czwartek, 24 sierpnia 2017

Zawsze chciałam mieć w kuchni drzewo...

Planowaliśmy już dość dawno, ale wreszcie stało się i zaczęliśmy remont. Trochę zabawy przy tym jest, ale jest i satysfakcja. No... może raczej będzie. Ale trochę już jest, bo po prawie trzech latach myślenia o tym, planowania i szukania "know how", posadzić w kuchni drzewo. Jest to drzewo gipsowe i raczej płaskie, bo na ścianie, ale jednak. Udało się. I tutaj sedno - kilka osób pytało czy mi się chce w takie rzeczy bawić. No chce mi się. Nie żebym lubiła się męczyć, sama robota jako taka specjalnego szału nie daje, ale robienie czegoś nowego, ciekawego jest po prostu fascynujące. Kosztuje trochę czasu i wysiłku (i kilku godzin spędzonych na Pintereście :P), ale warto.  I tak sobie myślę - żeby tylko nie przestało mi się chcieć!
I to by było na tyle, bo trzeba to drzewo jeszcze pomalować.
Tutaj kilka zdjęć z procesu "sadzenia" drzewa :)




czwartek, 17 sierpnia 2017

Test na synową - czyli Ratunku!!! Mój Syn się żeni /2

Jak już wiadomo, mój Syn się żeni. Można wysnuć z tego dość prosty wniosek - będę teściową. I to niedługo. Generalnie wiedziałam to mniej więcej od czasu, kiedy mój Syn był bardzo, bardzo malutki. Przyznaję, że myślałam czasem przytulając niecałe 3 kilo Malucha jakie będzie jego życie, w tym - kogo wybierze sobie na towarzyszkę życia. I nawet te chwile pamiętam.
A tu nagle (no więc, jak już ustalono, wcale nie tak nagle) teraz. Bum! Trochę ponad 30 dni i stanie się. Zyskam zupełnie nową rolę w życiu, i to rolę, która ma raczej złą prasę. Hmmm....
Najczęściej zadawane mi ostatnio pytanie to "jaka Ona jest?"
Odpowiadam: - jest pogodna, wrażliwa, uprzejma, inteligentna, delikatna, śliczna i zakochana w moim synu po uszy. A czego niby miałam się spodziewać po moim osobistym Synu? Wybrał najlepiej i w tej kwestii mam do niego zaufanie. I to jest odpowiedź na pytanie o test na dobrą synową - zaufaj swojemu Synowi. Inna rzecz, że w tej kwestii zdecydowanie większe konsekwencje wyboru będzie ponosił On sam. I, o ile dobrze pamiętam, sama decydowałam w tej sprawie w moim życiu, podobnie On też musi sam tego wyboru dokonać. Jest dorosłym mężczyzną.
Ale sprawa tak całkiem prosta przecież nie jest. Z jakiegoś powodu mamy miliony kawałów o teściowej i synowej. Sprawa jest dość prosta. Wystarczająco. We dwie kochamy tego samego faceta.... Na dodatek Ona widzi w Nim zdecydowanie bardziej mężczyznę, podczas gdy dla mnie jest w Nim ciągle ten mały chłopiec, któremu opatrywałam kolanka...
I jemu obraz w Jej oczach podoba się bardziej.
I trudno się dziwić.
I to trochę boli - kiedy wybiera Jej zdanie, kiedy wybiera czas z Nią...
Nie powiem, że nie, jak tak.
Definitywnie kończy się etap życia, jaki trwał do tej pory.
Przygodo, przybywaj!!!

czwartek, 10 sierpnia 2017

Ratunku - mój Syn się żeni!!!

Jeszcze nie teraz. Za półtora miesiąca...
Toż to prawie jutro!!!
Aaaaaaa!!!!!! 
(wykonuję teraz chaotyczne ruchy rękami i patrzę gdzieś w dal błądząc nieobecnym wzrokiem).
Naprawdę nie mam pojęcia kiedy to wszystko się stało. Hmmm... No niby jednak mam, w końcu te 25 lat naprawdę minęło i nawet pamiętam kolejne lata, fajnie spędzone wakacje, albo te trochę mniej dla mnie fajne, bo nie dostałam urlopu i dzieci pojechały z Tatą... Więc niby wiem kiedy to minęło, ale tak zaraz ślub? Moje dziecko? Jak to? Pamiętam malutkiego Synka, pamiętam trochę większego. Pamiętam jak sam uznał, że jest już duży i teraz "ja sam". Jasne, że tak. Przedszkole, jedna szkoła, druga, trzecia, różne szkolne historie... Jedne lepsze, inne trochę gorsze. Siedzenie przy łóżeczku, kiedy mój mały, a potem już trochę większy Synek nie umiał zasnąć. Godziny, a nawet chyba dziesiątki godzin wspomnień. Bycie mamą małego urwisa jest pełne wydarzeń, śmiesznych, a czasem i strasznych historii (jak ta o pierwszym samodzielnym spacerze na wczasach, który to spacer został przez wszystkich odebrany jako zgubienie się...). Bycie mamą trochę większego urwisa również obfituje we wspomnienia. I również jest ich mnóstwo. 
I przyszedł kiedyś taki dzień, w którym zadzwonił telefon. 
- Mamo, poznałem cudowną dziewczynę! Módl się chyba.
Minęło kilka tygodni Kolejny telefon od Syna, który właśnie miał przyjechać do domu.
- Hej, to ja. Będę za jakieś 20 minut, a i jestem z Kasią. To się poznacie.
Zawsze nasz dom był również domem naszych dzieci i mieliśmy zasadę, że nie muszą pytać czy wolno im kogoś do domu przyprowadzać. Należało jedynie jasno poinformować resztę domowników kto będzie i kiedy.
Chwilę później wielkie, nieco przestraszone oczy zza długich jasnych włosów powiedziały nam 
- Dzień dobry, jestem Kasia.


I tak to się wszystko zaczęło :).
A tu teraz proszę - tylko trochę ponad miesiąc do ślubu.
I mnóstwo pytań. Co Im radzić? - gdzie powinni zamieszkać, gdzie pojechać na podróż poślubną, jak się ubrać, gdzie pracować, z kim przyjaźnić, co dalej ze studiami, i jak powinni radzić sobie z własnymi konfliktami? To tylko najważniejsze z pytań, które przetaczają się z hukiem po mojej matczynej głowie tam i z powrotem. No i najgorsze w tym jest to, że nawet najlepsze moje odpowiedzi, są moimi odpowiedziami... I... tylko moimi. Młodzi mogą nawet (i byłoby miło) wziąć je pod uwagę, ale odpowiedzi muszą znaleźć sami, bo to oni będą żyli w ich konsekwencjach. A nie ja. Ups.
A jak kiedyś, kilka epok temu, znajomi mówili mi, że "małe dzieci - mały kłopot; duże dzieci - duży kłopot", to myślałam sobie, że chyba już zapomnieli jak to jest mieć małe dzieci i ogarniać cały ich świat. Nie zapomnieli, ale właśnie uczyli się jak przestać ten świat ogarniać, nie umierać z niepokoju i w prezencie dla swoich dzieci żyć z radością własnym życiem. A ogarnianiem świata mojego Syna zajmie się teraz zupełnie inna kobieta. 
I tak chyba powinno być.


czwartek, 3 sierpnia 2017

Czy da się ciekawie spędzić wakacje?

Indiański wigwam bez ścian. Jak nie można, jak można? :)
Zrobił się dziś 3 sierpnia, czyli mamy połowę wakacji. Pogoda jak marzenie (przynajmniej moje) o wakacjach - koło 30 stopni i słońce. Wcześniej było chłodniej i padało, więc nie mam wyrzutów sumienia, że teraz to ja się cieszę. O narzekaniu na pogodę kiedyś już było - nigdy jeszcze nie było tak mokrego/zimnego/wietrznego/gorącego lata jak to, które mamy teraz (niepotrzebne skreślić). Ostatnio usłyszałam, że "gorąco - nie mogę wytrzymać - taki upał" to stan umysłu, bo człowiek generalnie jest przystosowany do radzenia sobie w takich temperaturach. Już, już chciałam radośnie przyklasnąć, kiedy pomyślałam o tym, że jeśli tak, to "zimno - nie mogę wytrzymać - taki mróz" też może jest stanem umysłu... No i rzecz na razie pozostaje nierozstrzygnięta. Tym lepiej, że teraz jednak jest ciepło. 
No ale do rzeczy. Kilka osób w młodym wieku dzieliło się ze mną ostatnio tym, że niby są wakacje, ale jest strasznie nudno. Najpierw - tu rozlega się głęboki dźwięk dudnienia, ponieważ biję się w pierś - pomyślałam sobie, że tak to już jest z tą współczesną młodzieżą. 10 minut offline i się nudzą. Ale zatrzymałam się z wnioskami i poprzyglądałam wakacyjnemu wypoczynkowi i rozmowom o nim. Cóż się okazało?
Otóż mam podejrzenie, że przynajmniej w dużym stopniu ktoś te dzieciaki tego...nauczył!!!
Dlaczego tak straszna myśl zrodziła się w moim umyśle?
Otóż dlatego:
scenka 1
* rodzice w liczbie 2, dziecko w liczbie 1, wiek (dziecka) jakieś 5, może 6 lat
* okoliczności przyrody sprzyjające - słonko, piasek, jezioro z całkiem czystą plażą i wodą, dość płytko przy brzegu.
- Mamo! ja chcę iść do wody! 
- Daj mi spokój!, Poproś tatę, ja się teraz opalam, tyle co się kremem posmarowałam.
- Tato...
- Czekaj, czytam
Mija 30 sekund, może minuta
- Tato!..
- Weź tu masz grę, daj mi chwilę spokoju chociaż.
Kurtyna. 
Oklaski... :(
scenka 2
Dwie panie w sklepie, obie w wieku około 35-40 lat.
- I co, opowiadaj jak było w tej Chorwacji!
- No Chorwacja, jak Chorwacja. Niby fajne plaże, no i jest pogoda, nie to co nad naszym morzem, wiesz. O rany! pamiętasz jak byłyśmy z chłopakami, czekaj jak on się nazywał... Krzysiek, tak!
- No, pamiętam, tak Krzysiek! To był wariat. Zimno jak szlag a on całą ekipę wyciągnął na plażę. Wszyscy się kąpaliśmy a ludzie patrzeli jak na idiotów. 
- No... kiedyś to były wakacje...
Też kurtyna. I też oklaski. 
Coś się z nami dzieje, i nie jest to nic dobrego. Kiedy kąpaliśmy się w zimnym morzu tydzień temu wiele osób pytało czy upadliśmy na głowę, bo tak zimno, a my w wodzie. Wczoraj byliśmy w górach i... pytano nas czy serio chce nam się w taki upał. 18 stopni to nie są mrozy, a 28 nie grozi natychmiastowym udarem. No w zasadzie można było obejrzeć cały sezon ulubionego serialu, tylko po co?
Jeśli się nie wysilimy, nie będziemy mieli fajnych wakacji, nawet jeśli kosztem całorocznej pracy sporo za nie zapłacimy. Może i nawet odpoczniemy w jakiś sposób, ale czy będziemy mieli co wspominać w listopadzie? A za kilka lat? 
W połowie wakacji mam w związku z tym propozycję:
Zróbmy coś naprawdę fajnego. To jest możliwe w każdym miejscu i w każdą pogodę.
Kilkoro z moich znajomych i przyjaciół tak właśnie postanowiło i robi to.
- Główny Szlak Beskidzki w 21 dni. Plecaki i wędrówka. Szacun! Kto z nas nie miał kiedyś tego w planach?
- Kilka krótkich wypadów "tam, gdzie nigdy jeszcze nie byliśmy" po okolicy (w tym roku nie ma urlopu...:( ) w weekendy
- "przechodzimy, ale nigdy nie zwiedziliśmy"- odkryj swoją okolicę
- nastolatek i wakacje w domu - spotkania z przyjaciółmi, deskorolka i "ułożę kostkę Rubika, tym razem mi się uda!"

Jaki jest Twój pomysł?