poniedziałek, 9 marca 2020

Piękne chwile

Podobno są miliony sposobów na zabijanie czasu, ale nikt jeszcze nie wymyślił jak o wskrzesić. Tak przynajmniej twierdził Albert Einstein i chyba miał rację. Wczoraj przeczytałam też, że potrzeba lat aby zorientować się, że w życiu chodzi o chwile. Rzeczywiście to o nie chodzi.
O to byśmy w kolejnych chwilach naszego życia dobrze wybierali, dobrze i pięknie żyli. Teraz, w tej chwili. Bo kiedy zajmujemy się całością na raz, często nas to przerasta. Mnie w każdym razie tak. Pewnie, że planujemy, mamy marzenia, pragnienia, dążenia i cele. Jasne. Ale wiele z nich może pozostać niezrealizowane, a my i tak będziemy żyć dalej. Więc może, jakkolwiek plany są potrzebne, może nie warto się do nich zbytnio przywiązywać i na nich polegać w 100 procentach?
Tak często pędzimy w naszym codziennym życiu, narzekamy że brak czasu, że ciągle zajęci, że tyle obowiązków, a jakże często to my sami je na siebie nakładamy, choć naprawdę nikt oprócz nas samych od nas tego nie oczekuje. Dajemy się nabrać instagramowym reklamom super-figury, super-cery, super-pracy, super-włosów, super-mieszkania, super-porządku, super-produktywności, super-celów, super-ludzi i w ogóle super-życia. Gonimy i gonimy, lata mijają niepostrzeżenie i okazuje się, że zostaliśmy oszukani. Tylko przez kogo? Ale tak serio.
A ważne są właśnie chwile. Kiedy nie jest idealnie, ale jest cudownie. Kiedy zostawiamy brudne naczynia w zlewie i idziemy na spacer, bo pozmywać można później, a jak zajdzie słońce, to już nie będzie tak fajnie na spacerze. Kiedy udaje się nam wyrwać na krótkie wakacje. Kiedy wstajemy rozczochrani i zaspani, i słyszymy, że "pięknie wyglądasz" i nawet wiemy, że to nie do końca prawda, ale i tak się cieszymy. Kiedy jest pierwszy dzień, w którym czuć wiosnę. Albo zimę jak lubimy zimę.
Jest na prawdę mnóstwo takich chwil, tylko czasem trzeba się bliżej przyjrzeć.
A czasu niestety nie mamy tyle, żeby go pobieżnie spędzać albo wręcz zabijać. Warto się zatrzymać, warto tworzyć wspomnienia.


poniedziałek, 2 marca 2020

Czego się dziś boimy?

Ponieważ jest to blog o relacjach a nie o zdrowiu, niekoniecznie mieliśmy zamiar komentować koronawirusa. Ale strach przed nim tak bardzo się rozpanoszył, że zaczyna zdecydowanie mieć wpływ na nasze relacje. Strach, nie koronawirus. 
Na ulicy, w autobusie, w sklepie, no dosłownie wszędzie, temat zdominował rozmowy. Goniące się w parku dzieci z okrzykiem "jestem koronawirus!" dopełniły dziś całości. Tymczasem warto pamiętać, że ciągle w skali świata, a tym bardziej Europy, zdecydowanie łatwiej zarazić się na przykład żółtaczką (średnio 1,2 - 1,4 mln zachorowań każdego roku). Nie jestem ani lekarzem, ani wirusologiem, ani jasnowidzem, żeby wiedzieć jak cała sprawa się potoczy, ale żyję na tyle długo, że wiem już, że histeria i panika to nie są dobrzy sprzymierzeńcy. 
I tak sobie myślę - jacy my dziwni jesteśmy jako ludzie. Z jednej strony cenimy sobie wygodę i święty spokój, z drugiej - kiedy tylko nadarza się jakaś okazja wpadamy w obłęd, kompletnie tracimy zdrowy rozsądek, nakręcamy się jak sprężynki, wykupujemy cały ryż z popularnej sieci handlowej (ciekawe, że nie mydło), rezygnujemy z wyjazdów i ze spacerów, i śledzimy wszystkie możliwe kanały informacji. Czy aż tak boimy się utraty tych pierwszych? 
W ogóle łatwiej reagujemy paniką niż rozsądkiem. Ilość informacji o nadchodzącym w 2020 roku końcu świata, o kolejnej zasłużonej karze, o upadku cywilizacji, o apokalipsie, o spełnionych przepowiedniach, spiskach i celowych działaniach, które wymknęły się (lub nie) spod kontroli itp. zdecydowanie przekracza wytrzymałość; w każdym razie moją.
Co ciekawe, rzeczywiście nie reagujemy w ten sposób na informacje o głodzie, prześladowaniach na świecie i różnych okropieństwach, które nawet w liczbach są przerażająco większe niż ten cały koronawirus. Nie umiem się oprzeć wrażeniu, że cały czas chodzi właśnie o naszą wygodę i święty spokój. Pytanie nie brzmi - czy światu coś zagraża, czy ludzkości coś zagraża, a jedynie czy coś zagraża mi. I jak już jesteśmy przy strachu, to chyba ta właśnie refleksja przeraża mnie o wiele bardziej niż wszystkie wirusy razem wzięte.