czwartek, 29 marca 2018

A myśmy się spodziewali...

Za oknem leje jak z cebra i pogoda bynajmniej nie jest wiosenno-świąteczna. Ale to nie zmienia faktu, że Święta tuż tuż. Zostało jeszcze tylko kilka rzeczy do ogarnięcia. Nie żebym wszystko miała perfekcyjnie gotowe. W tym roku, głównie z powodu przeziębienia, które jeszcze ciągle mnie trzyma i pewnych zawirowań jeśli chodzi o moje ogarnianie rzeczywistości, jest z tymi przygotowaniami raczej tak sobie. Raczej bardzo tak sobie... Nie zdążyłam zrobić wielu rzeczy, o których myślałam, że jednak zdążę. I nawet miałam zamiar je zrobić. Teraz pozostał mi wybór - uprzeć się i jednak ogarnąć wszystko i w Święta paść jak nieżywa z myślą głośniej lub ciszej wyrażaną - jak ja nie cierpię Świąt!, lub wyluzować nieco, zrobić kilka niezbędnych rzeczy, które zrobione być muszą, te mniej istotne pozostawiając na po-świętach, wziąć głęboki oddech i zadbać o rodzinną, świąteczną i wspaniałą atmosferę. Święta!

Niekoniecznie jest to całkiem łatwe, ale warto wybrać tę drugą opcję :)
Chociażby po to, by samemu móc też cieszyć się Świętami. Tuż za rogiem niestety czyha na zwolenników tego rodzaju wyboru mała wredota: Ale-przecież-nie-da-się-świętować-przy-brudnych-oknach.
Wspomniana wredota ma rodzeństwo, które uprzykrza nam życie i wypomina, i punktuje każde, nawet najdrobniejsze uchybienie. Tego stwora należy czym prędzej przepędzić. Okna naprawdę można umyć kiedy zrobi się cieplej. Podobnie jak jeszcze kilka innych rzeczy. Święta i tak się odbędą. Wcale też nie jest konieczne do świętowania posiadanie własnoręcznie upieczonych sześciu pasztetów, czternastu mazurków, pięciu serników i ciasteczek przekształconych za pomocą lukru w absolutne dzieła sztuki. Fajnie wygląda to na Instagramie, ale naprawdę nie te rzeczy czynią nasze święta udanymi.
Kiedy skupiamy się na tym ogromie pilnych rzeczy do zrobienia przed Świętami, umykają nam rzeczy ważne, choć może nie tak pilne. W biegu dostajemy zadyszki i kiedy przychodzi czas Świąt padamy na pysk i niech no tylko ktoś spróbuje nam przeszkodzić! Albo przygotowujemy Święta na błysk dla całej rodziny i kiedy tylko się skończą... odpoczywamy w pracy. W efekcie jesteśmy zabiegani, źli, sfrustrowani i zmęczeni. I rozczarowani tym, ze nikt nas nie docenia. 
A w Świętach chodzi przecież o coś zupełnie innego.
Rodzina, wszyscy razem, patrzymy sobie w oczy, rozmawiamy, wymieniamy się prezentami "od zajączka". Jest dobrze. Jesteśmy razem. Kochamy się. 
Cieplej, cieplej...
Ale życie niestety nie zawsze tak wygląda. Nie każdy i nie zawsze może się cieszyć prawdziwą bliskością ... bliskich. I nawet jeśli w moim życiu by tak nie było, to znów mam wybór - mogę się skupić na braku, na samotności, ale mogę też świętować mimo wszystko. Bo przecież trudno o bardziej spektakularne zwycięstwo dobra nad złem niż Wielkanoc właśnie. Trudno o coś więcej niż dowód na to, że to, co umarło, może nadal żyć, trudno o większą nadzieję niż Zmartwychwstanie! 

...Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie ze sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela...

Łatwo jest poddać się codzienności. Łatwo jest w tej codzienności się zatracić i spodziewając się małego, przeoczyć Wielkie. 
Oby nam się to nie przydarzyło. A jeśli się nam przydarzy, obyśmy nie trwali w uporze.
I to są nasze świąteczne życzenia


piątek, 16 marca 2018

Głębsze spojrzenie

Kiedyś, kilka długich lat i chyba epok temu, byłam w Gruyure Castel. Tym, którym nazwa Gruyure kojarzy się wyłącznie z serem spieszę donieść, że to dobre skojarzenie; ser pochodzi właśnie z Gruyure :). Z samego miasteczka niewiele widziałam, bo mgła była wyjątkowo gęsta, ale w środku, między innymi atrakcjami jak na przykład historia polskiej księżniczki, która tam właśnie mieszkała (nie pamiętam jaka to była księżniczka, ale była), sam zamek oraz wystawa H. R. Gigera (twórcy postaci Obcego) była też wystawa Patricka Woodroffe'a. Jedna z grafik utkwiła mi w pamięci. I tkwi do dziś. To widoczek, który przedstawia zamek. Nawet podobny do tego w Gruyure. Tylko, że na obrazku znajduje się nie tylko on. Są tam co najmniej dwa światy. A chyba więcej.
Patrick Woodroffe http://www.pbase.com
Zawsze kiedy patrzę na pocztówkę, którą tam kupiłam myślę sobie jak bardzo prawdziwy to obraz. 
Ileż to już razy patrząc, czy słuchając, byłam pewna tego jak sprawy się mają. Dopiero kiedy decyduję się na coś więcej niż omiatanie wzrokiem, dostrzegam, że coś chyba przeoczyłam. Kolejne spojrzenie potwierdza moje nowe przypuszczenia. Następne pozwala zadziwić się kolejnymi szczegółami. Ale dopiero wówczas, gdy zatrzymam się na moment i spojrzę nieco dłużej na być może trochę kiczowaty obrazek z zamkiem.
Góra to jest dół. No tak! Ale chwila - nie, jednak nie. 
Kiedy spotykam drugiego człowieka, tak bardzo łatwo jest go zaklasyfikować. Jest taki i taki, a taki nie jest. Kropka. Szufladka. 
Warto przyjrzeć się bliżej. Można zobaczyć naprawdę zdumiewające i nieoczywiste rzeczy. 


czwartek, 8 marca 2018

Dzień (perfekcyjnych) Kobiet

 
Dzisiaj, z okazji Dnia Kobiet, post okolicznościowy. Chłopaki składają najlepsze życzenia a ja piszę o... No właśnie. Chyba o tym jak pokręcone jest bycie kobietą we współczesnych czasach. Tak naprawdę napisałam już dwa posty, ale były bez sensu, więc z nich zrezygnowałam bez szkody dla czytających. Co ciekawe chcę pisać właśnie o tym jak bardzo niemądre jest szukanie stuprocentowej doskonałości. żeby nie było, że szewc bez butów chodzi - ten post dokończę i wyślę taki, jak jest. Nawet jeśli nie będzie doskonały (a nie będzie :P)
Wracając do kwestii kobiet.
Bycie jedną z nich jest, jak już napisałam mocno pokręcone. Kuszone perspektywą siły i niezależności, sukcesu, niegasnącego piękna i fit sylwetki z jednej strony, a byciem doskonałą matką, żoną i przyjaciółką z drugiej, szamocemy się bez przytomności. Jak ćmy. 
Jest oczywiście wiele kobiet, którym udaje się godzić różnego rodzaju karierę z satysfakcjonującym życiem osobistym, ale nie da się ukryć, że jest to trudne. Niemożliwe do osiągnięcia bez poświęcenia a i to nie w każdej dziedzinie życia. Pamiętam, dawno temu, kiedy na jakimś luźnym spotkaniu dyskutowano o wspaniałości zaangażowania, produktywności i całokształcie życia pewnego człowieka (akurat mężczyzny, szczerze mówiąc), moja dwunastoletnia wtedy córka mruknęła do siebie: "ciekawe co ten facet zaniedbuje". Eureka! Zawsze coś musimy odpuścić. Czymś zawsze płacimy. Można być nawet najlepszym żonglerem świata, ale... nieskończoną ilością piłeczek żonglować się nie da. 
Kiedy tylko o tym zapominam, szarpię się między jednym a drugim, czytam i chcę czytać kilkanaście książek jednocześnie, napisać artykuł, przygotować dwa wykłady na ten sam temat ale dla różnych odbiorców, zrobić porządek wszędzie, zacząć siedem sweterków na drutach, czapkę i komin na szydełku, uszyć bluzkę i ugotować kilka(naście) pysznych obiadów. Oczywiście przy tym świetnie wyglądać, mieć perfekcyjny makijaż. Należy jeszcze błyszczeć inteligencją, elokwencją i erudycją oraz przynajmniej pobieżnie orientować się we wszystkim. Całkiem wszystkim. Poza tym być ciepłą, kochającą, poświęcającą się dla rodziny i przyjaciół osobą, i mieć idealny porządek w domu. A! Jeszcze angażować się społecznie i mieć wpływ. To chyba z grubsza wszystko, jeśli tylko pamiętam, aby zawsze, ale to naprawdę zawsze być najlepszą wersją siebie.
Jak żyć?!!!
Myślę, że warto, może na przykład z okazji Dnia Kobiet wziąć głęboki oddech i pomyśleć o tym jaką kobietą chciałabym być. Czy rzeczywiście zależy mi na tym wszystkim powyżej, czy może mogę czasem z czegoś zrezygnować. Może warto czasem odpuścić porządek czy posągową doskonałość dla zabawy, relacji z bliskimi?
Byłam dzisiaj na basenie. Widziałam panią, której udało się na tymże samym basenie zachować absolutnie perfekcyjny makijaż i fryzurę. Młoda mama trzymała w raczej sztywnych ramionach małą córeczkę i naprawdę wkładała mnóstwo wysiłku w to, by nie zanurzyć się w wodzie bardziej niż do ramion...
Może nie wyglądałam tak doskonale jak ona. Nawet na pewno nie. Ale zdecydowanie lepiej się bawiłam.
Obyśmy umiały dobrze wybierać.
I to są moje życzenia z okazji kończącego się w już w sumie Dnia Kobiet :)


czwartek, 1 marca 2018

Wiosna, olimpijskie złoto i stara piosenka

Dzisiaj 1 marca. Za trzy tygodnie podobno rozpoczyna się wiosna. Jakoś jej nie widać póki co. Byliśmy dzisiaj na spacerze i był to spacer zdecydowanie zimowy. Mróz ściął wszystko wokół i wcale nie zamierza puścić. 
Jakoś dwa czy trzy tygodnie temu cieszyłam się z nadchodzącej wiosny. Naprawdę było ją już czuć dokoła. Leszczyna brała się za kwitnięcie, gałęzie krzaków w parku powoli zaczynały nabierać kolorów i ... klapa. Delikatne próby wiosny zostały brutalnie stłumione przez pierwszy poważny atak zimy w tym roku. 
W minioną sobotę mieliśmy pojechać w góry, "bo będzie słońce i w ogóle zapowiadają piękną pogodę". Pojechaliśmy. Kiedy startowaliśmy pod domem mieliśmy jeszcze pewne złudzenia. Niebo nie było ołowianoszare, ale raczej jasne. Zachmurzone, fakt, ale może koło Bielska się przejaśni. Hmm. Nie przejaśniło się. Z każdym kilometrem pokonanej drogi okazywało się, że prognoza tym razem się nie udała a niebo ciemnieje z minuty na minutę. Niemal widać było w chmurach ciężar śniegu, który niosą. Ostatecznie mróz aż trzaskał, sypał śnieg, a słońce świeciło przez sześć setnych sekundy.  
Co roku mam z tym problem. Kończy się zima, której naprawdę nie lubię i ostatkiem sił czekam na wiosnę - jej ciepło, promienie słońca, zieleń, kwiaty i zapach mokrej ziemi. I niemal co roku nie nadchodzi ona tak szybko, jak bym chciała. Zimne, ponure miesiące przeciągają się w nieskończoność. 
Z innej bajki - w tym roku odbyły się Igrzyska Olimpijskie, o których o dwóch dni od ich rozpoczęcia myślałam, że są w Chinach... W każdym razie widziałam z nich, a i to zupełnym przypadkiem, tylko jedne zawody, jednej zawodniczki w jednej konkurencji. Była to Czeszka, która wygrała zawody narciarskie (nie pytajcie jakie dokładnie). Komentator gorączkował się opowiadając na bieżąco jej trasę i... wygrała. Do końca trochę nie wierząc, że jest to możliwe. Słuchałam potem kilku wywiadów z nią, w których mówiła między innymi" "W sumie zawsze staję na starcie po to, żeby wygrać, ale kiedy to się rzeczywiście stało - bardzo mocno mnie zaskoczyło". Kiedy ogłoszono wynik, najpierw myślała, że to pomyłka i za chwilę zostanie nadane sprostowanie. A jednak wygrała. Myślałam o tym ile ćwiczyła i jak często musiała nie wygrywać, że tak zareagowała. Na konferencję prasową nie chciała ściągnąć gogli...
I tak sobie myślę, jaki trzeba mieć charakter, jaką siłę, żeby walczyć, działać czy pracować jak tylko najlepiej się umie, kiedy nie ma gwarancji zwycięstwa. Kiedy sami nie bardzo w nie wierzymy. 
Wojciech Młynarski kiedyś śpiewał "Róbmy swoje"... śmieszna, fajna piosenka. A gdyby ją tak wziąć na serio i zamiast skupiać się na nienadchodzącej wiośnie, na tym, że kolejny raz miało być tak pięknie a jest ... jak zawsze, na tym, że "przecież na pewno mi się nie uda", można zapiąć czyjeś używane narty i zdobyć złoto na olimpiadzie? 
Róbmy swoje! 
Może to coś da!

PS. A wiosna i tak przyjdzie. 
Zawsze przychodzi. :)