsk, więc może wpadnę". Odpowiedź z mojej strony brzmi - "ależ oczywiście wpadaj, przecież dla Was zawsze moje drzwi są otwarte". 
Przyjeżdżają, wpadają w czas codziennego życia i przez to czynią wyjątkowym dzień, kilka dni. Na stole pojawia się jedzenie, kawa, inne napoje i zaczynają się długie, ważne rozmowy. Wspominamy, rozmawiamy co i jak u kogo z naszych innych znajomych. Dzielimy się naszymi radościami sukcesami, ale także smutkami i porażkami, wątpliwościami, których jest tak wiele. Padają delikatne pytania, o to czy zostały zrealizowane rzeczy, cele o których mówiliśmy ostatnio, może rok temu. Pamiętają!!! Tak zwyczajnie, w toku rozmowy słyszymy słowa zachęty, ale też twórczej krytyki. 
Wspaniały czas jednak kiedyś się kończy. Drzwi zamykają się i zostajemy sami. A jednak z poczuciem, że był to czas szczególny. Zachęceni zabieramy się za stare rzeczy z nowymi siłami. 
Dziękuję Ci, Boże za przyjaciół.