czwartek, 28 maja 2015

Słownik zapomnianych słów III: Poświęcenie

Myślałam o takich zapomnianych słowach i sama nie wiem. Czy one wszystkie są na "P"?
Dziś o poświęceniu. Słowo to może nie tyle jest zapomniane, co, z jakiegoś powodu, ostatnio dość często budzi niepokój, złość, bunt i różne takie. Dlaczego?
Kim jest poświęcający się człowiek? 


Słownik języka polskiego twierdzi, że poświęcenie to: czyn ofiarny, pełen bohaterstwa i samozaparcia; też: gotowość do ponoszenia ofiar. No i raczej nie mamy nic przeciwko temu, by ktoś takie czyny dla nas popełniał. Albo był gotowy do ponoszenia ofiar ze względu na nas. I się sam siebie zapierał ze względu na nas. Więc o co chodzi?
No więc o to (tak przynajmniej mi się wydaje), że bardzo boimy się bycia wykorzystanym. Przeliczamy, że jeśli ja się będę poświęcać, to on, ona i w ogóle wszyscy i wszytko to natychmiast wykorzysta. 
Nie wydaje mi się, żeby wykorzystywanie innych było jakoś szczególnie powszechne w tak zwanych dzisiejszych czasach. Nie chcę być niewrażliwa na niektóre sytuacje, które nigdy, nigdzie i w żadnej relacji nie powinny mieć miejsca. Takie się zdarzają i oczywiście nie można na nie pozwalać. Ale, niestety, ludzie zawsze bywali i bywają wredni i chętni przejechać się na czyichś plecach. Natomiast we wspomnianych przed chwilą dzisiejszych czasach bardzo ważni jesteśmy dla nas my. Znaczy konkretnie ja jestem ważna. To jak traktują mnie inni, co myślę, czy odczuwam satysfakcję i radość, czy mam właściwe poczucie własnej wartości i w ogóle jak się czuję. Ze sobą samą i z innymi. Dużo w naszym życiu dzieje się w oparciu o właśnie takie pytania. 
Do tego poświęcamy się przecież w pracy. No, nikt nie może nam zarzucić, że się nie poświęcamy! Harujemy po prostu. W pracy i w domu. No i coś się nam jednak przecież należy. No i tu chyba leży duża część problemu. Poświęcenie w pracy to po prostu wydajność. Pracodawca płaci nam za to harowanie, a my sami godzimy się na nie w związku z oczekiwanymi i określonymi zyskami. 
Tak, mieszkam w Polsce i doskonale wiem, jak to jest z tym płaceniem. Ale nie piszę teraz na temat wykorzystywania pracowników, horrendalnych podatków, i w ogóle problemów polskiej gospodarki, polityki etc. Chodzi mi o to, że zasadniczo praca, nawet nisko płatna i w niefajnych warunkach poświęceniem nie jest. Jest pracą. Wykonuję jakieś czynności i pytam: co ja z tego będę mieć? I to jest dobre pytanie. Ważne i potrzebne, gdy chodzi o pracę. 
Ale kiedy zaczynam żyć w czasie i miejscu, w których wszystko jest w jakiś sposób z tym pytaniem związane, zapominam o rzeczach bezcennych. Między innymi o poświęceniu. 
Bo poświęcenie nie rozumie tak postawionego pytania. Nie pyta co JA z tego będę mieć, tylko co mogę dla CIEBIE zrobić?
I nie chodzi o jakieś wielkie "czyny ofiarne, pełne bohaterstwa". W naszych domach poświęcenie możemy praktykować na wiele, wiele różnych sposobów. 
Idąc gdzieś, gdzie niekoniecznie sami byśmy poszli, ale On, czy Ona chce tam iść. 
Gotując, kiedy wcale nam się nie chce, czy zmywając po obiedzie.
Rezygnując z naszych własnych pomysłów.
Siedząc nad lekcjami z dzieckiem.
Jadąc na wakacje tam gdzie Jemu czy Jej się marzy.
Odbierając szósty telefon tego samego dnia od rodziców.
Odwiedzając ich, chociaż są ciekawsze i pilniejsze rzeczy do zrobienia.
Nie farbując włosów na rudo, bo On tego nie lubi 
(Dzisiaj w sklepie byłam świadkiem wielkiej awantury. Nie chciałam, ale cały sklep był zmuszony do pewnego rodzaju uczestnictwa. - Ona chciała pofarbować włosy na rudo: "to są moje włosy i nic ci do tego!!!", 
a jemu ten pomysł się nie podobał: "jak jesteś ze mną, to nie będziesz wyglądać jak wiewiórka."
"mam prawo wyglądać jak chcę!"
"a ja mam prawo nie dać ci kasy na głupoty").
Kto miał rację?

Każdy ma święte prawo do swoich własnych decyzji, do koloru włosów, do samorealizacji, do niezależności i wielu różnych innych samo-. Mogę przecież robić to, co chcę. Mam prawo.
Mam. Ale "mam prawo" nie oznacza "mam obowiązek".
Nie jestem niewolnikiem tego prawa. Jestem człowiekiem i mogę z tego prawa zrezygnować. 
Mogę wybrać Ciebie.
To nazywa się miłość.


czwartek, 21 maja 2015

Słownik zapomnianych słów II: Pokora

ciąg dalszy:
Inne zapomniane słowo; też na „P”: pokora.
Dzisiaj zdecydowanie ma znaczenie pejoratywne. Pokorny to tyle, co gapowaty, ograniczony.
No, człowiek sukcesu z pokorą się w każdym razie nie kojarzy. Świat, w którym żyjemy wcale pokorny nie jest i nie chce być. Zresztą po co? To niepokorni są w cenie. Szczęście i sukces należą do śmiałych, pewnych siebie i swojej wielkości.
UWIERZ W SIEBIE, MASZ PRAWO, JESTEŚ TEGO WARTA!  - w ten sposób krzyczą do nas już nawet szampony...
Moja babcia mówiła, że „pokorne cielę dwie matki ssie” – czyli, że pokora się opłaca. Dzisiaj usłyszymy raczej: „no tak, ale to jednak cielę”...
Świat bardzo się zmienił od czasów, w których żyła moja babcia.
Ty masz siłę! Jesteś wspaniała, piękna, mądra/wspaniały, przystojny, mądry! Sam możesz osiągnąć wszystko! Rób, co chcesz, sam (czy sama) wiesz najlepiej co jest dla ciebie dobre i nikt nie ma prawa niczego ci nakazywać. Ani wciskać. Ani sugerować, jeśli nie zapytasz.  
Najważniejsze to czuć się dobrze. I zdobywać świat!
Taki na przykład Kopciuszek.
Dziewczyna uwierzyła w siebie, oszukała całą rodzinę, nawiała z domu i co? Proszę! Została królewną!
A ile takich pokornych Kopciuszków całe życie szorowało gary, bo nigdy nie uwierzyło w siebie?
No coś w tym jest, prawda?
Tylko, że pokora to nie poniżenie siebie. Choć brzmi podobnie, nie ma nic wspólnego z upokorzeniem. Myślę, że nie ma zbyt wiele gorszych rzeczy na świecie niż upokorzenie, poniżenie. Najgorzej, jeśli samego siebie.
Czym więc jest pokora? Chodzi w tym chyba najbardziej o realny odbiór rzeczywistości. Szczególne na swój temat. I taki na przykład Kopciuszek również musiał się nieco tą właśnie cnotą (tak, też zapomniane słowo), popisać. Jak współczesna psychologia „czuj się dobrze” miałaby nakazać dziewczynie prosić o pomoc (w starszych wersjach bajki Kopciuszek prosi o pomoc gołębie i matkę chrzestną), przebierać się w otrzymane bez żadnej konsultacji sukienki (bądź sobą!) i na dodatek wracać przed północą (jak ktoś chce ci coś dać, i określa warunki, to manipuluje tobą i nie pozwól mu na to!)?
„Brzydko wyglądasz. W tych szmatach nie możesz iść na bal. I umyj się. I wyszoruj paznokcie. Pantofelki nie mogą być na obcasie, bo się zabijesz, dziecko. Nie mówiąc już o tym jak wyglądasz, próbując w nich chodzić. Przykro mi, ale jeśli to nie będą płaskie buciki, to się zabijesz i nie zatańczysz. Zrobisz na księciu wrażenie, ale nie takie, o jakie nam chodzi.” Czy takie słowa matki chrzestnej Kopciuszka nie są najbardziej prawdopodobne w całej tej historii? Do bajki się może nie nadają, ale...
Dopiero, kiedy realnie oceniam swoją sytuację, możliwości, mogę wprowadzić zmianę. Tylko wtedy. Jeśli czuję się świetnie, jestem tego warta, i w ogóle wspaniała, nie ma przede mną nic do odkrycia, rozwijania. Dopiero, kiedy spotkam się z pokorą, zauważę słabość, niedoskonałość, małość, mogę coś z tym zrobić. Wzmocnić, udoskonalić, rozwinąć.

Kiedyś byłam na próbie orkiestry dyrygowanej przez Czecha. Kazał muzykom pokornie grać. Dokładnie podążać za nutami. Pokornie. Zagrali piękny koncert. Każdy z muzyków grał dokładnie to, co miał zapisane w nutach. Każdy znał swoje miejsce i wkładał swoją duszę w muzykę. Nie mechanicznie. Pokornie.



czwartek, 14 maja 2015

Słownik zapomnianych słów: Powinność


Są takie słowa, które dość trudno usłyszeć, a i we własnych ustach brzmią czasem jak z jakiegoś innego czasu, innego świata. Ten, w którym żyjemy, pędzi w jeszcze nie tak dawno niewyobrażalnym dla nas tempie i zapominamy o niektórych słowach i tym, co ze sobą niosą. Nie dlatego, że stajemy się źli, samolubni czy przestaje nam zależeć. Nie. Po prostu kolejne dni mijają na wypełnianiu obowiązków, zdobywaniu kolejnych szczytów wszelkiego rodzaju, tak, że nie zdążamy się zatrzymać. Nie ma miejsca w naszym grafiku na rozmyślanie o sprawach, które nie wprowadzają natychmiastowej zmiany, nie przynoszą wymiernego efektu. Nawet jeśli czytamy, a niektórzy wciąż jeszcze to robią, nie znajdujemy czasu na zastanowienie się, na jeszcze kilka dni z bohaterem książki. Z kina ludzi wychodzą jeszcze podczas „napisów”, zanim skończy się muzyka. Podobnie na koncertach, czy w teatrze. Kończy się ostatni utwór, ostatnia scena – szybkie brawa i wyścig do szatni.
Są takie słowa, których znaczenie jakoś przestaje nas zastanawiać. Zapytani, zetknięci z nimi w jakiejś niewłaściwej chwili, a przecież wszystkie są niewłaściwe, mruczymy „tak, wiem” i natychmiast przechodzimy do spraw ważnych. No właśnie nie do końca ważnych, a już na pewno nie ważniejszych. Ale pilnych. Koniecznych.
Wszędzie wokół można dość łatwo usłyszeć o konieczności zatrzymania się; przeczytać opatrzone wzruszającym obrazkiem hasło „zatrzymaj się i zacznij żyć”, lub jakieś podobne. Tylko, że jeśli mamy się zatrzymać – musimy wiedzieć po co; jeśli mamy zacząć żyć – musimy wiedzieć jak, może dla kogo?
Takie zatrzymanie się bywa trudne i często wcale nie chce nam się tego trudu podejmować.
Może to kwestia tego, że w naszym życiu jest teraz dość szczególny, trudny czas, dużo myślę o tym, o czym nie myśli się zbyt często. Właśnie o takich zapomnianych słowach.
Na przykład powinność.
Co to jest?
Wikipedia (tak wiem, że to żadne źródło informacji, ale wiem też, że wszyscy z niego korzystają :) mówi: „nakaz, obowiązek, konieczność natury moralnej”. I co? Jak to z taką powinnością jest? Sama myślę, że właśnie obowiązek to jednak nie jest. Obowiązek to coś, co trzeba. Jak nie, to będzie kara. A powinność? Jak nie, to najwyżej wstyd. Kary żadnej nie ma. Swoją drogą podobno były takie czasy, że sam wstyd był największą z kar...
Coś takiego się z nami porobiło, że przestaliśmy rozumieć ważne słowa. I nie chodzi mi nawet o jakąś nadętą powinność obywatelską, czy patriotyczną, chociaż w najbliższych dwóch tygodniach pewnie o niej usłyszymy, tylko o taką zwykłą. Domową, rodzinną, ludzką.
Kto nauczy nasze dzieci, że pewne rzeczy powinny zrobić. Nie dlatego, że jak nie, to będzie kara, zła ocena, czy mniejsze kieszonkowe, ale dlatego że tak trzeba. Że należy.
Pytanie czy sami jeszcze o tym pamiętamy.