czwartek, 31 stycznia 2019

Kochać zupełnie obcego człowieka - żyli długo i szczęśliwie


- Tatusiu, Ty to masz dobrze! Ożeniłeś się z mamusią a ja... Ja będę musiał ożenić się z jakąś zupełnie obcą kobietą. To jest niesprawiedliwe!
Tak, albo bardzo podobnie, dawno, dawno temu synek naszych znajomych zaskoczył swoją przenikliwością i ubawił serdecznie rodziców i całkiem spore grono wujków i cioć.
Ale... jest coś na rzeczy. Zwykle nie myślimy o tym decydując się na małżeństwo, ani później, kiedy już oficjalnie mówimy sobie "tak", ale przecież właśnie tak z pewnego punktu widzenia to wygląda. Dwoje zupełnie sobie obcych ludzi, z różną historią, różnymi oczekiwaniami, różnymi wzorcami, różnymi... - właśnie! Tych "różnych" jest zwykle zasadniczo więcej niż podobnych - podejmuje decyzję i zaczyna budować swoje małżeństwo. W sumie niezależnie od tego jak długo młodzi znają się przed ślubem, czeka ich wszystkich kilka niespodzianek. I nie wszystkie są miłe.
Oj, no, przesada. Przecież się kochamy!
No i tutaj często jest właśnie część problemu. Kochamy się, zakochaliśmy się i świata nie widzimy poza ukochaną osobą. To ona jest najlepszym kimś, kogo w ogóle mogliśmy spotkać, jest najwspanialszym człowiekiem i niemal (to "niemal" dodajemy, żeby ktoś nie pomyślał, że całkiem rozum nam odebrało) doskonałością, chodzącym ideałem.
I dobrze. Bardzo dobrze!
To wspaniałe uczucie, takie bycie zakochanym. Człowiek nie tyle chodzi, co z lekkością unosi się nad przeszkodami. Jest jakiś lepszy, szlachetniejszy, piękniejszy...
Ktoś mnie pokochał!

Pytanie jak sprawić, żeby nasze "chcę być z Tobą zawsze", "zawsze będę Cię kochać" i podobne deklaracje naprawdę miały znaczenie a nie były jedynie bardziej lub mniej pobożnym życzeniem; marzeniem, o którym tak naprawdę trochę wątpimy, bo przecież wszyscy widzimy jakie jest życie.
Wydaje nam się, że choć wskazówek może być wiele, dwie są szczególnie istotne.
Pierwsza z nich to wziąć głęboki oddech i uświadomić sobie, że ukochana osoba jest człowiekiem. Aż, ale i tylko. Czy Cię zawiedzie? Na pewno. Czy rozczaruje? Wiele razy. Czy będzie przykra? Bez wątpienia. Czy będziesz ją kochać również wtedy?
Na dodatek jest naprawdę człowiekiem zupełnie obcym. A to oznacza, że czasem zupełnie niezrozumiałym. Będzie kierować się absurdalnymi dla Ciebie przekonaniami, zdradzi całkiem inne, obce oblicze w jakiejś sytuacji. "Nie poznaję Ciebie"! jest często okrzykiem takiego właśnie niemiłego zaskoczenia. Niekoniecznie oznacza, że Ukochany czy Ukochana jakoś bardzo się zmienił/a. Być może to kim jest było do tej pory niedostrzegane. Trzeba więc być przygotowanym na niekoniecznie miłe niespodzianki.
Teraz druga. Jeśli chodzi o naszą karierą zawodową, zdrowie czy rozwój osobisty - jakoś nie mamy wątpliwości, że sprawa jest w naszych własnych rękach. Pokonujemy przeciwności, pniemy się z mozołem oddając czas, energię i pieniądze aby zdobyć kolejny szczebel, wspiąć się wyżej, osiągnąć kolejny etap. To oczywiste.
Co byłoby gdybyśmy z równym samozaparciem oddali się budowaniu naszego małżeństwa?
No właśnie. Kiedyś każdy z nas pewnie usłyszał, że prawdziwa miłość przychodzi właśnie bez wysiłku, jeśli zaczyna kosztować, zaczyna być trudna to znaczy, że nie była prawdziwa.
Chciałabym znaleźć w życiu chociaż jedną wartościową rzecz, która przychodzi bez wysiłku. Wtedy może przestałabym się śmiać z powyższej "mądrości". U mnie jedyne, co nie kosztuje żadnej pracy, to bałagan w kuchni i kurz w całym mieszkaniu. Chociaż nawet ten bałagan muszę chyba skreślić z listy, bo nawet on zwykle jest skutkiem jakichś działań. Zostaje kurz.
Tym się różni zakochanie od prawdziwej miłości. Zakochać się można właśnie bez trudu. To się samo dzieje. Spotykamy się, jedno spojrzenie i... BUM!!!
Druga wersja jest taka, że znamy się wiele lat, panuje spokój, rozmawiamy albo nie, spotykamy się przy różnych okazjach, albo nie i...BUM!!!
Co z tym zrobimy to już nasza sprawa. Ktoś kiedyś zauważył, że jeśli tak się sprawy mają to nie warto się żenić (lub wychodzić za mąż).
Otóż warto. Jeszcze jak warto!
Naprawdę nie ma chyba na świecie większej satysfakcji niż życie wewnątrz spełnionego i wcąż spełniającego się marzenia - "zawsze będę Cię kochać".

Przypominamy o walentynkowej promocji książki
 "Istota małżeństwa" Timothy i Kathy Keller tutaj 

A na koniec stara, ale nadal niesamowicie sympatyczna piosenka :)

czwartek, 17 stycznia 2019

Istota małżeństwa - walentynkowa promocja



Jakiś czas temu natknęliśmy się na książkę Timothy i Kathy Keller'ów. Spodziewaliśmy się po prostu kolejnej, pewnie dobrej, książki na temat małżeństwa (a trochę ich przeczytaliśmy), a trafiliśmy na coś co zdecydowanie przerosło nasze oczekiwania. Państwo Keller piszą o małżeństwie z perspektywy własnego, blisko czterdziestoletniego doświadczenia i nie są jedynymi, którzy o małżeństwie piszą. Co zatem wyróżnia tę pozycję na tyle, że z zapałem polecamy ją ostatnio wszystkim znajomym?
Współczesna kultura ma do małżeństwa stosunek ambiwalentny, który wyraża się z jednej strony licznymi romantycznym filmami i obchodzonymi hucznie, i publicznie, ślubami wszelkiej maści celebrytów a z drugiej, równie licznymi zarzutami wobec tejże instytucji, która niszczy tożsamość jednostki, jest narzędziem ucisku kobiet i generalnie zabija prawdziwą miłość. Autorzy mierzą się z tematem bardzo rzetelnie i czasem bez litości przyznają, że takie małżeństwa o jakich często myślimy i w jakich czasem żyjemy, rzeczywiście niczym specjalnie zachęcającym nie są. A jednak nadal wszyscy, choć czasem po cichu, marzymy o porywającej, dozgonnej miłości...
Czy przysłowiowy "tylko papier", słowa tak, chcę i obrączka coś zmieniają? Jeśli tak, to co?
Istota małżeństwa to nie tylko tytuł książki, ona rzeczywiście bardzo uczciwie ukazuje, że nie ma prostej recepty na udany związek dwojga skądinąd różnych ludzi, jednak jest czymś o wiele lepszym od przepisu w stylu "101 kroków do...". Zabiera się właśnie za Istotę małżeństwa, a zrozumienie tej istoty - celu i przyczyny niezwykłej, małżeńskiej relacji może pociągnąć za sobą głębię o jakiej do tej pory nawet nie myśleliśmy.

Dzięki Wydawnictw Szaron, które jest polskim wydawcą książek Timothy Keller'a, mamy dla czytelników naszego bloga 30% zniżki.
Za niecały miesiąc Walentynki i z tej okazji mamy dla Was pomysł na walentynkowy, wieloetapowy prezent. Jaki?
1. Kupujesz ze zniżką książkę. Wstawiasz komentarz, że chcesz tutaj, albo na naszym facebookowym fanpage'u i wysyłamy Ci kod rabatowy. Używasz go przy zakupie na stronie Księgarnia Szaron,
2. Czytasz razem ze swoim współmałżonkiem, przyszłym współmałżonkiem albo sam/sama,
3. Cieszysz / cieszycie się świetnymi rozmowami i wnioskami z  lektury.





piątek, 11 stycznia 2019

U Przyjaciół


Z powodu kilku dni wolnego udało się nam odwiedzić przyjaciół. Przyjaźń - wiadomo, ważna sprawa i dobrze jest mieć kogoś, z kim po prostu jest dobrze. Nawet jeśli jest daleko i paskudna pogoda, warto się zebrać i pobyć razem. Przegadać kilka wieczorów, pójść na spacer, pośmiać się razem, poopowadac stare i nowe historie. Może nawet połączyć się z tymi co za morzem i pogadać i z nimi. 
Kiedyś słyszałam, może czytałam gdzieś, że przyjaźń się buduje a nie dostaje. Trochę się jednak dostaje moim zdaniem; przynajmniej na początku znajomości. To, że jest fajnie, że się rozumiemy, jest na początku jednak gratis. 
Mija czas, wydarzają się kolejne historie i zaczynamy myśleć o przyjaźni, zaczynamy być dla siebie ważni. Budujemy dalej to, co dostaliśmy. 
Inaczej się nie da, chociaż znamy się dobrze i miewamy odczucie "jakbyśmy się ostatni raz widzieli wczoraj". Tylko dzieci pojawiają się, rosną, uczą, żenią i wyprowadzają z domu:). 

Jedziemy autem z powrotem a ja sobie myślę jakim szczęściem jest mieć Przyjaciół. 


czwartek, 3 stycznia 2019

Trzeci dzień Nowego Roku

No i mamy 3 stycznia a zarazem trzeci dzień wciąż jeszcze Nowego Roku. Przeminęło Świąteczno-Sylwestrowe szaleństwo (które osobiście bardzo ostatnimi laty polubiłam) i życie powoli wraca w tory codzienności. Wielokrotnie przypominał mi się w ostatnich dniach, lub był mi przypominany, Sylwester 2000. Naprawdę całkiem niedawno spędzałam go z Przyjaciółmi i wszyscy się zastanawialiśmy jak to będzie z tymi komputerami. Hmmm... 
Dzieci, które się wtedy urodziły,  osiągnęły właśnie pełnoletność. Taka historia. Jak dla mnie to nie tyle toczy się kołem, co raczej pędzi coraz szybciej i momentami czuję, że gubię nogi usiłując za nią nadążyć. Mowa oczywiście o mojej własnej małej historii, ale szczerze mówiąc to ona właśnie obchodzi mnie najbardziej i na nią też mam największy wpływ. Co oczywiście nie oznacza, że ta duża Historia nie ma znaczenia. Ma, ogromne, ale nie o niej tu i teraz.
Wracając do przywołanego Nowego Roku 2000, to był on dla mnie dość przełomowym rokiem. Zanim nastał, w dzieciństwie i wczesnej młodości, moja wyobraźnia cierpiała na pewną przypadłość. Otóż nie była w stanie wybiec poza tę właśnie datę. I nie tyle chodzi o 1 stycznia, czy jakąś konkretną kartkę z kalendarza, co o pewne nagromadzenie dat szczególnych. Koniec stulecia, tysiąclecia i w ogóle a do tego ja miałam w tym właśnie roku skończyć 30 lat. Nawet po ślubie, czyli takim aż znowu dzieckiem już nie będąc, nie umiałam sobie wyobrazić co będzie dalej. W tym magicznym roku przypadała oczywiście również okrągła - nasza 10 rocznica. A dalej? Czarna dziura, koniec młodości, życia w ogóle? No nie chodzi o jakieś ponure wizje, nic z tych rzeczy. Nawet myślałam, że coś tam pewnie będzie, ale o ile potrafiłam wyobrazić sobie co będzie za rok, dwa czy pięć, o tyle "po trzydziestce" moja wyobraźnia nie dawała rady. No i wtedy właśnie rok ten nastąpił.
Pamiętam samotny spacer w nocy, rozmowę z Bogiem, z samą sobą, z otaczającym mnie śniegiem, wiatrem. Nie potrafię przywołać konkretnych myśli, raczej jedynie uczucia, które mi w tamtym spacerze towarzyszyły. Spokój, radość, znowu spokój, ciekawość, poczucie, że jestem w dobrym miejscu. Miałam wtedy nie takie już całkiem małe dzieci, męża, przyjaciół, jakieś plany. Pamiętam, napisałam potem jeden z pierwszych w życiu artykulików o tym, że dobrze jest mieć 30 lat. Człowiek nie jest już nastolatkiem, nie szarpie się, nie szuka w panice, zaczyna być dorosły, lepiej rozumie siebie, innych, może z większą lub mniejszą pasją iść w nieznane. Niestety tekst ten zaginął w trakcie licznych przeprowadzek, które nastąpiły potem, a o których przedtem nie miałam jeszcze zielonego pojęcia :)
Minęło 18 lat. Mogłabym się wtedy urodzić i właśnie świętować pełnoletniość.
Coś w tym jest.
Z perspektywy czasu, to, że nie umiałam sobie wyobrazić tego, co będzie się w moim życiu działo, było chyba znakiem jakiejś niezwykłej zdolności przewidywania. Bo dziś moje życie wygląda zupełnie inaczej niż wtedy i rzeczywiście nie można sobie tego było wyobrazić. Ani o tym zamarzyć.
W tym roku będę ostatni raz świętowała "4" z przodu. I chyba mniej to przeżywam niż tę "trzydziestkę" wówczas. Co ciekawe, pewnie, że jestem spokojniejsza, mądrzejsza, dojrzalsza niż byłam wtedy, ale różnica nie jest aż taka znowu wielka. Mam wrażenie że raczej weszłam wtedy na pewną konkretną drogę i po prostu nią idę. Jestem dalej, to oczywiste, ale na tej samej drodze.
Dzisiaj zapytano mnie o marzenia i plany na kolejny rok.
Okazuje się, że mam ich o wiele więcej niż miałam wtedy. Czuję się jakoś bogatsza w środku., pełniejsza.

Kiedy siedzimy latem na plaży i jest bardzo gorąco jest taki moment, w którym decydujemy się wejść do wody. I ta woda jest zimna. Ta chwila wchodzenia powoduje we mnie zawsze opór, wzdrygam się i mam gęsią skórkę na całym ciele. Wolę rozgrzany piasek i koc. Zimna woda już szczypie mnie w palce, ogarnia i w końcu się zanurzam. Pływam, ciało przyzwyczaja się do chłodu. Orzeźwienie. Dla mnie o jedno z absolutnie najcudowniejszych doświadczeń, po którym tym cudowniej jest wrócić na brzeg i znów się grzać.
O takim roku marzę i takiego Wam życzę.